Wpatrywałam się w bilety lotnicze z niedowierzaniem.
„Jedna pierwsza klasa… dla Krzysztofa. Jedna dla jego matki, Jadwigi. Trzy bilety ekonomiczne… dla mnie i dzieci.”
Najpierw myślałam, iż to pomyłka. Może kliknął źle. Może linie lotnicze się pomyliły. Ale nie—gdy zapytałam Krzysztofa, uśmiechnął się, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.
„Kochanie, mama ma problemy z kręgosłupem,” powiedział. „No i chciałem jej dotrzymać towarzystwa. Poza tym, wy i dzieci będziecie w porządku z tyłu. To tylko osiem godzin lotu!”
Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Oszczędzaliśmy miesiące na te rodzinne wakacje w Paryżu. Miała to być magiczna podróż—pierwsza zagraniczna z naszymi dziećmi, Zosią (6 lat) i Michałem (9 lat). A teraz mieliśmy być podzieleni?
Spojrzałam na dzieci. Były zbyt podekscytowane, by zauważyć narastające napięcie, gadając o Wieży Eiffla i paryskich kawiarniach. Wymusiłam uśmiech i przełknęłam ściskanie w gardle.
„Dobrze,” powiedziałam cicho. „Jeśli tak zdecydowałeś.”
Samolot był pełny. Miejsca w klasie ekonomicznej były ciasne, Zosia zasnęła z głową na moich kolanach, a Michał oparł się o okno, wiercąc się niespokojnie. Tymczasem wyobrażałam sobie Krzysztofa, jak popija szampana w pierwszej klasie z matką, wyciągnięty w wygodnym fotelu, z słuchawkami tłumiącymi hałas.
Czułam się mała. Nie tylko fizycznie, ale emocjonalnie. Zapomniana. Jakby byłam tylko dodatkiem.
Po lądowaniu, Krzysztof powitał nas przy taśmie bagażowej, wypoczęty i w dobrym humorze.
„Nie było tak źle, co?” rzucił, podając mi letnią kawę, jakby to mogło wszystko naprawić.
Nie chciałam kłótni na lotnisku, zwłaszcza przy dzieciach, więc tylko skinęłam głową. Ale w środku coś się zmieniło.
Reszta wyjazdu była, szczerze mówiąc, dziwna.
Krzysztof i jego matka wychodzili na eleganckie obiady i do antykwariatów, gdy ja zabierałam dzieci do muzeóAle teraz wiem, iż miłość nie polega na wspólnych fotografiach, ale na tym, by zawsze wybierać tę samą klasę podróży—nawet gdy drogi stają się wyboiste.