Marianna Wiśniewska już wdziałała nocną koszulę i wiązała warkocz, gdy zadzwonił telefon. Ostryoj dzwonek rozdarł ciszę mieszkania, sprawiając, iż kobieta drgnęła. Zegar wskazywał wpół do dziesiątej.
Słucham? w słuchawce cisza. Halo, kto mówi?
Mamo? ledwo słyszalny głos, jakby mówiący bał się, iż go podsłuchają.
Agnieszko? Co się stało? Wiesz przecież, iż nie lubię późnych telefonów! Marianna usiadła na brzegu łóżka, ściskając słuchawkę. Wszystko w porządku?
Tak… To znaczy nie… Mamo, czy mogę do ciebie przyjechać? Teraz, od razu?
W głosie córki było coś, od czego serce Marianny się ścisnęło. Agnieszka nigdy nie prosiła o pomoc, zawsze ogarniała sama, dumna ze swojej samodzielności.
Oczywiście, przyjedź. Ale co się wydarzyło?
Później opowiem. Już wychodzę.
Krótkie piknięcie. Marianna postała z telefonem w dłoni, po czym odłożyła go i poszła nastawić czajnik. Agnieszka mieszka w sąsiedniej dzielnicy, jakieś czterdzieści minut autobusem, jeżeli nie ma korków. Czyli za godzinę tu będzie.
Kobieta wyjęła z kredensu dobre filiżanki, te od święta, pokroiła cytrynę, na talerzyk wysypała pierniczki z budżetowej puszki. Ręce lekko drżały złe przeczucie nie dawało spokoju.
Agnieszka pojawiła się wcześniej niż się spodziewała. Gdy Marianna otworzyła drzwi, córka stała na progu z zapłakanymi oczami i potarganymi włosami. W ręku trzymała sportową torbę.
Oj, córeńko moja… Marianna przytuliła Agnieszkę, wyczuwając jej drżenie. Wejdź, wejdź prędzej. Herbata gotowa.
Usiadły w kuchni. Agnieszka piła herbatę w milczeniu, od czasu do czasu łkając. Marianna czekała, nie śmiejąc wypytywać. Córka opowie sama, gdy będzie gotowa.
On mnie bije, mamo wreszcie powiedziała Agnieszka tak cicho, iż matka ledwo dosłyszała. Nie pierwszy raz.
Marianna odstawiła filiżankę, czując, jak zimno rozlewa się po piersi.
Jak bije? Robert? Co ty mówisz!
A co, kłamię według ciebie? Agnieszka gwałtownie podniosła głowę. Pod okiem widać było zasinienie, które próbowała zamaskować. Proszę, popatrz!
Boże… Marianna sięgnęła do córki, ale ta się odsunęła.
Nie żałuj mnie! Sama sobie winna, nabiłam się. Myślałam, iż po ślubie się zmieni, uspokoi… Głupia ja, mamo, głupia!
Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś? Przecież my razem…
A co byś zrobiła? Agnieszka gorzko się uśmiechnęła. Namawiała do cierpliwości, ratowania rodziny, dla dzieci. Zawsze powtarzałaś: za mąż wychodzi się raz i na zawsze.
Marianna spuściła wzrok. Rzeczywiście, zawsze tak uważała. Sama przeżyła z ojcem Agnieszki trzydzieści lat, choć nie zawsze było lekko. Ciągała jego ciągi, chamstwo i obojętność. Uznawała, iż taka kolej rzeczy.
A dzieci gdzie?
U jego matki zostały. Powiedziałam im, iż u babci pobędę. Agnieszka otarła oczy rękawem. Nie chcę, żeby widziały mnie taką. Marysia ma ledwie siedem lat, a Pawełek… on już rozumie, iż w domu nie jest dobrze. Wczoraj spytał, czemu tata krzyczy na mamę.
I co odpowiedziałaś?
Że tata zmęczony po pracy. Agnieszka zacisnęła pięści. Kłamstwa dzieciom się nauczyłam. Brawo, co?
Marianna wstała, podeszła do okna. Za szybą mżył deszcz, latarnie odbijały się w kałużach żółtymi plamami. Ileż razy sama stała przy tym oknie, gdy mąż nie wracał nocą lub przypadał pijany i zły. Ileż razy myślała o odejściu, ale została. Dla córki, jak się wtedy wydawało.
A on gdzie teraz?
W domu. Śpi. Upił się i padł. Agnieszka ciężko westchnęła. Mamo, nie daję już rady. Nie chcę, by dzieci rosły w takim domu. Pamiętasz, jak się bałam, gdy tata pijany wracał? Chowałam się w szafie i modliłam, żeby nie darł się na mnie.
Twój ojciec nigdy ręki na nas nie podniósł!
Za to darł się, aż sąsiedzi stukali w kaloryfer. A ty wszystko wybaczałaś, wszystko znosiłaś. Myślałam wtedy, iż tak trzeba, iż wszyscy faceci tacy. Agnieszka spojrzała na matkę. Nie chcę, żeby Marysia dorastała z przekonaniem, iż można pozwolić, by mężczyzna się nad tobą znęcał.
Marianna wróciła do stołu, usiadła naprzeciw córki.
Ale przecież on nie zawsze taki jest. Pamiętam, jak dobrze wam było na początku. Kocha cię…
Mamo! Agnieszka uderzyła pięścią w stół. To nie jest miłość! Kochający mężczyzna nigdy nie podnosi ręki na kobietę! Nigdy! Ani w złości, ani w afekcie!
A może go czymś sprowokowałaś?
Ja go sprowokowałam? Agnieszka wstała, zaczęła chodzić po kuchni
Kiedy Maria usłyszała przez uchylone drzwi cichy śmiech Alicji czytającej bajkę swojej córce Marysi, wrażenie nierealności tej sceny było tak silne, iż prawie zaczęła wątpić, czy nie śni.