Język mojej przyjaciółki jest jak magiczna nitka – olśniewająca, chociaż czasem potrafi być kłopotliwa. A kiedy jest łagodna, od razu chce się ją przytulić.

twojacena.pl 4 godzin temu

Język mojej przyjaciółki Kasi Białkowskiej jest zawieszony jak należy. Jest efektowna, kłująca i przebiegła. Ale czasem taką aniołkiem się przedstawi – od razu chce się ją wziąć na ręce i przytulić. To ona umie.

Pamiętam, jechaliśmy na wycieczkę autobusem. Turystów nabito po brzegi. Kierowcą był poważny gość, pan Zdzisiek. Przed nami była długa nocna podróż, a Zdzisiek nie miał zmiennika. Obejrzał się na naszą hałaśliwą grupę i powiedział:

— Jechać daleko, tylko żebym za kierownicą nie zasnął, na moją grzeszną duszę. Dziewczyny, która dotrzyma mi towarzystwa? Posiedzicie obok, pogadacie? Odwdzięczę się później.

Ludzie pokręcili nosami: żal kierowcy, ale nikt nie miał ochoty czuwać z nim w parze. Wszyscy marzyli, żeby się wyłączyć w fotelach i obudzić już na miejscu.

Na pomoc przyszła Białkowska – zgodziła się zabawiać Zdziśka, kiedy reszta będzie spała. Przesiadła się do przodu, podwinęła spódniczkę, spuściła wzrok – taka skromnisia.

— Nie wiem, o czym gadać, jestem nieśmiała, ale spróbujmy.

Pasażerowie układali się do snu, Zdzisiek pruł szosę, autobus pożerał kilometry. Kasia zaczyna:

— O czym będziemy gadać, kapitanie? Może o pierwszej miłości? Było mi kiedyś, dawno temu, dziewiętnaście lat…

— To jest temat! — pochwalił Zdzisiek. — Mnie też kiedyś to było… w zeszłym stuleciu. Wal, kędziora!

— W te dawno minione czasy zdarzyła mi się pierwsza miłość — ciągnęła Białkowska. — No… albo druga, trzecia, trudno powiedzieć. W każdym razie w pierwszej dziesiątce. Imienia kawalera nie zdradzę. Dla niepoznaki nazwijmy go Pimpuś…

Zdzisiek kręcił kierownicą i kiwał głową. Kasia słodko opowiadała, jak pewnego razu spotkali się z Pimpusiem i ogarnęła ich nieprawdopodobna namiętność – prosto na środku wieczornego deptaka!

— Z Pimpusiem zrozumieliśmy, iż szliśmy do siebie całe życie! — perorowała, błyskając oczami. — No i zaraz po obiedzie wstaliśmy i ruszyliśmy na spotkanie przeznaczenia! Złączyliśmy się na skrzyżowaniu trzech dróg, kiedy na niebie zapalały się pierwsze gwiazdy, a w okolicznych knajpach zaczynały trzaskać pierwsze mordy…

— Szyknie kłapiesz! — pochwalił Zdzisiek. — No i jak? Daliście czadu? Zeszliście się na amornej ścieżce?

— Wszystko pięknie, tylko głowy położyć nie było gdzie! — poskarżyła się Kasia. — U mnie nie, u Pimpusia nie. U kumpli wszystkie kąty zajęte, na pokój kasy brak…

— Z życia wzięte! — przyznał Zdzisiek. — Też miałem takie bójki za młodu! Hormony biją z uszu, baba gotowa na wszystko, a przespać się nigdzie. Chyba iż na środku ulicy!

— Szukaliśmy ustronnego miejsca, ale na próżno — mówi Kasia. — Z desperacji wlazliśmy choćby na ławki pod akacjami – ale tam też pełno! Jakaś miłosna epidemia! A Pimpuś mówi: „No, kotku, może innym razem?”

Sen ze Zdziśka jak ręką odjął. Ryknął tak, iż mało kierownicy nie puścił.

— Co?! Jaki „innym razem”? Frajer twój Pimpuś. Gdybym ja był na jego miejscu, to bym… Gdzie ty takiego badziewia wykopała?

Białkowska zaśmiała się tajemniczym, syrenim śmiechem.

— Żartuję, Zdziśku! Oczywiście, sprytny Pimpuś znalazł wyjście. Zaprowadził mnie do znajomego wieżowca, gdzie nie zamykali włazu na dach…

— O, zupełnie inna bajka! — uspokoił się Zdzisiek. — Dach też się nada, byle dziewczyna gorąca i noc ciemniejsza. Gwiazdy, chmury, romantyka… Pamiętam, raz na strychu przy garażach… ale to nieciekawe. Rób dalej, Kasieńka.

Gdy Białkowska jest w formie, w kwestii elokwencji przebije każdego poetę. Kasia z przejęciem opisała, jak patrzyło na nich z Pimpusiem północne niebo, jak maleńkimi robaczkami wydawali się sobie na wysokim dachu, a nad nimi tylko prastary wszechświat i nic więcej!

— …jęcząc z namiętności, zaczęliśmy się rozbierać na dachu… — słodkim półszeptem mówiła Kasia. — Miałam na sobie modny topik w wzorki z ciasnymi zatrzaskami na plecach. Łamiąc paznokcie, rozpinałam je jeden po drugim! Spódniczka, lekka jak dmuchawiec, zsuwała się z moich bioder, odsłaniając matową biel skóry… ciepły wiatr rozwiewał moje niesforne loczki… o, miałam wtedy królewskie loczki!

SłuchZdziśkowi tak się oczy świeciły, iż aż autobusem na pobocze zajechał, a Kasia tylko się zaśmiała i dodała: — Więc tym razem nie spałaś, tak jak ja nie spałam, a jutro wszyscy będą chodzić jak zombies.

Idź do oryginalnego materiału