«Nałożyłam sobie trzy kotlety — mąż wściekł się, każąc mi schudnąć»

polregion.pl 1 dzień temu

Nożym na talerz trzy kotlety – a mój mąż się wkurzył i oświadczył, iż powinnam schudnąć.

Sześć lat w małżeństwie, troje dzieci. Najstarszy, Kacper, ma pięć lat, córka Zosia – trzy, a najmłodszy, Jasio – zaledwie pół roku. Nazywam się Kinga, mam trzydzieści sześć lat. Zawsze marzyłam o mocnej rodzinie i dzieciach, i niby wszystko mam – ale ostatnio czuję, iż gubię samą siebie.

Poznałam Aleksandra, kiedy miałam prawie trzydzieści lat. Wszystkie koleżanki już dawno nosiły obrączki, wychowywały dzieci, rozmawiały o szkołach i kredytach, a ja wciąż nie mogłam znaleźć swojego człowieka. Praca-dom-praca. Tak się toczyło.

Aż pojawił się on – wysoki, pewny siebie, kiedyś sportowiec, teraz kierownik działu. Nigdy nie myślałam, iż mogę mu się spodobać. Ale okazywał zainteresowanie, zapraszał na spotkania, pytał o moje hobby. A kiedy przedstawił mnie swojej mamie – zrozumiałam, iż to poważne.

Jego mama – anioł. Od razu mnie zaakceptowała, nazwała „słoneczkiem” i podpowiedziała Saszce, żeby się oświadczył. Wzięliśmy ślub, byłam szczęśliwa. Po dziewięciu miesiącach urodził się Kacper, a ja poszłam na macierzyński. Potem była Zosia, a teraz Jasio. Od tamtej pory nie wróciłam do pracy. Cały mój czas – to dzieci i dom.

Kacper chodzi na taniec i plastykę, Zosię uczę w domu. Myślę, iż jestem dobrą matką. Ale jest jedno „ale” – przytyłam. Bardzo. Teraz ważę około 80 kilogramów, kiedyś było 49. Wcześniej dwa razy w tygodniu chodziłam na siłownię. Teraz mam troje dzieci i znaleźć chwilę dla siebie – to niemal niemożliwe.

Parę razy próbowałam robić ćwiczenia w domu – ledwo zaczęłam, a jeden chce pić, drugi do toalety, trzeci na ręce. Są dni, kiedy ledwo mam siłę wstać z łóżka, o treningach nie ma mowy.

Aleksander na początku żartował: nazywał mnie „pączusiem”, „moją misiunią”. Wydawało się, iż choćby się rozczulał. Ale potem – przestał. Zaczął tylko patrzeć, wzdychać. A później – posypały się pretensje.

W zeszłym tygodniu usiedliśmy do obiadu. Położyłam sobie trzy małe kotlety – byłam głodna, od rana nic nie jadłam. A on nagle wyrwał mi dwa z talerza, cisnął z powrotem na patelnię i rzuca przez zęby:

– Musisz schudnąć. Widziałaś się w lustrze?

Zdrętwiałam. A on dodaje:

– jeżeli zakocham się w innej, sama będziesz winna. Przecież potrzebuję kobiety, przy której chce mi się być. A ty… no, spójrz na siebie.

Te słowa jak policzek. Spuściłam wzrok, zacisnęłam usta. W głowie kołatało: „Może ma rację… Pewnie rzeczywiście się zaniedbałam. Jestem brzydka. Zmęczona. Już nie interesująca…”

A ja też przecież chcę – do salonu, na manicure, na masaż, chociaż do kawiarni. Ale nie mamy ani czasu, ani pieniędzy. Wszystko idzie na dzieci, zajęcia, czynsz, raty, ubrania dla niego – przecież kierownik, musi wyglądać porządnie. Pomagamy też jego mamie – małą emeryturę ma. A dla mnie – nic nie zostaje.

Czasem stoję w przymierzalni, przymierzam coś i płaczę. Bo wszystko za małe. Wszystko leży krzywo. Czuję się brzydka i niepotrzebna.

Mąż zarabia nieźle, ale pieniędzy i tak brakuje. A ja nie mam własnych dochodów – nie pracuję. Jakbym była w pułapce: nie mam czasu, żeby wrócić do pracy, i nie mam siły, żeby się z tego wyrwać.

Boję się, iż odejdzie. Widzę, jak patrzy na inne kobiety. Szczupłe, zadbane, lekkie. Staram się. Naprawdę. Ale nie mam szans być „idealną”. Ja tylko gotuję, piorę, prasuję, usypiam, wycieram nosy i pupki.

Czasem myślę, iż gdyby nie teściowa, już dawno by spakował walizki. Ona zawsze mówi: „Saszka, masz wspaniałą żonę, dobrą matkę. Nie masz prawa niszczyć rodziny przez parę kilo”.

Wczepiłam się w te słowa. Żyję nadzieją, iż ktoś go opamięta. Że przypomni sobie, dlaczego mnie pokochał. Że to tylko etap. Że jeszcze wrócę do siebie. Ale teraz… po prostu się boję.

Czasem śnię, iż budzę się w ciele tej dawnej Kingi. Chudej, radosnej, pewnej siebie. A potem budzi mnie o trzeciej w nocy płacz Jasia. I znowu – pieluchy, smoczki, kaszki…

Jestem zmęczona. Nie czuję się już kobietą. Jestem tylko – funkcją. Matką. Sprzątaczką. Cieniem.

I coraz częściej w głowie kołacze ta sama myśl: „A co jeżeli naprawdę odejdzie?”.

Idź do oryginalnego materiału