Moja przyjaciółka Bogna, a przy okazji także chrzestna naszego dziecka, w końcu odeszła od swojego męża Wiesława i nie mogę się nadziwić, jak bardzo się cieszę dla niej. Ten Wiesiek to był dopiero prezent: ani grosza do domu nie przynosił, całe dnie tylko wymądrzał się i biegał za spódniczkami. A tu, kilka dni temu, dzwoni do mnie Bogusia, cała promienna z radości, i chwali się: jedzie w Bieszczady odpocząć z nowym adoratorem, Markiem. Mało się nie zakrztusiłam herbatą, gdy to usłyszałam. No proszę, jak gwałtownie sobie życie ułożyła! Ale, szczerze mówiąc, cieszę się dla niej niesamowicie — zasłużyła na to szczęście po wszystkim, co przeszła.
Bogna z Wiesławem żyła razem niemal dziesięć lat, a przez cały ten czas patrzyłam na nią i myślałam: „Bognuś, kiedy wreszcie kopniesz go w diabły?”. Należał do tych mężczyzn, którzy uważają, iż ich obecność w domu to już wystarczający wkład. Pracować? Ech, nie słyszał. Za to każdego wieczoru zasiadał na kanapie jak jakiś król i domagał się kolacji, krytykując przy tym gotowanie Bogni. A do tego te jego „przygody” na boku! Nieraz znalazła w jego telefonie podejrzane wiadomości, a czasem choćby ślady szminki na kołnierzu. On, oczywiście, wszystkiemu zaprzeczał, winę zwalając na nią: „To ty sama mnie do tego doprowadziłaś!”. Sto razy mówiłam: „Rzuć go, jesteś młoda, ładna, znajdziesz sobie porządnego faceta”. Ale ona znosiła to wszystko, czy to z miłości, czy ze strachu przed samotnością.
I oto trzy miesiące temu Bogna w końcu powiedziała dość. Opowiadała mi później, jak znalazła u Wiesława korespondencję z jakąś dziewczyną, a przy okazji odkryła, iż przepuścił ich wspólne oszczędności na swoje „wybryki”. To była ostatnia kropla. Spakowała jego rzeczy, wyrzuciła za drzwi i rzuciła: „Koniec, Wiesiu, szukaj sobie nowej głupiej”. Gdy się o tym dowiedziałam, mało nie zaczęłam klaskać. Wiesiek, oczywiście, próbował wrócić — czasem z kwiatami, czasem z obietnicami „poprawy”. Ale Bogna była nieugięta. „Dość — powiedziała mi. — Nie chcę już żyć z kimś, kto mnie nie szanuje”.
I zanim się obejrzałam, już dzwoni do mnie, rozpromieniona, opowiadając o Marku. Poznali się, wyobraźcie sobie, w kawiarni. Bogna wpadła po pracy na kawę, a on siedział przy sąsiednim stoliku i czytał książkę. Mówi, iż od razu się jej spodobał — elegancki, zadbany, z dobrym poczuciem humoru. Słowo po słowie, zagadali, wymienili numery. A po kilku tygodniach Marek zaproponował jej wyjazd w Bieszczady — wynająć dom w górach, jeździć na nartach, spacerować po lesie. „Wyobraź sobie — mówi Bogusia — on sam wszystko zorganizował, choćby samochód wypożyczył! A Wiesiek tylko by jęczał, iż to drogie”.
Słuchałam tego wszystkiego i nie mogłam uwierzyć. Bogna, która jeszcze niedawno płakała u mnie w kuchni, teraz się śmieje, snuje plany i opowiada, jak Marek uczy ją gotować włoskie makarony. „On, wiesz, to nie byle kto — mówi. — Słucha mnie, naprawdę go interesuje, co myślę”. I wtedy zrozumiałam: to nie jest tylko wakacyjny romans. Bogna naprawdę się zakochała, i wygląda na to, iż Marek to ktoś, kto może dać jej szczęście.
Oczywiście, nie obyło się bez plotek. Nasze wspólne znajome już szeptają: „Bogna, mówią, gwałtownie się pocieszyła, choćby pół roku nie minęło!”. A ja im na to: „I dobrze zrobiła! Życie jest tylko jedno, po co ma się męczyć przez takiego Wiesława?”. Niektóre wprawdzie uważają, iż za gwałtownie znalazła nowego adoratora. Ale ja widzę, jak ona ożyła. Wcześniej chodziła zgaszona, a teraz się śmieje, żartuje, choćby włosy przefarbowała na intensywny kasztanowy kolor. Mówi: „Chcę być piękna dla siebie i dla Marka”.
Gdy opowiadała o Bieszczadach, nie wytrzymałam i spytałam: „Bognuś, ale kto to w ogóle ten Marek? Znasz go dobrze?”. Roześmiała się: „Wystarczająco, żeby z nim jechać w góry! Jest informatykiem, pracuje w jakiejś dobrej firmie, a do tego ma kota, którego uwielbia. Normalny facet, nie to co Wiesiek”. Oczywiście, przez cały czas się martwię — co, jeżeli okaże się nie taki, jak się wydaje? Ale Bogna jest pewna: „Jak coś, teraz już wiem, jak pakować walizki i się żegnać. Nikt mnie więcej nie potraktuje jak śmiecia”.
Jej historia dała mi do myślenia. Ile kobiet znosi takich Wiesławów, bojąc się zmian? A Bogna wzięła i odmieniła swoje życie. choćby trochę jej zazdroszczę tej odwagi. Nie tylko zostawiła męża, ale i zaczęła wszystko od nowa — i wygląda na to, iż ta nowa kartka będzie pełna kolorów. Bieszczady, Marek, nowe plany… Już nie mogę się doczekać, aż wróci i opowie, jak włóczyli się po górach i pili grzane wino przy kominku.
A wczoraj Bogna przesłała mi zdjęcie: stoi w jaskrawej czapce, z rumianymi policzkami, na tle ośnieżonych szczytów, a obok niej przystojniak, który, jak widać, musi być Marek. Podpis: „Dopiero teraz zaczynam żyć!”. I wiecie co? Wierzę, iż wszystko u niej będzie dobrze. Zasłużyła na ten zwrot w swoim życiu. A Wiesiek? Niech dalej udaje wielkiego przed lustrem. Bogna jest już na innej orbicie, i zdecydowanie lepiej jej tam, gdzie teraz jest.