Mam 56 lat i nigdy nie byłam zamężna. Nie, nie jestem starą panną. Mam wspaniałą córkę, która jest mężatką, zna pięć języków i pracuje w dużej firmie IT. Ale męża nigdy nie miałam. Niestety, moja córka nigdy nie poznała swojego biologicznego ojca. choćby nie wiemy, czy jeszcze żyje.
To było młodzieńcze zauroczenie. Przyjechał do Polski z Włoch na wymianę studencką, uczył się języka ruskiemu. Poznaliśmy się przypadkowo na jakimś wydarzeniu w moim instytucie lingwistycznym.
Kiedyś młodzi ludzie gwałtownie się zaprzyjaźniali, zwłaszcza studenci. Przynajmniej teraz tak mi się wydaje.
Bardzo mnie rozczulało, iż był Włochem. Do dziś, mimo wszystko, kocham Włochy. Zwiedziłyśmy z córką cały „but” — od Wenecji aż po Apulię.
Nie będę się rozwodzić nad naszym romansem. W zasadzie to choćby romansu nie było. Dużo spacerowaliśmy po Warszawie. Pokazywałam mu moje rodzinne miasto, a on delikatnie obejmował mnie w pasie.
Wszystko wydarzyło się szybko, spontanicznie i zwyczajnie. Gdy zrozumiałam, iż jestem w ciąży, mojego ognistego brunetka, Leo z Terraciny, już nie było w kraju.
Mama wtedy mocno mnie wsparła, powiedziała, iż nie mamy prawa odbierać życia, bo jest ono darem z góry. A tata? Był niesamowicie szczęśliwy, mimo iż miałam zaledwie 21 lat.
Miałam ogromne szczęście do rodziców, a moja córeczka do dziadków. Niestety, już ich z nami nie ma, ale pamięć o nich zostanie na zawsze.
Wspomnienia przeszłości nasunęły się same. Teraz o teraźniejszości. Nie wiem nawet, po co piszę te słowa, ale często czytam różne komentarze.
Wielu opisuje podobne sytuacje, czasem trafiają się interesujące przemyślenia.
No więc pół roku temu poznałam mężczyznę. Zabawne, iż nasza znajomość zaczęła się od kłótni. Staliśmy w kolejce w sklepie, on za mną.
Gdy kasowałam zakupy, przypomniałam sobie, iż zapomniałam kawy. Sklep jest malutki, stojący niemal pod domem, kawa na wyciągnięcie ręki, ale i tak zajęło to chwilę. Ten mężczyzna w okrągłych okularach tak się wściekł, iż myślałam, iż zaraz mnie uderzy.
Nie wdawałam się w kłótnię. Cicho zapłaciłam i wyszłam. Nagle słyszę za sobą szybkie kroki. Odwracam się, a to on, ten chamski typ. Tylko teraz ma uśmiech na twarzy, a w rękach trzyma czekoladę.
Podbiega, zatrzymuje mnie i zaczyna przepraszać za swoje zachowanie. Mówi, iż ostatnio dużo pracował, nerwy mu puściły.
Uśmiechnęłam się. I tak się poznaliśmy.
Okazało się, iż jesteśmy prawie sąsiadami. Jest po rozwodzie, ma dwójkę dorosłych dzieci i własne mieszkanie. Pracuje w jednym z muzeów w naszym mieście.
Naprawdę jest inteligentny, kulturalny i godny zaufania. Po pół roku znajomości oświadczył się i zaproponował wspólne zamieszkanie.
Zgodziłam się. Nie wiem dlaczego. Może chcę zamknąć pewien rozdział i zostać żoną. A może po prostu zmęczyła mnie samotność. Córka jest dorosła — ma swoje życie i rodzinę, choć wnuków jakoś nie widać.
Albo chcę coś sobie udowodnić. Pewnie to już nieistotne.
Ale pojawił się problem. Gdy tylko wniosek o ślub trafił do USC, a mój przyszły mąż wprowadził się do mnie, poczułam dziwne napięcie.
Zrozumcie, żyłam sama przez wiele lat. Mam swoje nawyki, których — jak się okazało — nie chcę zmieniać.
Na przykład, mój przyszły mąż głośno chrapie. A to problem. Sama śpię kiepsko, a przy jego chrapaniu nie mam żadnych szans. Potrzebuję martwej ciszy, tylko wtedy mogę odpocząć.
Nie wkłada butów do szafy, gdy wraca, nie gasi światła, gdy wychodzi z pokoju.
Wiem, brzmi to trochę jak marudzenie. Ale naprawdę przywykłam żyć według określonych zasad.
Rano muszę w ciszy wypić kawę i przeczytać wiadomości na tablecie. Teraz muszę czytać je na głos i z nim dyskutować. Czuję, iż ktoś zabiera moją przestrzeń.
Nie podoba mi się też, iż w domu chodzi jak włóczęga, choć do pracy wychodzi jak model z wybiegu.
Może do wszystkiego się przyzwyczaję. I do brudnych skarpetek na podłodze, i do długich kazań. A jeżeli nie?
Życie uczy nas, iż miłość to nie tylko romantyczne chwile, ale też codzienne kompromisy. Czasem trzeba wybrać—walczyć o swoje granice albo nauczyć się je przesuwać. Najważniejsze, by nie zagubić siebie w tym procesie.