W przedpokoju było tłoczno od kartonów. Marek, czerwony od wysiłku, wpychał kolejną z nich na antresolę. Kurz osiadał na jego łysiejącej skroni szarym szronem.
Po co to wszystko przechowywać? To tylko śmieci warczał, schodząc po chwiejnej drabince.
To nie są śmieci odpowiedziała spokojnie, ale stanowczo Zofia. Siedziała na podłodze, przeszukując stary waliz, wypełniony papierami. To wspomnienia.
Wspomnienia zadrwił Marek. Od tej wspominkowej krzywym mam plecy. I tak i tak wyrzucisz to za rok. Nie ma miejsca.
Zofia milczała. Palce przesunęły się po zużytej skórzanej okładce starego albumu. Otworzyła go.
Spójrz rzekła, jakby nie słysząc jego jęku. Pierwsza klasa. Pamiętasz?
Marek niechętnie podszedł bliżej. Na pożółkłym zdjęciu przytłumionym słońcem patrzyła dziewczynka w białych kokardkach.
Pamiętam mruknął nieco łagodniej. Płakała wtedy, bo fartuch się drapał.
To był obóz pionierski…
Złote Słońko przytaknął Marek, zaglądając przez jej ramię. Przyniosłaś stamtąd tę muszlę. Ta, co przez cały czas leży gdzieś w tym kącie.
Znowu zaczął grzebać w kartonach, ale już bez poprzedniego zapału. Zofia przeglądała strona po stronie: młodość, studia, ich ślub Marek w nieprawdopodobnie szerokim fraku, ona w koronkowej sukni matki. Młodzi, gładcy, szczęśliwi. Uśmiechali się w obiektyw, nie wiedząc, co przyniesie dwudziestoletni czas: ten ciasny mieszkanie, jego wieczne narzekanie, jej cicha uraza, iż romantyzm został na papierze.
Ostrożnie! nagle wykrzyknęła Zofia.
Marek przesunął mały karton barkiem, a jego zawartość rozsypała się po podłodze. Gdy on jęczał i układał książki, Zofia podniosła z linoleum małą, aksamitną szkatułkę. Otworzyła wieko.
Wewnątrz, na watę, leżała ta sama muszla z Złotego Słońka, kilka przygasłych odznak, zasuszona gałązka bzu i złożony w cztery części arkusz szkolny.
Co to jest? zapytał Marek, kończąc sprzątanie.
Zofia rozwinęła kartkę. Dziecięcym, starannym pismem wypisano: Lista moich marzeń. 1. Zostać lekarzem. 2. Grać na gitarze. 3. Odwiedzić Paryż. 4. Wyjść za mąż za wielką miłość.
Po cichu podała list do męża. Przejrzał go, złagodniał, potem zachrypnął:
No cóż, lekarzem nie zostałam. Gitary nie grasz. Paryża nie pośpieszasz A co do miłości zająknął się, nie chcąc dokończyć, i pogłaskał plecy. Nie zostałaś lekarzem, więc mam teraz plecy jak u starca. Od twoich archiwów.
Zofia wzięła list z jego dłoni, przyjrzała się punktowi czwartemu, potem spojrzała na męża na jego zmęczoną, spłowiałą twarz, na ręce, które właśnie nosiły ciężkie kartony, by zrobić w jej garderobie choć odrobinę przestrzeni.
Wyjść za mąż za wielką miłość nie znaczy żyć w nieustającej romantyce, Marek. To znaczy, iż kiedy mężowi boli kręgosłup, żona robi mu masaż, a on za to myje naczynia.
Delikatnie złożyła kartkę, wsunęła ją z powrotem do szkatułki i zamknęła wieko.
Dobrze westchnęła. Być może masz rację. Część tego naprawdę da się rozebrać.
Odłożyła szkatułkę na bok, do stosu najcenniejszych rzeczy, które nigdy nie zostaną wyrzucone. Potem podeszła do Marka, objęła go i przycisnęła swoją twarz do jego szorstkiej brody.
Dziękuję wyszeptała. Za wszystko.
Marek najpierw zamarł ze zdumienia, potem niezręcznie pogłaskał ją po włosach.
Nie rób sobie kłopotów Co to za zachowanie? zawahał się. Czy wciąż maszerujesz po moich plecach?
Pamiętam uśmiechnęła się Zofia, wtulając się w jego ramię.
Wiedziała, iż Paryż i gitara pozostały w przeszłości, na pożółkłej kartce. ale tutaj i teraz, w zakurzonym, ciasnym przedpokoju, unosił się nie zapach marzeń, a zapach życia. I to też było szczęście, które nie da się sfotografować ani przykleić do albumu. Było po prostu. I tego wystarczyło.







![Kurierowi upadła paczka? Czy musisz otwierać ją przy nim? Obalamy mity logistyczne [PORADNIK PRZED ŚWIĘTAMI]](https://warszawawpigulce.pl/wp-content/uploads/2018/12/Kurier-poczta-pudelko-shutterstock_380086414.jpg)





