— Jak to nie możecie? To przecież wasza matka. Płakaliście przy jej łóżku, a teraz nie chcecie jej pochować? — Weronika niemal zakrztusiła się z oburzenia.
— Weroniko Piotrowna, pacjentka z pokoju czwartego powiedziała, iż Nowakowa nie żyje.
Weronika odłożyła długopis, wstała od biurka, przejrzała się w lustrze na drzwiach szafy, poprawiła kosmyk włosów wymykający się spod pielęgniarskiego czepeczka i wyszła z pokoju lekarskiego.
Drzwi do czwartej sali były uchylone. Weronika weszła bezszelestnie. Przy łóżku Anny Marii Nowakowej stał zgarbiony młody mężczyzna. Coś szeptał i głośno wzdychał. Weronika podeszła bliżej i od razu zrozumiała — Anna Maria naprawdę nie żyła. Leżała z zamkniętymi oczami, usta lekko rozchylone.
Spojrzała na sąsiednie łóżka. Jedno stało puste, na drugim leżała starsza kobieta, która natychmiast skinęła na nią ręką, jakby tylko czekała na ten moment. Weronika podeszła.
— Stoi tak już z dziesięć minut. Wzdycha i prosi o przebaczenie. Zakazał wołać nikogo, powiedział, iż chce się pożegnać — szepnęła kobieta, wytrzeszczając oczy dla większej dramaturgii.
Weronika wróciła do łóżka zmarłej.
— Trzeba ją wynieść z sali, inni pacjenci się niepokoją… — urwała, gdy mężczyzna nagle odwrócił się w jej stronę, ukazując zaczerwienioną, zalzaną twarz. — Wasza mama nie żyje. Tego nie da się już zmienić — powiedziała cicho.
„Dorosły mężczyzna, a tak się rozkleja po matce. Musieli mieć dobrą relację” — pomyślała ze współczuciem.
— Na co ją leczono? — zapytał nagle ochrypłym głosem.
— Dziwne pytanie. Zwykle ludzie pytają, od czego ktoś umarł. Chodźmy do gabinetu, wszystko wam wyjaśnię. — Weronika skierowała się ku drzwiom, ale syn Nowakowej złapał ją za rękę. — Co sobie pozwalacie? Puśćcie mnie! To boli! — podniosła głos.
— A wy czemu pozwoliliście jej umrzeć? Nigdy nie chorowała. Ona… — zaszlochał, zakrywając oczy dłonią.
Weronika wyrwała rękę z jego uścisku.
— To, iż wam się nie żaliła, nie znaczy, iż była zdrowa. Albo was oszczędzała. Albo nie spodziewała się pomocy — odparowała bezwzględnie. — Dwa tygodnie leżała na oddziale, a wy choćby razu nie zajrzeliście. A teraz sterczycie tu i lejecie łzy.
— Nie wiedziałem. Byłem w delegacji. Sąsiadka mi dziś powiedziała — mówił już spokojniej.
— Chodźmy do gabinetu — powtórzyła zmęczonym tonem Weronika, ale mężczyzna nie drgnął.
Wyszła, by wydać dyspozycje. Syn Anny Marii jednak do niej nie przyszedł. Pielęgniarka Kinga powiedziała, iż wyszedł. Weronika wiedziała, iż reakcje na śmierć bliskich bywają różne, więc uznała, iż wróci później. Ale dwa dni później zadzwonili z kostnicy — nikt nie zgłosił się po ciało.
— Jak to nikt? — Weronika przypomniała sobie zalewającego się łzami mężczyznę. — Zajmę się tym — powiedziała i odłożyła słuchawkę.
„Nie odebrał? Jak to możliwe? Tak płakał. Może coś mu się stało? Albo zaczął pić i stracił poczucie czasu? Zdarza się.” Znalazła kartę Nowakowej, gdzie miał być zapisany numer najbliższego krewnego.
Nikt nie odbierał. Weronika już sięgała po słuchawkę, gdy w telefonie rozległ się charkot, a potem ochrypły, pijany głos:
— Czego?
— Jestem lekarzem prowadzącym waszą matkę. Zamierzacie ją pochować?
— Nie… nie mogę… — wybełkotał po drugiej stronie.
— Jak to nie możecie? Napiliście się i zapomnieliście? To wasza matka! Płakaliście przy jej łóżku, a teraz nie chcecie pochówku? — Weronika ledwo łapała oddech z gniewu. — Pamiętajcie, iż ciało może leżeć w kostnicy siedem dni za darmo, potem…
— Wyście ją zabili, a teraz dzwonicie… — W słuchawce coś zatrzeszczało, rozległy się krótkie sygnały.
— Cham! — krzyknęła Weronika. — Ile trzeba wypić, by zapomnieć o własnej matce?!
W swojej pracy widziała już wiele — chamstwo, wulgarność, niezadowolenie pacjentów i ich rodzin. Nic nowego. Wzięła głęboki wdech. „Nic, wytrzeźwieje, przyjdzie. Jutro zadzwonię i przypomnę.”
Ale nazajutrz w wirze zajęć zapomniała. Z kostnicy też nie dzwonili — widocznie syn jednak odebrał ciało. Sprawa mogła się zamknąć, ale — jak to często bywa — nie dawała jej spokoju.
Przypomniała sobie, jak sama chowała swoją matkę…
***
Ich relacje nigdy nie były łatwe. Mama samotnie wychowywała Weronikę i była bardzo surowa. choćby w liceum zabraniała córce wracać do domu po dziewiątej. Koleżanki farbowały włosy na niebiesko czy różowo, a Weronika bała się o tym choćby pomyśleć. O makijażu nie było mowy.
Trudno było przekonać mamę do kupna wymarzonej sukienki. Zawsze wybierała „praktyczne” ubrania — takie, co „na wszystko pasują”. Płacz i histeria nie pomagały.
W wakacje Weronika pracowała jako sanitariuszka, by zarobić na nową sukienkę i buty. ale euforia z zakupów gwałtownie minęła. Mama wyrzucała jej, iż nie dała ani grosza z zarobionych pieniędzy, wydała wszystko na „szmaty”.
— Myślałam, iż jak dorośniesz, wreszcie mi ulżysz. Jak długo mam cię utrzymywać, zdrową dziewuchę? — krzyczała, gdy Weronika oznajmiła, iż dostała się na medycynę.
Życie wydawało się nie do zniesienia. Marzyła tylko o ucieczce z domu. Na drugim roku uciekła, nie zważając na krzyki i wyzwiska. Zamieszkała z kolegą z roku na wynajmowanym mieszkaniu.
Nie odmówił ślubu, gdy zaszła w ciążę. Jego rodzice zareagowali spokojnie. Planowali cichą uroczystość, bez przepychu. Ale poroniła. Ślub stał się niepotrzebny. Leszek jednak nie odszedł — wzięli ślub.
Gdy na ostatnim roku znów zaszła w ciążę, długo milczała. Powiedziała mu, gdy minął najniebezpieczniejszy okres. Leszek akurat przeziębił się i nie chodził na zajęcia. Weronika przerwała wykład, by mu oznajmić nowinę, ale zasta— Może kiedyś znów się spotkamy — szepnęła Weronika, patrząc, jak Iwo oddala się w zmierzchu, a w jej sercu po raz pierwszy od dawna zagościł spokój.