Wygląda na to, iż teściowa nie ma już własnych zajęć, więc postanowiła pobawić się w szpiegowskie gierki. Mąż wyjechał służbowo, a ona – jak na zawołanie – stanęła w drzwiach z walizką. Tłumaczyła, iż u niej w mieszkaniu pękła rura i musi się u mnie zatrzymać. Ciekawe, iż to już „drugi raz w ciągu dwóch miesięcy” taka sama awaria… Jakby nie było jasne, iż przyjechała tylko po to, by mnie obserwować.
Z mężem świadomie zrezygnowaliśmy z hojnej propozycji rodziców, żeby zamieszkać u nich, dopóki odkładamy na mieszkanie. Ja już od siedemnastego roku życia żyłam na własną rękę i nie zamierzałam w wieku dwudziestu sześciu lat zaczynać wszystkiego od nowa. Mąż miał podobną sytuację. Dlatego wynajęliśmy mieszkanie i zaczęliśmy odkładać.
Mąż znalazł dobrą pracę, ja też. Na życie wystarczało, gorzej z oszczędnościami. W pandemii było naprawdę ciężko i cieszyliśmy się, iż nie mamy kredytu hipotecznego. Musieliśmy zmienić mieszkanie na tańsze, ale na tym się skończyło.
Około pół roku temu znajomy męża zaproponował mu świetną pracę – do takiej roboty z ulicy się nie trafia, tylko po znajomości. Pensja dobra, warunki świetne, jedyny minus – częste wyjazdy służbowe. Czasem na dwa dni, czasem na dwa tygodnie. Ale plusy zdecydowanie przeważały nad minusami.
– Delegacje to zło. Delegacje niszczą rodziny – oświadczyła teściowa, kiedy byliśmy u niej w odwiedzinach. – Mąż i żona powinni spać w jednym łóżku, a nie w różnych miastach. Tak właśnie rozpadają się małżeństwa.
Staramy się z mężem puszczać jej „proroctwa” mimo uszu. Ona w ogóle jest osobą dość specyficzną, lepiej się z nią nie sprzeczać. Ale śmiesznie zrobiło się tylko do czasu – dokładnie do dnia, kiedy mąż po raz pierwszy wyjechał.
Ledwie odjechała taksówka, a już rozległ się dzwonek do drzwi. Patrzę – a tam teściowa z walizką.
– Pomyślałam, iż będzie ci smutno samej, więc przyjechałam cię wesprzeć – powiedziała, a wzrokiem lustrowała całe mieszkanie. Szukała chyba kochanków za firanką.
– Dziękuję, ale nie jest mi samotnie – odpowiedziałam.
Tymczasem ona już wyjmowała z torby swoje kapcie i zaczynała się rozgaszczać. Stałam z otwartą buzią. Takiej bezczelności się nie spodziewałam.
– No ale skoro już jestem, to przecież nie wyrzucisz mnie w nocy? – zagadnęła słodko. Była dopiero dziewiętnasta trzydzieści.
Nie chciałam awantury, więc postanowiłam jakoś przetrwać tę jedną noc. Ale następnego dnia teściowa też się nie ruszyła. Oświadczyła, iż u nich w mieszkaniu „ciągle naprawiają rury”, a ona zostaje u mnie. Aż mnie korciło, żeby zapytać, co z jej teorią o małżeńskim łóżku – czy ta zasada dotyczy tylko nas, czy jej samej już nie?
Na szczęście delegacja trwała tylko cztery dni. W tym czasie teściowa doprowadziła mnie niemal do szału. Zaglądała mi do telefonu, wypytywała, czemu wróciłam piętnaście minut później, a raz to choćby – mam wrażenie – próbowała mnie obwąchać.
Kiedy mąż wrócił i zobaczył swoją mamę w naszym mieszkaniu, zdębiał. Ja przez te dni nie mogłam się z nim kontaktować, bo zasięg był słaby, a i nie chciałam mu dokładać nerwów.
Po powrocie teściowa z czystym sumieniem odmaszerowała do siebie. A ja opowiedziałam mężowi całą historię. Śmiał się jak szalony:
– Wiele się po mamie spodziewałem, ale żeby na taki pomysł wpadła…
– Tobie śmiesznie, a mnie wcale nie! – warknęłam.
– Trzeba było ją odesłać – powiedział.
Ale ja bałam się, iż potem naopowiada mu niestworzone rzeczy. Mąż zapewnił mnie, iż w pierwszej kolejności uwierzy mi i dał mi prawo, żeby w jego nieobecność nie wpuszczać tu mamy. I to prawo gwałtownie się przydało.
Bo kiedy mąż znów wyjechał, teściowa znowu pojawiła się w drzwiach jak duch – z walizką. Tym razem już jej nie wpuściłam. Powiedziałam, iż jestem zmęczona i nie przyjmuję niezapowiedzianych gości. Dodałam, iż od dzisiaj bez wcześniejszej umowy drzwi jej nie otworzę.
Teściowa zbladła, poczerwieniała, łapała powietrze. W końcu wycedziła, iż „na pewno powie o tym synowi” i poszła.
Mąż jeszcze w delegacji, ale jestem pewna, iż już mu zdążyła wszystko opowiedzieć. Piszemy tylko od czasu do czasu, bo ma dużo pracy i inną strefę czasową. Jak wróci, dowiem się, jakie bajki zdążyła o mnie nagadać.
Ciekawe tylko, czy teraz siedzi gdzieś w krzakach i mnie obserwuje. A może zagląda zza rogu? Coraz bardziej mam wrażenie, iż tak. Ale póki co, zrzucam to na swoją wyobraźnię. Bo przecież nie może być aż tak stuknięta… prawda?