Mieszkanie i skargi męża

newsempire24.com 1 dzień temu

Mam swoje małe mieszkanko — przytulne, z kwiatami na parapecie i starym fotelikiem, który uwielbiam. Po ślubie z Jakubem postanowiliśmy tu zamieszkać, myślałam, iż to będzie nasz mały raj. ale nie minęły choćby dwa miesiące, a mój mąż zaczął narzekać, iż za daleko dojeżdża do pracy. Najpierw myślałam, iż po prostu jest zmęczony, ale teraz te lamenty słyszę codziennie i już nie wiem, jak reagować. Czy powinnam ustąpić i się wyprowadzić, czy trzymać się swojego, bo to mój dom, moja twierdza. Ale jedno wiem na pewno — jego marudzenie zaczyna mnie wkurzać i boję się, iż to dopiero początek naszych problemów.

Pobraliśmy się z Jakubem pół roku temu. Przed ślubą mieszkał z rodzicami na drugim końcu miasta, a ja — w swoim mieszkaniu, które kupiłam dzięki pomocy rodziny i kredytowi. Mieszkanie małe, kawalerka, ale dla dwojga wystarczająco wygodne. Włożyłam w nie całe serce: pomalowałam ściany na ciepły biszkoptowy, powiesiłam zasłony, które sama wybrałam, ustawiłam półki z książkami. Gdy decydowaliśmy, gdzie zamieszkamy po ślubie, zaproponowałam swoje. Jakub się zgodził: *„Agnieszko, twój dom jest bliżej centrum, a do tego własne cztery kąty — to fajnie”*. Byłam szczęśliwa, wyobrażałam sobie, jak wspólnie gotujemy obiady, oglądamy filmy, snujemy plany. Ale chyba moje marzenia były zbyt różowe.

Pierwsze tygodnie były w porządku. Jakub pomagał w remoncie, kupiliśmy razem nową kanapę, choćby żartowaliśmy, iż nasze mieszkanie jest jak gniazdko dla dwojga. Ale potem zaczynał wracać z pracy bardziej ponury niż listopadowe niebo. *„Agnieszka — mówił — dziś jechałem półtorej godziny, korki koszmarne”*. Jego biuro jest na obrzeżach miasta, a od naszego mieszkania to faktycznie z godzinę drogi, czasem więcej, jeżeli korki. Współczułam, proponowałam, żeby wyjeżdżał wcześniej albo szukał krótszej trasy. Ale to go nie przekonywało. *„Ty nie rozumiesz — mruczał — codziennie tracę trzy godziny na dojazdy. To nie jest życie”*.

Starałam się być wyrozumiała. Mówiłam: *„Kubuś, pomyślmy, jak ułatwić ci drogę. Może zmienimy auto albo wypróbujemy carsharing?”* Ale on tylko machał ręką: *„Auto nie pomoże, Agnieszka. Trzeba mieszkać bliżej mojej pracy”*. Bliżej? Czyli co, sugeruje wyprowadzkę? Spytałam wprost, a on skinął głową: *„No tak, byłoby łatwiej, gdybyśmy wynajęli coś koło biura”*. Mało się nie zakrztusiłam kawą. Wynająć? A moje mieszkanie? Mój dom, za który spłacałam kredyt pięć lat, który urządzałam z taką miłością? Po prostu go zostawić i przenieść się na drugi koniec miasta, bo jemu niewygodnie?

Próbowałam wytłumaczyć, iż to mieszkanie to dla mnie nie tylko ściany. To mój pierwszy poważny krok, moja niezależność. Jestem z niego dumna, choćby jeżeli jest małe i nie w najbardziej prestiżowej dzielnicy. Ale Jakub patrzył na mnie jak na dziecko i mówił: *„Agnieszka, to tylko mieszkanie. Możemy je wynająć i żyć tam, gdzie mi będzie wygodniej”*. Wygodniej jemu! A co ze mną? Mnie tu do pracy dwadzieścia minut spacerem. I kocham tę dzielnicę — jest park, gdzie chodzę na spacery, kawiarnia, gdzie piję kawę z koleżankami, sąsiadka, która przynosi mi pierogi. Dlaczego mam to wszystko zostawić?

Sytuacja z dnia na dzień staje się coraz bardziej napięta. Teraz Jakub narzeka nie tylko na dojazdy, ale na wszystko. To mu za ciasno w naszej kawalerce, to hałasują sąsiedzi z góry, to „tu śmierdzi starym budynkiem”. Starym? To blok z wielkiej płyty, ma trzydzieści lat, a ja dopiero co zrobiłam remont! Zaczęłam podejrzewać, iż nie chodzi tylko o drogę. Może on po prostu nie chce żyć w *moim* domu, bo to *„moje”*? Spytałam kiedyś: *„Kubuś, gdybyśmy mieszkali u twoich rodziców, też byś tak marudził?”* Zawahał się, a potem burknął: *„Tam też daleko, ale przynajmniej więcej przestrzeni”*. Więcej przestrzeni? Czyli moje mieszkanie mu nie pasuje?

Porozmawiałam z mamą, licząc na radę. Wysłuchała i powiedziała: *„Agnieszka, małżeństwo to kompromis. jeżeli jemu tak ciężko, pomyślcie, jak znaleźć złoty środek”*. Ale jaki złoty środek? Wynająć moje mieszkanie i przenieść się tam, gdzie jemu wygodnie? Czy zostać tu, słuchając jego jęków? Zaproponowałam alternatywę: niech Jakub szuka pracy bliżej nas. Przecież jest inżynierem, ofert nie brakuje. Ale on tylko prychnął: *„Co ty, ja dziesięć lat w tej firmie, nie zamierzam wszystkiego rzucać”*. A ja powinnam rzucić swój dom?

Teraz stoję w rozkroku. Część mnie chce się upierać — to moje mieszkanie, mam prawo żyć tam, gdzie mi dobrze. Ale druga część boi się, iż to zniszczy nasze małżeństwo. Kocham Jakuba, nie chcę się z nim kłócić, ale jego narzekania doprowadzają mnie do białej gorączki. Czuję się winna, jakbym to ja zmuszała go do męczarni. Ale potem myślę: dlaczego mam poświęcać swoje? Wiedział, gdzie będziemy mieszkać, kiedy się zgadzał. Dlaczego teraz mam wszystko zmieniać?

Dałam sobie czas do końca miesiąca, żeby podjąć decyzję. Może spróbujemy wynająć coś w połowie drogi między jego pracą a moją? Ale myśl, iż moje mieszkanie będzie stało puste albo z obcymi ludźmi, rozrywa mi serce. A może Jakub w końcu opamięta się i przestanie marudzić? Nie wiem. Na razie tylko staram się nie wybuchać, gdy znów zaczyna swoją litanię o korkach. Ale jedno wiem na pewno: to mój dom i nie chcę go tracić. choćby dla miłości. A może miłość to coś, co nie zmusza do wyboru?

Idź do oryginalnego materiału