13‑go marca, godzina 01:00 – drzwi frontowe skrzypnęły tak, jakby sam wiatr wciągnął je w swój taniec. Stałem przy kuchni, wpatrując się w pustą podłogę, kiedy w progu pojawiła się Zuzanna. „Mamo, już jestem” – powiedziała tak spokojnie, iż moje serce przestało bić. Nie zamieszała łez, nie wymieniła przeprosin, po prostu ruszyła prosto do swojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi na klucz.
Patrzyłem na podłogę przez dłuższą chwilę. Zimny podmuch, jakby wzięła go z zamraż? Światła w korytarzu mrugały, a ja wmyślałem, iż to tylko wyczerpanie. Czy to możliwe, iż dzieci w jej wieku potrafią tak się zmienić? Nie. Coś nie grało.
Następnej nocy to samo. Zuzanna znowu wróciła o 01:00, słysząc trzask drzwi, jakby przybyła z innej strefy czasowej. Tym razem zauważyłem, iż przechodząc obok kinkietu w jadalni, jej cień nie podążył za nią. Po prostu zniknął – nie było konturu, niczego. Włączyłem wszystkie lampy, kazałem jej stać pod ich światłem, ale podłoga pod jej stopami pozostawała pusta. Gdy zapytałem: „Co się dzieje, kochanie?” odpowiedziała, iż nic, iż jest zmęczona, i odszedła. Jej sylwetka poruszała się, ale cień nie nadążał.
Rano zadzwoniłem do szkoły w Warszawie. Pracownica na drugim końcu linii zawahała się, po czym przyznała, iż Zuzanna nie pojawiła się na lekcjach od ostatniego sprawdzianu, czyli od ponad trzech tygodni. Nie dostałem żadnych notatek, bo chyba nie odpowiadałem na listy, które wysyłali. Serce mi zamarło. „Codziennie rano wychodzi,” wymamrotałem, „zakłada mundurek i butelkę wody”. Otworzyłem lodówkę – butelka wody wciąż stała na miejscu, tak jakby nigdy nie była dotknięta.
Tej nocy nie spałem. Zgaszyłem wszystkie światła, usiadłem przy oknie w salonie i czekałem. Punktualnie o 01:00 brama frontowa otworzyła się sama, a do środka weszła Zuzanna – ale nie była nią. Spojrzała na mnie, pochyliła głowę i zapytała, dlaczego jestem czujny. Udawałem uśmiech, mówiąc, iż czekam na nią. Zapytałem o cień, a ona odpowiedziała, iż „został w tyle”. Kiedy przeszła obok lustra w holu, na sekundę ujrzałem coś wyższego od niej, z przesadnie dużymi oczami i rozciągniętym, bladego uśmiechem. Odwróciłam się, serce waliło jak młot, ręce drżały.
Teraz leży w swoim pokoju, śpi w łóżku, oddycha, wydaje się spokojna. A jej cień – prawdziwy cień? – prawdopodobnie wciąż krąży na zewnątrz, czekając, aż znajdzie wejście.
—
Od momentu, gdy „Zuzanna” powróciła, dom przestał oddychać tak, jak dawniej. Dzień mija zwyczajnie – wstaje, siada przy śniadaniu, miesza płatki, ale nie je. Przegląda zeszyty, nuci piosenki w języku, którego nie rozumiem, a po południu znika. Drzwi zamykają się same o 18: wrota zamykają się dokładnie o 18:45, ani sekundy wcześniej, ani później. Stoję w ciemności, pytając siebie, czy to naprawdę moja córka.
Zaczęłam dostrzegać drobne rzeczy. Ściany zdają się „oddychać” gdy jest w domu. Pęknięcia w suficie lekko się rozszerzają. Rośliny w jej pokoju więdną, jakby niewidzialna ręka dotykała ich nocą. Pewnej nocy, podnosząc się z pragnienia, przechodziłem obok jej drzwi – były uchylone. W środku nie spała, ale siedziała przy brzegu łóżka, odwrócona plecami, cicho śpiewając nieznany refren i czesząc lalkę bez oczu. Za nią na ścianie pojawiła się cień – nie jej, ale wyższa, smuklejsza, poruszająca się przed nią. Pobiegłem do swojego pokoju, zamknąłem drzwi i postawiłem krzesło jako baryk. Modliłem się, ale panowało cisza, jakby Bóg nie słyszał, gdy zło wdarło się samodzielnie.
Zrobiłem coś desperackiego – porównałem najnowsze zdjęcie Zuzanny z tym sprzed miesiąca. Jej oczy, kiedyś jasno-brązowe, teraz miały szare, zielonkawe odcienie, a źrenice były wąskie, jak u kota. Zostawiłem mąkę w korytarzu jako pułapkę. O 01:00 usłyszałem otwierające się drzwi, ciche kroki i nagłą ciszę. Zuzanna stała w progu, nie ruszyła się, a pod jej stopami w mące nie było ludzkich odcisków – jedynie cienkie, przeciągane ślady, jakby coś z długimi pazurami przesuwało się po podłodze, zostawiając krzywy ogon.
Rano pod poduszką znalazłem notatkę, nie napisaną ręką – słowa wydawały się wypalone na papierze: „Mamo, jestem uwięziona. To nie ja. Nie wpuszczaj jej jutro”. Teraz jest prawie połowa nocy, a brama na zewnątrz znów otwiera się sama.
—
01:00 – zegar wybił, a frontowe drzwi otworzyły się same. Stałem w salonie, trzymając notatkę, serce waliło jakby chciało wyrwać się z klatki. Tym razem nie czekałem. Schowałem się za zasłoną, telefon wyciszyłem, światła zgasły. Dźwięki kroków były cięższe niż u nastolatki – jakby nosiła coś przy sobie albo po prostu nie była w pełni ludzka. Głos, który usłyszałem, brzmiał jak dwie osoby naraz – niższy, echem odbijający się, i wyższy, starający się naśladować Zuzannę. „Mamo… jestem tutaj” – powiedziała, a jednocześnie nie była nią.
Drzwi nie otworzyły się; tylko oprzyjła czoło o framugówkę i zaczęła płakać. Łzy były suche, łamliwe, jakby coś w niej pękało od środka. „Mamo… jest zimno, otwórz mnie…” – błagała, a ja czułem, iż w notatce jest prawda.
O 03:33 kroki oddaliły się. Główne drzwi zamknęły się po raz kolejny, a cisza wróciła. Ranek przywitał mnie pustym pokojem Zuzanny, ale na jej łóżku stała czarna, skórzana skrzynka z ludzkim włosiem zamiast wstążki. Wewnątrz – lalka, wierna kopia mnie samego. Pod głową wyryto ostrym nożem: „Ty będziesz następna”.
—
Następny dzień był jak koszmar. Zuzanna nie przychodziła do szkoły; jej telefon pozostawał wyłączony. Lalka w jej łóżku wciąż tam była, patrząc zimnym spojrzeniem. Próbowałem ją spalić – jedynie dało to zapach spalonego mięsa. O 12:55 postawiłem przed drzwiami lustrzany arkusz i czekałem. 01:00 zamknięcie się odbiło w lustrze, a drzwi otworzyły się powoli. W progu stanęła Zuzanna w niebieskiej kurtce, plecak na ramieniu, bladą twarzą i spojrzeniem, które nie szukało mnie. Patrzyła w lustro i nie odbijała się w nim. „Co to?” – spytała. „Nic, kochanie – jak w szkole?” – odpowiedziałem, łamiąc głos. Ona wymieniła, iż dziś uczyli się fotosyntezy, chociaż od tygodni nie była w klasie.
Nocą, przy trzech rano, usłyszałem śmiech z szafy. Otworzyłem ją powoli i zobaczyłem lalkę, w której w miejscu twarzy trzymała kosmyk mojego własnego włosa. Zabrałem ją do kościoła; ksiądz jedynie mruknął: „Pasożyt”. Wyjaśnił, iż tak, istnieją istoty, które naśladują, uczą się i włamują – czasem potrzebują zaproszenia, innym razem same przychodzą, gdy w to wierzysz.
Postawiłem kamery w domu. To, co nagrały, przeraziło mnie do szpiku. Zuzanna weszła nie przez drzwi, ale spadła z dachu jak marionetka zerwana od sznurków. Ruszała się nienaturalnie, a za nią pełzało coś bezkształtnego, jakby niewidzialne pazury ścierały ściany. W ostatniej klatce wideo usłyszałem: „Mamo, przestań patrzeć”. Ekran zgasł.
—
Po tym wideo wyłączyłem kamery, rozbiłem je, wrzuciłem lalkę do Wisły i modliłem się do ostatniego tchnienia siły. Zuzanna przez cały czas przychodziła o 01:00, coraz zimniejsza, coraz doskonała, ale pusta w środku. Przeszukałem jej plecak – nie było w nim książki, a jedynie mokra ziemia, jakby z grobu, oraz czterokrotnie złożona kartka: „Ona jest w szkole. Ja wracam. Nie pytaj więcej”.
Zadzwoniłem do szkoły. „Czy Zuzanna uczęszcza?” – zapytałem. Odpowiedź była ciszą, po czym usłyszałem: „Pani… od miesiąca nie przychodzi. Myśleliśmy, iż się wycofała. Nie odebrała Pani telefonów”. Nie odebrałam ich, bo ktoś inny odpowiadał moim głosem, żył moim życiem, spał w moim łóżku.
Wieczorem, kiedy „Zuzanna” weszła, podszedłem do jej drzwi i zobaczyłem, jak otwiera się sama szafa. Z wnętrza wyszła inna dziewczyna – bladą, brudną, z szytymi ustami czarnym sznurkiem. Imitała, przytuliła ją i wyszeptała: „Jesteś prawie gotowa”. Obie spojrzały na mnie, a ich głos brzmiał jednocześnie: „Mamusiu, teraz twoja kolej”.
Uciekałem po schodach, ale nie pamiętam, jak wpadłem na ulicę, bose, krzycząc. Sąsiadzy nie włączyli światła. Następnego dnia wezwałem policję – dom był pusty, szafa pusta, nie było śladów ani kamery, ani ziemi w plecaku, ani lalki. Na ścianie w moim pokoju wyryto: „Nie jest już twoją córką”.
Nie poddałem się. Wysunąłem się na spotkanie z dyrekcją szkoły i domagałem się podglądu z monitoringu. Tam zobaczyłem prawdziwą Zuzannę – uwięzioną w pokoju, którego nie było w planie budynku, przy biurku, lustrze i krześle. W lustrze odbijało się moje własne, zamglone oblicze, a ona machała, jakby wołała o pomoc. Zrozumiałem wtedy, iż moja córka jest w miejscu pomiędzy, a istota, która żyje ze mną, nie odda jej z powrotem, dopóki nie uwolnię jej.
Udało mi się odnaleźć zakazany imię, które podobno przyzywa to, co czai się za lustrami. Zapisałem je na kartce i natychmiast spaliłem. Trzykrotnie wypowiedziałem je w podświadomości – nic. Drugi raz lustrzane drżenie, trzeci raz cisza. Pojawiło się przejście – ogromne, czarne lustro zakopane w ziemi jak nagrobek. Zuzanna stała przed nim, przywiązana do krzesła. „Mamo, po prostu przyjdź” – krzyknęła. Nie miałem już odwagi. Wyszeptałem imię po raz trzeci. Światło wyciekło, a zza lustra wyłoniła się postać bez twarzy, ale z moją twarzą, pozbawioną duszy. „Teraz dbam o nią” – rzekła. Złapała mnie za kostkę i szepóźniej, kiedy zbliżyłem się do wyjścia, usłyszałem ostatnie słowa Zuzanny: „Mamo… dlaczego mnie nie uratowałaś?”.
Obudziłem się w swoim łóżku. Zuzanna stała w kuchni, smażyła naleśniki. Jej cień podążało za nią, rozciągając się po podłodze. „Mamo? Wszystko w porządku?” – zapytała. Kiwnąłem głową, choć głos nie był mój. Spojrzałem w lustro i nie zobaczyłem nikogo.
Dziś dom pachnie naleśnikami i zwykłym porankiem, ale moje odbicie nie rusza się tak jak ja. Moja własna cień stoi osobno, jak strażnik. Zrozumiałem, iż nie wszystkie drzwi można zamknąć i iż czasem najgłębszy lęk to nie strach przed tym, co przychodzi, ale przed tym, co zostaje. Nie pozwól, by cisza wypełniła Twój dom – słuchaj, rozmawiaj, pyt‑potwierdzaj, bo prawda potrafi przebić się przez najcięższy mrok.