Dwanaście lat troski wnuczki, zniszczone jedną prośbą babci

polregion.pl 23 godzin temu

Oto historia, która wydarzyła się w mojej rodzinie i do dziś nie daje mi spokoju. Jej bohaterką jest moja kuzynka, Kinga. Dziewczyna o złotym sercu, pracowita i zawsze chętna do pomocy. Przez ostatnie 12 lat codziennie po pracy wpadała do swojej babci, Bronisławy Stanisławy. Sprzątała, nosiła zakupy, myła okna, doprowadzała kuchnię do błysku, prała pościel manualnie i wysłuchiwała babcinych narzekań, a gdy ta skarżyła się na opuchnięte nogi, masowała je bez słowa skargi. Wszystko to robiła po prostu dlatego, iż to właśnie Bronisława wychowała ją, gdy jej własna matka była zbyt zajęta młodszym bratem i własną karierą.

Kinga zawsze uważała Bronisławę za najbliższą osobę. To babcia nauczyła ją robić najlepsze kotlety schabowe, zabierała do teatru, gdy mama nie miała czasu, pomagała w lekcjach i zawsze umiała pocieszyć, gdy w szkole było ciężko. Kinga dorosła, dostała pracę w urzędzie, urodziła syna, a babcia wciąż była jej podporą. Gdy Bronisława zaczęła podupadać na zdrowiu – skoki ciśnienia, osłabienie, kłopoty z pamięcią – Kinga wzięła wszystko na swoje barki. Liczniki? Kinga. Apteka? Kinga. Zastrzyki z insuliny? Też Kinga. A tymczasem Bronisława miała przecież córkę – matkę Kingi. Kobietę z własnym mieszkaniem, stabilną pracą, samochodem, która przez te 12 lat nigdy nie zjawiła się choćby z talerzem żuru czy słoikiem kompotu.

Pewnego dnia Kinga straciła pracę. Zwolnienie, jak to zwykle bywa, przyszło bez ostrzeżenia. Oszczędności gwałtownie się skończyły, a perspektywa wzięcia kredytu mieszkaniowego była zerowa. Wtedy po raz pierwszy w życiu zebrała się na rozmowę, przy której trzęsły jej się dłonie. W sobotę, jak zwykle, posprzątała, rozpieliła pranie, zaparzyła babci miętę. Potem usiadła obok i powiedziała tak spokojnie, jak tylko potrafiła:

— Babciu, wiesz, iż nigdy niczego nie żądałam. Ale może… przekształciłabyś mieszkanie na mnie? Nie od razu, tak… na przyszłość. Przecież wiesz, jak bardzo cię kocham. Nie chcę z dzieckiem chodzić po cudzych kątach. Jestem przecież jak twoja własna…

Odpowiedź babci była zimna jak ostrze noża.

— Nie, Kinga. Mieszkanie będzie mojej córki, twojej matki. Tak trzeba. A potem – niech robi, co chce.

Kinga nie zdążyła choćby nic odpowiedzieć. Gardło jej się ścisnęło, a w głowie zawirowało. Jakby te wszystkie lata pomocy i miłości, wytarte podłogi i zupy z kluskami, były niewidzialne. Jakby nie znaczyły nic.

Wyszła płacząc. choćby się nie pożegnała. Minęło już kilka dni, a ona wciąż nie potrafi zebrać się, by wrócić. Siedzi w domu, wpatrzona w jeden punkt, i pyta mnie:

— Czy naprawdę przez te wszystkie lata prosiłam o cokolwiek? Czy nie zasłużyłam? Czy to źle chcieć stabilności dla swojego dziecka? Dlaczego babcia, która tak mnie kochała, nagle zobaczyła w tym tylko wyrachowanie?

A ja… nie wiem, co jej odpowiedzieć. Znam Bronisławę od dziecka. To kobieta twarda, z zasadami. Dla niej porządek jest świętością. Niezależnie od tego, kto się opiekował – mieszkanie musi iść „po linii”, córce. A reszta? To, jak mówi, „ludzki obowiązek”, a nie transakcja.

Ale czy miłość mierzy się stopniem pokrewieństwa? Czy wdzięczność należy się nie temu, kto był blisko? Kto nie prosił, tylko działał, bo kochał?

Teraz Kinga nie wie, jak ma się odnaleźć wobec babci. Nie chce jej ranić, ale udawać, iż nic się nie stało, też nie potrafi. Boli ją dusza. Czuje się zdradzona.

Nikogo nie usprawiedliwiam. Ale myślę, iż czasem starsi ludzie po prostu się boją. Boją się przyznać, iż bliższa jest im wnuczka niż córka. Boją się, iż jeden podpis wywoła rodzinny konflikt. Boją się zmian. Może Bronisława po prostu się broni.

A Kinga? Kinga wciąż gotuje zupy. Tylko teraz – dla syna. I uczy go wdzięczności. Bo niewdzięczność boli bardziej niż najostrzejszy nóż.

Idź do oryginalnego materiału