Gdy mężczyzna zasłabł na ulicy, tylko ja podszedłem z pomocą

polregion.pl 3 tygodni temu

Tamtego dnia jechałem autobusem na uczelnię. Zima, mróz, zaparowane szyby, w środku tłok, zapach taniego tytoniu i starych ubrań. Na jednym z przystanków wszedł mężczyzna około pięćdziesiątki. Ledwo trzymał się na nogach, chwycił poręcz, jakby od tego zależało jego życie. Najpierw pomyślałem – pijany. Ale potem zrozumiałem: coś z nim nie tak. Mętne oczy, szara cera, powolne ruchy.

Wysiedliśmy na tym samym przystanku. Nie wiem, co mną kierowało, ale poszedłem za nim. Szedł nierówno, kołysząc się, jakby każdy krok był walką. Podeszłem bliżej.

— Przepraszam, źle się pan czuje? — zapytałem.
Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym bólu i dezorientacji. Nie zdążył odpowiedzieć – po chwili po prostu runął na ziemię.

Rzuciłem się do niego, potrząsałem nim, próbowałem otrzeźwić. Na próżno. Ludzie mijali nas obojętnie. Ktoś odwrócił wzrok, ktoś udawał, iż nie widzi. Ktoś choćby przyspieszył kroku. Tylko ja klęczałem przy obcym mężczyźnie, wołałem pogotowie, głos mi drżał.

Karetka przyjechała szybko. Lekarze działali sprawnie, bez zbędnych słów. Jeden z nich – starszy, z siwymi skroniami – spojrzał na mnie i powiedział:
— Dobrze, iż pan zareagował. Bez pana by nie przeżył.

Podziękowałem i ruszyłem na zajęcia. Spóźniłem się. Ale w środku czułem, iż zrobiłem coś ważnego.

Mieszkałem z mamą sami. Ojciec odszedł, gdy jeszcze nie było mnie na świecie. Mama pracowała jako sprzątaczka. Pomagałem jej, wstapiałem przed świtem, odgarniałem śnieg, nosiłem ciężkie worki. Nie narzekaliśmy. Po prostu żyliśmy.

Aż pewnego dnia – mroźny poranek. Razem z mamą odśnieżaliśmy chodnik, gdy zatrzymał się luksusowy samochód. Wysiadła z niego kobieta – elegancka, wypielęgnowana, z klasą.

— Pan Wojciech? — zapytała.
— Tak…
— Lekarz podał mi pana dane. To pan uratował mojego męża. Gdyby nie pan… Dziękuję.

Wręczyła mi kopertę. Nie mówiąc nic, skinąłem głową. W środku były pieniądze – wystarczyło, żeby spłacić długi matki. Pierwszy raz widziałem, jak płacze ze szczęścia.

Skończyłem studia, zacząłem pracę w straży pożarnej. Mama była ze mnie dumna.
— Jesteś prawdziwy, synu. Dobry, wrażliwy.

Po kilku latach poznałem Kingę. Skromną, mądrą, prawdziwą. Gdy przyprowadziłem ją do domu, mama od radu ją przytuliła, jak córkę.

— Taką bym ci życzyła — szepnęła mi do ucha.

Przyszedł czas, by poznać jej rodziców. Denerwowałem się – ich świat był inny. Ojciec – właściciel firmy, matka – wykładowczyni. Weszliśmy do domu, a pierwsze, co zobaczyłem, to mężczyzna, który nagle zbladł i usiadł, nie odrywając ode mnie wzroku.

— To ty?.. — wyszeptał.
Potem wstał, podszedł i mocno mnie uściskał.
— Kinga, pamiętasz, jak opowiadałem ci tę historię? O chłopaku, który uratował mi życie? To on…

Poznałem go. Ten sam mężczyzna, którego nie zostawiłem na ulicy. Jego oczy nie były już przygaszone – przeciwnie, lśniły. I były pełne łez. Zwrócił się do żony:
— Oto jak los umie się odwdzięczać.

Staliśmy w uścisku, nikt nie krył wzruszenia. Ich córka została moją narzeczoną, a on moim teściem.

I tak jedna chwila ludzkiej życzliwości odmieniła od razu kilka żyć. Dobro zawsze wraca, czasem w sposób, którego choćby się nie spodziewamy.

Idź do oryginalnego materiału