Gorąca miłość
Witold i Jadwiga właśnie wrócili z supermarketu. Obładowani torbami z zakupami, wniesli je do kuchni i zaczęli rozpakowywać. Witold, pochłonięty zajebistością, nagle odwrócił się do Jadzi z lekkim uśmiechem:
— Jadziu, idź odpocznij. A ja przygotuję coś wyjątkowego… moje popisowe danie. Gulasz!
— Ty umiesz robić gulasz? — Jadwiga zastygła z otwartymi ustami.
— No tak, a co w tym dziwnego? — szczerze się zdziwił.
— Nie… tylko… — nagle zakryła twarz dłońmi i rozpłakała się. Bezgłośnie, ale ciężko, jakby cała tama uczuć właśnie wybuchła.
Witold niepewnie podszedł bliżej i usiadł obok.
— Jadź, co się stało?
Nie odpowiedziała od razu, ale w końcu, ocierając łzy, wyszeptała:
— Nikt… od lat… nie gotował dla mnie gulaszu. Ani razu. Mama kiedyś, dawno… A potem tylko ja sama, ciągle dla kogoś. A on… Tomek… tylko jadł, pił, bawił się… A ja ciągle dbałam…
Witold spuścił wzrok. Wiedział, iż Jadwiga niedawno się rozwiodła. I wiedział, jak jej ciężko.
Rozstanie z Tomkiem było nieuniknione. Zaciął się w ciąguły imprezowy styl życia tuż przed rodzinnym wyjazdem, nie zjawił się na dworcu, gdzie czekała żona i syn. Wtedy Jadwiga zrozumiała: koniec. Dość. Nie da się już wytrzymać.
Najpierw była ulga. Noc bez trzaskania drzwiami i pijanych rozmów w kuchni. Bez dźwięku otwieranej lodówki o trzeciej nad ranem. Bez śmierdzących alkoholem kumpli. Cisza i wolność. Ale po pół roku ta cisza stała się przytłaczająca. Dusiła.
Tak, Jadwiga miała syna Krzysia, miała pracę, miała wierne przyjaciółki. Ale brakowało jednego — czyjegoś ramienia obok. Troski. Ciepła.
Szukając wyjścia, zwróciła się do brata Jacka:
— Może znasz kogoś porządnego?… Żeby bez ciągłych imprez i nie wchodził w życie z butami.
Jacek ucieszył się:
— Jest jeden. Witold. Prostolinijny, ale pewny. Nie przystojni, ale dobry człowiek. Wierz mi, nie poleciłbym byle kogo.
Na pierwszym spotkaniu Witold wydał się Jadze zbyt zwyczajny. Chudy, wysoki, o rysach twarzy dalekich od magazynowych ideałów. Nienarzucający się, ale… w oczach miał dobroć. Prawdziwą.
„Oswajaj się — polubisz”, pomyślała i postanowiła spróbować. Gorzej przecież nie będzie.
Pierwszych kilka randek było powściągliwy, choćby trochę nieporadnych. A potem Witold nagle zniknął. Na tydzień. Jadwiga uznała — nie spodobała mu się. Zmartwiła się, choćby poczuła urazę. A on niespodziewanie wrócił z tortem i kwiatami.
— Wysłali mnie w delegację. Przepraszam, iż nie dałem znać.
Od tamtej pory zaczęli widywać się częściej. Spacerowali, rozmawiali. Krzyś na razie pozostawał w ukryciu — bała się spłoszyć to, co dopiero zaczynało się w niej odradzać.
Pewnego dnia spotkali się pod sklepem. Zakupy, na złość, były ciężkie. Witold machnął ręką:
— Mam samochód. Wrzucimy do bagażnika.
— Samochód? A ja choćby nie wiedziałam…
Gdy pakowali torby, podszedł do nich Tomek. Pijany, jak zwykle. Z wykrzywioną twarzą. Rzucił okiem na Witolda — i od razu zaczął drwić:
— No proszę! Znalazła sobie faceta, co? A ja, między nami mówiąc, mam prawo widywać się z synem!
— Były? — szepnął Witold.
— Tak… — westchnęła Jadwiga.
— Idź już, Tomek — powiedziała cicho. — Nie dzisiaj.
— Ojej, wystraszyła się! A ty, frajerze, uważaj! — rzucił Tomek, zataczając się, i odszedł.
Witold się powstrzymał. Dla Jadwigi.
W domu Jadwiga w milczeniu rozpakowywała produkty. Potem usiadła na taborecie i objęła się za ramiona.
— Zaniepokoiłaś się? — zapytał cicho.
— Tak…
— Wciąż go kochasz?
— Nie. Te uczucia już dawno pogrzebałam. Zostały tylko pretensje.
— W takim razie wszystko jeszcze przed nami. Odpocznij, ja zrobię gulasz.
— Naprawdę umiesz? — znów się zdziwiła.
— Jasne.
I znów — łzy. Ze zmęczenia. Z tego, iż wreszcie jest ktoś, kto nie wymaga, nie wykorzystuje, nie niszczy, ale po prostu chce dla niej ugotować…
Witold krzątał się po kuchni. A Jadwiga smacznie zasnęła w pokoju. Podszedł do niej, poprawił koc, zasłonił zasłony. Zatrzymał się na chwilę — i pogłaskał ją po włosach. Jak relikwię.
Nagle — dźwięk w zamku.
„Syn?…” — pomyślał.
Ale do drzwi wszedł Tomek.
Po chwili znów stał już na klatce, trzasnąwszy drzwiami.
— Spróbuj tylko wrócić! — rzucił Witold. I wrócił do kuchni. Sprawdzać ziemniaki.
Po pół godzinie Jadwiga wyszła przeciągając się. Uśmiechnęła się.
— Ktoś przychodził?
— Chyba ci się przyśniło — odparł łagodnie.
Sam zaś pomyślał: „Teraz ja będę ją chronił. Zawsze.”
Tego wieczoru Jadwiga powiedziała:
— Chcę, żebyś poznał Krzysia. I… jutro wymienię zamki.
Miesiąc później wzięli ślub. Jacek był szczęśliwy. Często powtarzał Krzysiowi:
— Masz teraz tatę. Prawdziwego. Dbaj o niego.
A chłopiec kiwał głową.
A Witold wieczorem znów gotował gulasz. I nie mógł uwierzyć, iż tak po prostu zaczyna się prawdziwe szczęście. Prawdziwe — z miłości, z dobroci… i ze zwykłego gulaszu.