Mieszkała w pewnym mieście kobieta o imieniu Barbara Nowak. Żyła, jak jej się zdawało, całkiem przyzwoicie. Wprawdzie rodziny nie założyła i dzieci nie miała, ale za to posiadała własne mieszkanie, w którym zawsze panował wzorowy porządek. Pracowała też w solidnej firmie – jako księgowa w fabryce mebli.
Barbara dożyła spokojnie pięćdziesiątki, zadowolona z własnego życia. Zwłaszcza gdy porównywała je z życiem sąsiadów z klatki. Miło było jej myśleć, iż u niej wszystko ułożyło się idealnie. W końcu była dobrym człowiekiem, nikomu nie robiła krzywdy.
A sąsiedzi? Ci to dopiero mieli „pojazd”. Na przykład na tym samym piętrze mieszkała kobieta już po sześćdziesiątce. I – co za wstyd! – mimo wieku pomalowała włosy na fioletowo! Wyobrazić sobie! Do tego nosiła obcisłe sukienki i jeansy. Wszyscy się z niej śmiali. Miejscowa wariatka, nic więcej.
„Obrzydlistwo!” – myślała Barbara, patrząc na tę ekscentryczną staruszkę. I cieszyła się, iż sama wygląda przyzwoicie, odpowiednio do wieku.
O trzeciej sąsiadce już choćby szkoda gadać. Zaledwie dwadzieścia jeden lat, a już z dzieckiem. Maluch miał z pięć lat – czyli pewnie zajście w ciążę jeszcze w szkole. I gdzie byli rodzice? Swoją drogą, rodziców dziewczyna nie miała, mieszkała sama z córeczką. Do tego zaprzyjaźniła się z tą fioletowowłosą emerytką. Gdy dziewczyna gdzieś wychodziła, to „wariatka” opiekowała się dzieckiem.
Barbarę to nie dziwiło. „Tacy ludzie ciągną do siebie” – myślała. – „A mnie omijają. Widzą porządnego człowieka i już wstyd im spojrzeć w oczy. Powiedzą «dzień dobry» w windzie i tyle kontaktów”.
Ostatni sąsiad – mężczyzna około trzydziestki – pierwszy raz ją przeraził. Całe ręce, cała szyja pokryte tatuażami! Czy normalni ludzie tak chodzą? Oczywiście, iż nie! Już w młodości Barbara gardziła takimi typami. Pewnie nie mógł się wyróżnić mózgiem, więc musiał sobie porysować skórę. Tylko po to, żeby zwracać na siebie uwagę. Lepiej by książki czytał!
Codziennie to sobie powtarzała, mijając któregoś z sąsiadów w windzie. Wracając do domu, cieszyła się w duchu, iż jej życie toczy się tak, jak powinno. Czasem tylko omawiała sąsiadów z jedyną przyjaciółką przez telefon. Nie miały o czym innym gadać, więc „typ z tatuażami”, „młoda matka” i „zwariowana starucha” stały się głównymi tematami ich rozmów.
Pewnego wieczoru Barbara, jak zawsze, wracała z pracy. Miała okropny humor. W firmie wyszła niezgodność w dokumentach – pierwszy raz od lat. Na kogo zwalą winę? Oczywiście na księgową. Głowa bolała ją od rana, a teraz nagle w uszach zaszumiało, a nogi stały się ciężkie jak z ołowiu.
Z trudem dotarła do klatki i osunęła się na ławkę. Nagle poczuła delikatny dotyk na dłoni. Podniosła wzrok i ze zdziwieniem ujrzała tę „staruchę” z fioletowymi włosami.
— Co się stało? Źle się pani czuje? — zapytała troskliwie.
— Głowa… boli… — wyszeptała Barbara.
— Chodźmy do Adama, dziś jest w domu. Jest pani blada jak ściana.
— Do jakiego Adama?
— Adam mieszka na tym samym piętrze. Jest kardiologiem. Naprawdę pani nie wiedziała?
Weszły na odpowiednie piętro, sąsiadka zadzwoniła. W drzwiach stanął ten sam mężczyzna z tatuażami, który w oczach Barbary nie mógł być porządnym człowiekiem.
Zmierzył jej ciśnienie, posadził na kanapie i podał tabletkę. niedługo ból głowy i szum minęły.
— Koniecznie niech pani umówi się na wizytę! choćby tak młode kobiety jak pani muszą kontrolować ciśnienie — uśmiechnął się, gdy Barbara poczuła się lepiej.
— Dziękuję… — Nagle poczuła wstyd, przypominając sobie, jak z przyjaciółką obgadywała jego tatuaże. „Myśli tylko o wyglądzie, a inteligencja na zero” — mówiła. A on, proszę bardzo, był lekarzem, ratującym ludzkie życie.
— Nie ma za co. jeżeli coś, służę pomocą.
Wróciła do mieszkania i położyła się na kanapie. Jakże się myliła co do tego człowieka… choćby ta „wariatka” z fioletowymi włosami okazała się dobrą duszą. Podeszła, zapytała, co się dzieje.
Zadzwoniono do drzwi. Na progu stała sąsiadka, trzymając za rękę córeczkę młodej dziewczyny, która według Barbary za wcześnie została matką.
— Przyszłam sprawdzić, czy wszystko w porządku. Przepraszam, iż z Olą, ale Kasia jest w pracy… Od dawna chciałam panią poznać, ale nie miałam odwagi. A tu się nadarzyła okazja! W końcu my wszyscy się znamy, tylko pani trzyma się z boku.
— Wejdźcie, zrobię herbatę — powiedziała niespodziewanie Barbara. — Dziękuję, iż pomogłaś, gdy źle się czułam…
— Ależ co pani. To nic takiego. Zawsze widzę, gdy komuś jest niedobrze. Całą młodość opiekowałam się chorą matką. Gdy miałam czternaście lat, mama zachorowała. Odeszła, gdy miałam już ponad trzydzieści. Nie uczyłam się, nie było romansów, tylko przy jej łóżku… Ledwo zdążyłam urodzić dziecko. Ale nie chcę o tym mówić. Teraz, na starość, odreagowuję — wskazała z lekkim uśmiechem na swoje jaskrawe pasemka. — Kasia pomogła mi je pomalować. I kupuje mi te modne bluzki. Choć przez chwilę poczuję się młodo. Ale Kasi gorzej.
— Kto to Kasia?
— No Kasia, z drzwi obok. Ola to jej siostra. Rodzice zginęli w wypadku. Ona ją adoptowała, wychowuje. Rzuciła studia, pracuje od rana do nocy, biedactwo. Adam czasem jej pomaga finansowo. Adam, który panią dziś uratował…
Gdy sąsiadka wyszła, Barbara długo siedziała w kuchni, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Powinna zaproponować Kasi pomoc – może czasem zajmie się Olą. I sama od dawna myślała o farbowaniu włosów na rudo, tylko bała się, iż to niemodne w jej wieku. Jutro koniecznie poradzi się sąsiadki! I nie może zapomnieć zaprosić Adama na pierogi – musi mu podziękować.
*Dziś zrozumiałem, jak łatwo oceniać ludzi po pozorach. Czasem ci, których uznajemy za „innych”, okazują się najlepszymi pomocnikami w potrzebie.*