Myślałam, iż mąż mnie zdradza… Dopóki go nie śledziłam i nie odkryłam jego podwójnego życia.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Myślałam, iż mąż mnie zdradza… Dopóki nie poszłam za nim i nie odkryłam, iż prowadzi podwójne życie.

Pierwsze pięć lat naszego związku z Dominikiem wyglądały jak sceny z idealnej reklamy rodzinnej. Byliśmy dla siebie partnerami we wszystkim: dzieliliśmy się planami, wspieraliśmy się nawzajem, przeżywaliśmy razem euforii i smutki. Wydawał mi się najszczerszym, najbardziej godnym zaufania człowiekiem na świecie. A potem coś się zmieniło.

Coraz częściej zostawał w pracy. Telefon niemal nie wypuszczał z ręki, często wyciszał go i kładł ekranem do dołu. Z początku starałam się nie przywiązywać do tego wagi. Pewnie natłok obowiązków, projekty, albo po prostu zmęczenie. Ale niepokój rósł, a wraz z nim – podejrzenia.

Pewnego wieczora, gdy znów wrócił późno, usłyszałam, jak rozmawia przez telefon w korytarzu. Mówił cicho, ale wyraźnie:

— Dobranoc, kochanie. Do jutra…

Przez te słowa zabrakło mi tchu. Tak nie mówi się do kolegi ani przyjaciela. „Kochanie”. Do jutra. Czułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Czyżby mnie zdradzał? Myśli wirowały w głowie. Nie chciałam w to wierzyć, ale nie mogłam też po prostu odpuścić.

Zaczęłam go obserwować. Przeglądałam jego wiadomości, sprawdzałam trasy, przeszukiwałam historię przeglądarki. Nic. Żadnego śladu. Ale wewnętrzny głos nie milknął.

Aż nadszedł moment przełomowy.

W sobotni poranek oznajmił, iż musi wyjść na „ważne spotkanie”. Z nikąd – w weekend. Nigdy wcześniej nie pracował w wolne dni. Skinęłam głową, ale w środku wszystko we mnie wrzało. Powiedziałam, iż idę do sklepu, ale zaledwie wyszedł, wsiadłam do auta i ruszyłam za nim.

Jechał prawie godzinę, coraz dalej w głąb miasta, do nieznanych dzielnic. Byłam zestresowana, ręce trzęsły mi się na kierownicy, ale nie potrafiłam przestać. Musiałam wiedzieć.

Zatrzymał się przy niewielkim, zaniedbanym budynku. Stary kościół, odrapane ściany, zarośnięty ogród. Zaparkowałam nieopodal i obserwowałam. Dominik wysiadł i, nie oglądając się, pewnym krokiem wszedł do środka.

Minęło dwadzieścia minut. Ledwo oddychałam. Nagle w drzwiach pojawił się mężczyzna w czarnej koszuli z białym kołnierzem – ksiądz. Przywitali się serdecznie, uścisnęli, coś ze sobą szeptali. Potem Dominik wszedł za nim do środka.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Co on tam robi? Dlaczego mi to ukrywał? Nigdy nie mówił, iż jest wierzący. Nigdy choćby nie poruszał tematu religii.

Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Siedziałam w aucie, ściskając kierownicę i nie odrywając wzroku od drzwi. W końcu wyszedł. Tak samo ubrany, jak zwykle. Ale… coś się w nim zmieniło. Spojrzenie było łagodniejsze, w ruchach pojawiła się wewnętrzna lekkość, spokój.

Rozejrzał się, a ja, przestraszona, schowałam się. Serce waliło mi w skroniach. Odjechał. Ja znów ruszyłam za nim – do domu.

Kiedy otworzył drzwi, stałam już w przedpokoju.

— Cześć — powiedział, patrząc na mnie zaskoczony. — O czymś zapomniałaś?

Załamałam ręce i, starając się mówić spokojnie, odparłam:

— Śledziłam cię. Dzisiaj. Widziałam, jak wchodziłeś do kościoła.

Zamarł. Oczy pociemniały, ramiona się spięły. Spodziewałam się, iż zacznie się tłumaczyć, iż skłamie, iż będzie się bronić. Ale zamiast tego zrobił krok w moją stronę.

— Przepraszam. Powinienem był ci powiedzieć wcześniej. Ale nie wiedziałem jak.

— Co to było, Dominik? — głos mi drżał. — Ty… jesteś księdzem?

Skinął głową.

— Uczyłem się w tajemnicy. Od lat. Zdawałem egzaminy, przygotowywałem się. Zawsze czułem, iż to moja droga. Że jestem powołany. Ale bałem się, iż mnie nie zrozumiesz. Dlatego żyłem… podwójnym życiem.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. To nie była zdrada. Nie było innej kobiety. Ale była inna życie. Całe życie, przede mną ukryte.

— Dlaczego milczałeś?

— Bo bałem się cię stracić. Bałem się, iż jeżeli się dowiesz – odejdziesz. Że nie zaakceptujesz tego wyboru. A on stał się częścią mnie. Nie od razu, ale się stał.

Milczeliśmy. Patrzyłam na człowieka, którego kochałam, i jakbym pierwszy raz widziała go naprawdę.

— przez cały czas chcesz być ze mną? — zapytałam ledwo słyszalnie.

— Bardziej niż cokolwiek. Ale nie mogę już się ukrywać. Nie chcę kłamać. To moja prawdziwa natura, Kasia.

Nie odpowiedziałam. Podeszłam tylko i przytuliłam go. Płakałam, nie mogąc powstrzymać burzy, która rozpierała mnie od środka. I może właśnie wtedy zrozumiałam: on mnie nie zdradził. Po prostu szukał siebie. I znalazł. A ja… muszę zdecydować, czy potrafię być przy nim – takim, jakim naprawdę jest.

Idź do oryginalnego materiału