W pewnym polskim mieście mieszkała kobieta o imieniu Bogusława Nowak. Żyła, jak jej się wydawało, bardzo przyzwoicie. Wprawdzie nie założyła rodziny i nie miała dzieci, ale za to posiadała własne mieszkanie, w którym zawsze panował porządek. Pracowała jako księgowa w fabryce mebli, co dawało jej stabilność finansową.
Spokojnie dożyła pięćdziesiątki, zadowolona ze swojego życia — zwłaszcza gdy porównywała je z losami swoich sąsiadów. Cieszyła się, iż u niej wszystko potoczyło się tak dobrze, bo przecież była osobą dobrą i nikomu nie czyniła krzywdy.
Tymczasem sąsiedzi wydawali się jej całkiem niepoukładani. Na tym samym piętrze mieszkała na przykład sześćdziesięcioparoletnia kobieta, która bez żadnego wstydu farbowała włosy na fioletowo! I co więcej, nosiła obcisłe dżinsy i kolorowe bluzki. Wszyscy się z niej naśmiewali, nazywając ją „wariatką z bloku”.
„Co za brak kultury!” — myślała Bogusława, patrząc na ekscentryczną starszą panią. Dumna była, iż sama wygląda schludnie i stosownie do swojego wieku.
O trzeciej sąsiadce choćby nie chciała myśleć. Młoda dziewczyna, ledwo dwadzieścia jeden lat, a już miała pięcioletnie dziecko. Pewnie zaszła w ciążę jeszcze w szkole — gdzie byli jej rodzice? Okazało się, iż rodziców nie miała, sama opiekowała się córeczką. Co gorsza, zaprzyjaźniła się z tą fioletowowłosą emerytką, która czasem zostawała z dzieckiem, gdy młoda matka wychodziła z domu.
„Jakie towarzystwo, taka przyjaźń” — kiwała głową Bogusława. — „Mnie omijają, bo widzą porządną kobietę i wstyd im spojrzeć w oczy. Ledwo przywitają się w windzie i tyle.”
A czwarty sąsiad? Mężczyzna koło trzydziestki, cały pokryty tatuażami! Pierwszy raz go zobaczywszy, Bogusława aż wzdrygnęła się z obrzydzenia. „Normalni ludzie tak nie wyglądają!” — myślała. — „To zwykły prowokator bez rozumu. Gdyby miał coś w głowie, nie musiałby się tak obnosić.”
Tak rozważała codziennie, obserwując sąsiadów. Wieczorami dzwoniła do swojej jedynej przyjaciółki, aby omówić „tatuowanego ćpuna”, „beztroską matkę” i „starą dziwaczkę”.
Pewnego wieczora wróciła z pracy wyjątkowo zmęczona. W firmie wykryto brak w dokumentach, a winę zrzucono na nią. Głowa bolała ją od rana, ale teraz nagle w uszach zaszumiało, a nogi stały się ciężkie jak z ołowiu. Ledwo dotarła do klatki schodowej i osunęła się na ławkę.
Wtem poczuła czyjeś delikatne dotknięcie. To fioletowowłosa sąsiadka — ta, którą zawsze wyśmiewała — stała nad nią z troską w oczach.
„Co się stało? Źle się pani czuje?” — zapytała.
„Głowa… boli…” — wyszeptała Bogusława.
„Chodźmy do Darka, jest dziś w domu. Wygląda pani bardzo blado.”
„Do jakiego Darka?” — zdziwiła się kobieta.
„Przecież mieszka z panią na tym samym piętrze. Jest kardiologiem. Nie wiedziała pani?”
Gdy weszły do mieszkania, Bogusława oniemiała — w drzwiach stał właśnie ten „tatuowany bezmózg”, o którym tyle złego myślała. Mężczyzna zmierzył jej ciśnienie, podał tabletkę i ułożył na kanapie.
„Proszę koniecznie zgłosić się do lekarza. choćby młode kobiety powinny dbać o ciśnienie” — powiedział ze spokojnym uśmiechem.
„Dziękuję…” — szepnęła zawstydzona, przypominając sobie, jak go oczerniała. Nazywała go głupcem, a on ratował życie ludziom.
Nie zdążyła jeszcze ochłonąć, gdy do drzwi zapukała fioletowłosa sąsiadka, trzymając za rękę córeczkę młodej matki.
„Przyszłam sprawdzić, jak się pani czuje! — zawołała radośnie. — Od dawna chciałam panią poznać, ale pani zawsze taka poważna… A tu okazja się nadarzyła!”
Bogusława, ku własnemu zaskoczeniu, zaprosiła je do środka.
„To ja powinnaPrzy herbacie okazało się, iż Bogusława po raz pierwszy od lat nie myślała o tym, co wypada, a co nie, tylko o tym, jak wiele straciła, zamykając się w swoich osądach.