Gorąca miłość

polregion.pl 21 godzin temu

**Gulasz z miłości**

Dzisiaj wróciliśmy z supermarketu, ja i Łucja. Wynieśliśmy torby do kuchni i zaczęliśmy rozpakowywać zakupy. Byłem zajęty, ale nagle odwróciłem się do niej z lekkim uśmiechem:

— Łucjo, idź odpocznij. Ja coś specjalnego przyrządzę… Mój przepis. Gulasz!

— Umiesz robić gulasz? — Łucja otworzyła szeroko oczy, jakby nie mogła uwierzyć.

— No pewnie, a co w tym dziwnego? — zdziwiłem się naprawdę.

— Nie, po prostu… — Nagle zakryła twarz dłońmi i rozpłakała się. Cicho, ale tak mocno, jakby całe morze uczuć wylało się na raz.

Podszedłem niepewnie i usiadłem obok.

— Łucja, co się stało?

Nie odpowiedziała od razu, ale w końcu, ocierając łzy, wyjąkała:

— Nikt… Od lat… Nikt nie zrobił dla mnie gulaszu. Tylko mama, dawno temu… A potem ja sama, zawsze dla kogoś. A on… Marek… tylko jadł, pił, imprezował… A ja ciągle dźwigałam ten ciężar…

Spuściłem wzrok. Wiedziałem, iż Łucja niedawno się rozwiodła. I wiedziałem, jak jej ciężko.

Rozstanie z Markiem było nieuniknione. Zgubił się w swoich uciechach tuż przed rodzinnym wyjazdem, nie stawił się na dworcu, gdzie czekali żona i syn. Wtedy Łucja zrozumiała: koniec. Już dość. Nie będzie więcej znosić.

Najpierw była ulga. Noc bez trzaskania drzwiami i pijanych pogaduszek w kuchni. Bez hałasu lodówki o trzeciej nad ranem. Bez śmierdzących alkoholem kumpli. Cisza i wolność. Ale po pół roku ta cisza stała się dławiąca.

Tak, Łucja miała syna, Jacka, miała pracę, miała wierne przyjaciółki. Ale brakowało najważniejszego — kogoś bliskiego obok. Wsparcia. Ciepła.

Szukając wyjścia, zwróciła się do brata, Tomka:

— Może znasz kogoś porządnego? Żeby bez ciągłych imprez i nie wchodził z butami do duszy.

Tomek aż się uśmiechnął:

— Jest jeden. Krzysztof. Prosty, ale pewny. Nie przystojniak, ale dobry człowiek. Uwierz mi, nie poleciłbym byle kogo.

Na pierwszej randce Krzysztof wydał się Łucji zbyt zwyczajny. Szczupły, wysoki, twarz nie z okładek magazynów. Niby nic szczególnego, ale… miał dobre oczy. Prawdziwe.

„Z czasem się przyzwyczai” — pomyślała i postanowiła spróbować. Gorzej już nie będzie.

Pierwsze spotkania były ostrożne, trochę niezdarne. A potem Krzysztof nagle zniknął. Na tydzień. Łucja uznała, iż się nie spodobała. Zawstydziła się, choćby uraziła. A on pojawił się z powrotem — z tortem i kwiatami.

— Wysłali mnie w delegację. Przepraszam, iż nie dałem znać.

Od tamtej pory zaczęli się widywać częściej. Spacerowali, rozmawiali. Jacka Łucja jeszcze chowała — bała się spłoszyć to ledwo kiełkujące uczucie.

Pewnego dnia spotkali się pod sklepem. Zakupy, jak na złość, były ciężkie. Krzysztof machnął ręką:

— Mam samochód. Wrzucimy do bagażnika.

— Samochód? Nie wiedziałam…

Gdy ładowali torby, podszedł do nich Marek. Pijany, jak zawsze. Z wykrzywioną twarzą. Rzucił okiem na Krzysztofa i od razu zaczął drwić:

— O, niespodzianka! Znalazłaś sobie faceta, co? A ja przecież mam prawo widywać się z synem!

— Były? — szepnął Krzysztof.

— Tak… — westchnęła Łucja.

— Idź, Marek — powiedziała cicho. — Nie dzisiaj.

— O, przestraszyłaś się! A ty, frajerze, uważaj! — rzucił Marek, zataczając się, i odszedł.

Krzysztof powstrzymał się. Dla Łucji.

W domu Łucja w milczeniu rozkładała zakupy. Potem usiadła na taborecie i objęła się za ramiona.

— Zawstydziłaś się? — zapytał cicho.

— Tak…

— przez cały czas go kochasz?

— Nie. Dawno pochowałam te uczucia. Zostały tylko żale.

— Więc wszystko przed nami. Odpocznij, ja zrobię gulasz.

— Naprawdę umiesz? — znów się zdziwiła.

— Oczywiście.

I znowu łzy. Ze zmęczenia. Z tego, iż wreszcie jest ktoś, kto niczego nie wymaga, nie wykorzystuje, nie niszczy, ale po prostu chce dla niej ugotować…

Krzysztof krzątał się w kuchni. A Łucja zasnęła cicho w pokoju. Podszedł, poprawił jej koc, zasunął zasłony. Zatrzymał się na chwilę — i pogładził ją po włosach. Jakby dotykał czegoś świętego.

Nagle — dźwięk w zamku.

„Syn?” — pomyślał.

Ale do drzwi wszedł Marek.

Minutę później znów był na klatce, trzasnąwszy drzwiami.

— Tylko spróbuj wrócić! — rzucił Krzysztof. I wrócił do kuchni, by sprawdzić ziemniaki.

Po pół godzinie Łucja wyszła, przeciągając się. Uśmiechnęła się.

— Ktoś przychodził?

— Chyba ci się śniło — odparł łagodnie.

A w duchu pomyślał: „Teraz ja ją będę chronił. Zawsze.”

Tego wieczora Łucja powiedziała:

— Chcę, żebyś poznał Jacka. I… jutro zmienię zamki.

Miesiąc później wzięli ślub. Tomek był szczęśliwy. Często powtarzał Jasiowi:

— Masz teraz tatę. Prawdziwego. Dbaj o niego.

A chłopiec kiwał głową.

A Krzysztof wieczorem znów gotował gulasz. I nie mógł uwierzyć, iż właśnie tak, prosto, zaczyna się prawdziwe szczęście. Prawdziwe — z miłości, dobroci… i ze zwykłego gulaszu.

Idź do oryginalnego materiału