Nowy tom poetycki Darka Foksa można określić zapożyczonym frazeologizmem z angielszczyzny – strzał z biodra (shot from the hip), czyli spontaniczne, impulsywne przedsięwzięcie, bo takie, przynajmniej z początku, robią wrażenie te wiersze.
Przez autora przemawiała raczej chęć niezobowiązującego wyznania, przeniesienia na papier kilku błyskotliwych uwag, porównań, polemik, doprawionych surrealizmem prosto z czeskiej kinematografii.
Wszystko to w autorskim sosie, foksowskim, którego nie skąpiono, co jest dużą zaletą tego tomu. Zacznijmy od początku, czyli od tytułu.
Z tobą to choćby na festyn pójdę
Na rowery popatrzę, malarstwo
skrytykuję, rzeźbę dworca kolejowego
pochwalę, usunę wszystkie przypisy,
wyłapię zdania, z którymi jest coś nie tak.
Wrocław, 23 czerwca 2024
Przyjrzyjmy się tej scenie. Zdawałoby się: zadufany inteligent na festynie poprawia byki miejscowych, po czym od niechcenia pochwali jeden pomnik, a ludową sztukę w najlepszym wypadku skrytykuje. W tym miejscu wrażliwy czytelnik pewnie widziałby klasistowską zgrywę. Jak to? Poważny pan w okularach, który przyszedł z łaski na festyn, mówi ex cathedra o zdrowej, bezpretensjonalnej wiejskiej zabawie na świeżym powietrzu?

Darek Foks, z archiwum autora
Wnikliwy odbiorca zauważy jednak, iż ten z lekka prowokacyjny ton można łatwo rozbroić, przyrównując go do narzędzi pracy autora – selekcji, redakcji, korekty czy krytyki. Darek Foks, naczelny redaktor „Twórczości”, zna przecież repertuar tych czynności bardzo dobrze, praktykuje je na co dzień, poprawiając, selekcjonując i tworząc treści dla znanego literackiego czasopisma.
Gdy już ustalimy, iż wiersz, jak to zresztą z wierszami bywa, nie jest dosłowny, a wymienione w nim aktywności z powodzeniem przełożyć można na inwentarz redaktorskich narzędzi, możemy rozszyfrować znaczenia:
podmiot mówi „popatrzę na rowery” – przejrzy utwory do publikacji; „malarstwo skrytykuję” – napisze szkic krytyczny o pop-arcie; „(…) usunę wszystkie przypisy” – dopnie kwestie edytorskie, aż w końcu wyłapie zdania, „z którymi jest coś nie tak”, czyli np. zredaguje nadesłane opowiadania.
To jednak nie koniec. Porównanie to można, a choćby należy rozszerzyć, strategia ta bowiem – w której przybysz z zewnątrz dzięki redaktorskiego przybornika czy też inwentarza montażysty – selekcjonuje sceny, zmienia i wyostrza pewne fragmenty rzeczywistości, traktując ją na sposób egzystencjalny, jak materię, na której można operować stanowi rdzeń poetyki tego tomu.
W tym kontekście wycieczka na festyn zmienia się w podróż, w której podmiot zapuszcza się w różne miejsca, przysłuchuje się zasłyszanym rozmowom, zauważa czy też tworzy kilka zabawnych koincydencji. Poeta jednak czasem coś komuś wytknie, ale raczej mieszczańską powierzchowność niż prowincjonalną ignorancję. Jest to rodzaj oglądu rzeczywistości przez lupę, z dystansu, aczkolwiek z zajętego stanowiska. Na tym polega właśnie strategia podmiotu. Na tym i na montażu.
(De)montaż i surrealizm
O filmowej proweniencji wierszy Darka Foksa można mówić wiele. Pisali już o tym m.in. Anna Kałuża i Kamila Czaja, a sam autor zredagował tom „Polska poezja filmowa”, dobierając wiersze, które funkcjonują w powinowactwie z filmem. Nietrudno zatem o wniosek – filmowiec swoje wiersze będzie poddawał podobnym procesom edytorskim, jak filmy. Najlepiej zaobserwować to na przykładzie.
Koty
Belvedere i Leon w upalne wieczory
spotykają się na Letniej, obserwują
zachód słońca, a kiedy już sobie zajdzie,
nikt ich nie widzi, bo oba są czarne.
(…)
Wiersz będący pierwszą częścią „Tryptyku praskiego” doskonale pokazuje, jak ważna dla poety jest konotowana wizualność wiersza. Ten mały traktat o zabawie sztampą, pozorności image’u i grze ze stylem zbudowany jest jak statyczny kadr z pejzażem, w którym liczy się przede wszystkim światło i kontrast.

fot. Oskar Czapiewski
Czarne koty, nazwane jak luksusowe marki czy ikony (Belvedere, Leon), stają się tu figurami burżuazyjnej elegancji; Foks bawi się stylistyką pocztówki z Pragi, równocześnie demontując jej efekt: to, co miało być widoczne i efektowne, rozpływa się wchłaniane przez negatyw, pozostaje ciemność, próżnia, czerń.
Czarny to kolor, który wraca w tomie kilkakrotnie, często w kontekście symbolicznych cięć filmu, modnej elegancji czy zwyczajnie – braku. W końcu podmiot wspomina obiekt swoich uczuć z dystansu, co wpasowuje się w nostalgiczny ton tomu. Czerń w „Z tobą to choćby na festyn pójdę” możemy rozumieć również jako efekt starcia kolorytu, starcia idei i antypatos. Podmiot bawi się bowiem symbolami (również tymi narodowymi), eksploatuje je i dekoduje, by przewrotnie wykorzystać ich potencjał.
W efekcie tworzy całkiem interesujące kolaże, momentami podobne nieco do tych Jindřicha Štyrskiego, wypranych z pierwotnego znaczenia przedmiotów i symboliki, z którymi na co dzień styka się mieszkaniec kraju nad Wisłą. Przyjrzyjmy się temu na przykładzie.
Czeski błąd
Dwie bardzo ładne Czeszki
kupują bieliznę. Wygląda na to,
że mają takie same laptopy
i są w tym samym sklepie.
Brunetka wypełnia koszyk
stosem czarnych staników,
blondynka grzebie nerwowo
w majtkach, bo pada jej sieć.
W Kaliszu chudy facet z grubą
żoną mówią im, gdzie jest ich
miejsce. Nie ten wagon. Sięgam
po telefon, żeby sprawdzić,
ile czasu przyjdzie mi spędzić
z tą polską parą, a wtedy ty
przysyłasz mi zdjęcie ptaka,
którego właśnie zabił twój kot.
Łódź, 16 października 2024
W wierszu tkwi pewien absurd i oniryzm, osiągany dzięki zmontowania ze sobą kilku pozornie nieprzystających ze sobą scen. Zakupy robione na laptopie przenoszą nas gdzieś do kapitalistycznych, świeckich świątyń konsumpcji, wypełnionych sklepami z bielizną. Frywolne marzenie senne zastępuje rzeczywistość w najbardziej prozaicznej formie poprzez – nawiasem mówiąc – dość neurotyczną powinność siedzenia na swoim miejscu.

fot. Oskar Czapiewski
Poeta dostaje wiadomość. Tym razem sieć nie służy konsumpcyjnej podniecie, wręcz przeciwnie: wyświetla zdjęcie ptaka, który umiera śmiercią powszechną jak opóźnienia pociągów PKP. Z podobnie pospolitych powodów umiera potencjał zbliżenia między podmiotem, a dwiema cudzoziemkami. Montaż pozornie przypadkowych scen nabiera sensu – wyraża żal po niewydarzonym i starcie z porządkiem, zarówno biurokratycznym (bilety, miejsca), jak i biologicznym (łańcuch żywienia).
Demontaż nie służy Foksowi jedynie do budowania surrealistycznego absurdu. Autor wykorzystuje go również w kontekście narodowych mitów i klisz kulturowych, mieszając historyczny patos z kolokwialnością języka codziennego („Narodziny Wenus z Murnau”) oraz antyczną historię sztuki ze smrodem warszawskiego kanału.
Techniką mashupu
Mashup to technika montażowa, polegająca na łączeniu ze sobą kadrów z kilku dzieł, tworząc ostatecznie nowy utwór. Często wykorzystywana jest w undergroundowych teledyskach ze względu na oszczędność środków (nie trzeba kręcić, wystarczy po debordowsku przejąć i przemienić).
Darek Foks opanował tę sztukę do perfekcji, za przykład może służyć poniższy wiersz:
Sonet o podwójnym wpierdolu
Pamięci Raymonda Federmana
Czeski surrealista, którego wziąłem
na pierwszy ogień, skończył mi się
przed Kaliszem, a ten drugi, trochę
belgijski, kilometr za Twardogórą,
więc zabrałem się za debiut poety
Żaboklickiego, wysokiego bruneta
ze stolicy. Jego tom spadł mi na głowę,
kiedy rozwaliłem półkę z surrealistami,
na której spoczywały również ciężkie
pozycje o protezach, cyborgach, oczach,
lesbijkach i zagładzie modernizmu.
W wagonie cisza, jakby Holendrzy
już wczoraj dojebali nam osiem do zera,
a to dopiero dzisiaj po mszy i obiedzie.
Tym razem poeta bierze na warsztat (montażownię?) formę sonetu, z której zachował jedynie układ strof (nieregularne tetrastychy i dwie tercyny). Styl miesza się i przeplata – z jednej strony rejestr akademicki, z drugiej wulgarna, podwórkowa dosadność. Mateusz Żaboklicki, współczesny poeta, pojawia się tu w towarzystwie surrealistów; wszystko to jednak w tle, bo w wagonie jest na przekór swojsko i przyziemnie.
To takie zestawienie na wzór postmodernistycznej historii Federmana o przetrwaniu po tragedii Holokaustu. Foks nawiązuje do jego powieści „Double or nothing” („Podwójna wygrana jak nic”), czerpiąc poniekąd z jej konceptualności, oddając przy tym hołd pisarzowi.
Na koniec najważniejsze
„Z tobą to choćby na festyn pójdę ” to przede wszystkim tom o miłości. Dobitnie świadczy o tym motto książki:

fot. Oskar Czapiewski
„W blasku kobiety doznanie trzepocze jak ptasie stadko. I tak jak ptaki szukają schronienia w pełnej liści kryjówce korony drzewa, tak też doznania pierzchają w cień zmarszczek, w gesty bez wdzięku i niepozorne skazy ukochanego ciała, by tam bezpiecznie przycupnąć ”.
O niej (miłości) pisać jednak trudno bez popadania w sztampę, co oczywiście dobrze wie poeta, dlatego romantyzm Foks dozuje nam w sposób pełen niedopowiedzeń, luk i wyrw, z których zmontować musimy resztę topografii i opowieści.
Ja nie mam takiej ambicji, w sposób sprytny posłużę się kontynuacją cytatu-motta z jedynej prozy literackiej, jaką opublikował czołowy przedstawiciel szkoły frankfurckiej:
„I żaden przechodzący mimo nie odgadnie, iż właśnie tu, wśród braków i defektów ma siedlisko szybki jak strzała miłosny poryw uwielbienia” (Walter Benjamin, „Ulica jednokierunkowa”).