Mój mąż, Marek, ciągle mi wypomina, iż nie gotuję wykwintnych obiadów, tak jak żona jego przyjaciela, Jakuba. Kasia to wspaniała kobieta i prawdziwy geniusz kulinarny. Nie zaprzeczam, gotuje przepysznie, ale zajmuje jej to mnóstwo czasu. Kuchnia to jej pasja, miejsce, gdzie tworzy od rana do wieczora. A ja? Rozrywam się między pracą, dzieckiem i domem, a jego słowa wbijają się we mnie jak noże.
Kasia jest teraz na urlopie macierzyńskim, a jej życie to marzenie każdej matki. Jej rodzice, choć rozwiedzeni, uwielbiają wnuka i chętnie zabierają go od rana. Babcie i dziadkowie na wyścigi spacerują z wózkiem, karmią malucha, a wieczorem przywożą go do domu. Kasia budzi się, oddaje dziecko szczęśliwym krewnym, wraca do łóżka, a potem spokojnie sprząta. Ma cały dzień, by tworzyć kulinarne arcydzieła. Nikt nie rozprasza, nie przerywa – pełna swoboda. Eksperymentuje, próbuje nowych przepisów, a każdego wieczoru na ich stole pojawia się coś niezwykłego. Jej rodzina daje jej taką możliwość, i szczerze się za nią cieszę.
Ale Marek tego nie rozumie. Patrzy na Kasię i widzi ideał, do którego, jego zdaniem, powinnam dążyć. „Ona jest na macierzyńskim, z dzieckiem, a wszystko ogarnia! – rzuca mi. – A ty gotujesz byle jak, zawsze to samo”. Jego słowa bolą jak policzki. Skąd mam wziąć pięć-sześć godzin dziennie na gotowanie? Pracuję na pełny etat, a wieczorem odbieram naszą córkę, Zosię, z przedszkola. Wracamy do domu około siódmej. Staram się zrobić coś szybkiego: ziemniaki z patelni, pieczonego kurczaka, makaron z sałatką z ogórków i pomidorów. To jedzenie, które ratuje nas przed głodem, ale dla Marka to pretekst do drwin.
Gdybym zaczęła gotować skomplikowane dania jak Kasia, kolacja byłaby gotowa o północy, a rodzina poszłaby spać głodna. Ale mąż tego nie widzi. Tylko powtarza: „Kasia za każdym razem wymyśla coś nowego dla Jakuba, a tobie, jak widać, wszystko jedno”. Jego podziw dla jej kulinarnych wyczynów brzmi jak oskarżenie o moją nieudolność. Mam dość tłumaczeń. Gdyby Kasia miała taki urlop macierzyński jak większość kobiet – kiedy nie ma czasu choćby wziąć prysznica – też gotowałaby kupione pierogi, a Jakub jadłby je bez pretensji.
Cieszę się dla Kasi i Jakuba. To świetnie, iż nie leży na kanapie, tylko tworzy w kuchni, ciesząc męża. Ale boli mnie, iż Marek ciągle mnie z nią porównuje. Jakby nie widział, jak różnią się nasze życia. Pracuję cały dzień, a wieczorem pędzę po Zosię do przedszkola. Kasia jest na macierzyńskim, a dzięki rodzinie ma całe dnie dla siebie. Oczywiście, ma więcej czasu! Też chciałabym mieć taki urlop jak ona, ale nasi rodzice nie garną się do opieki nad wnuczką. Kochają Zosię, ale nie są gotowi spędzać z nią całych dni.
Marek nie daje za wygraną. „Przynajmniej w weekend mogłabyś ugotować coś specjalnego” – burczy. A ja niby nie jestem człowiekiem? Nie potrzebuję odpoczynku? Pięć dni w tygodniu haruję w pracy, a potem mam stać przy kuchni cały weekend, by zaspokoić jego zachcianki? Czasem myślę, iż szuka powodu, by się rozwieść. Czy naprawdę nie rozumie, jak niesprawiedliwe są jego słowa? A może celowo chce mnie zranić? Mam dość udowadniania, iż robię, co mogę. Chcę, by w końcu zobaczył mnie – nie Kasię, ale swoją żonę, która stara się ze wszystkich sił utrzymać rodzinę na powierzchni.