Kasia uwielbiała seriale. Wierzyła, iż prawdziwe życie może być równie barwne jak na ekranie: pełne zwrotów akcji, burz uczuć, dramatu i szczęśliwego zakończenia. Ale jej rzeczywistość była inna – szara, pełna rutyny i przygnębiająca. Mieszkała w małej wsi pod Białymstokiem, a choćby małżeństwo nie przyniosło szczęścia, o którym marzyła w młodości.
Wojtek, jej mąż, początkowo wydawał się kochający i pewny. Ale po trzech latach małżeństwa nagle oznajmił:
— Wyjeżdżam. Nie mogę tu dłużej mieszkać. Duszno. Jestem stworzony do wielkiego miasta, Kasia.
— Co ty mówisz? Przecież u nas wszystko jest w porządku — próbowała go powstrzymać.
— Tobie jest dobrze, mnie nie — rzucił krótko, wrzucił parę koszul do starej torby i wyszedł, nie oglądając się za siebie.
Plotki po wsi rozeszły się błyskawicznie. Baby plotkowały:
— Wojtek zostawił Kasię, wyjechał do Łodzi. Tam pewnie jakaś nowa się znalazła.
Kasia milczała. Nie płakała, nie narzekała. Po prostu żyła. W domu rodziców nie było dla niej miejsca – brat z żoną i czwórką dzieci zajęli każdy kąt. Sama nie miała dzieci.
— Widocznie Pan Bóg się zlitował. Z takim jak Wojtek ojcem by się nie udało — myślała, patrząc na dzieci sąsiadów.
Wieczorami siadała przed telewizorem i wpatrywała się w kolejny odcinek – jak w serialu zdradzają, kochają, cierpią. Fabuła paliła jej serce. Po takich seansach długo nie mogła zasnąć.
A rano wszystko od nowa – świnie, gęsi, kury, cielak Henio. Nie w oborze – sama trzymała go za ogrodem. Pewnego dnia sąsiadka krzyknęła:
— Kasia, twój cielak gna po wsi, wyrwał się!
Wypadła za bramę – Henio bódł płot, próbował podważyć rogami sąsiednie ogrodzenie.
— Heniu, proszę cię, stój — namawiała, kusząc kawałkiem chleba. A on w odpowiedzi rzucał łbem i szarpał się. W końcu szarpnął z całych sił i spłoszył stadko kacząt.
Jak zawsze pomógł Tomek – traktorzysta, jej dawny kolega z klasy. Złapał cielaka, sprawnie owinął sznurem i przywiązał. Kasia patrzyła, jak się z nim uporał – ręce silne, pod koszulą rysowały się mięśnie. I nagle coś w niej ukłuło: jak bardzo chciałaby, żeby to właśnie te ramiona ją objęły…
— Co ja wygaduję, chyba zwariowałam — zarumieniła się. — Jak kotka na wiosnę.
Zawstydziła się. Przecież Tomek żył z Grażyną, wysoką, postawną kobietą, która pewnego razu została u niego po imieninach – skorzystała z chwili, gdy przesadził z alkoholem. Przyprowadziła choćby córkę z pierwszego małżeństwa. I tak już zostali, bez oficjalnych związków.
Kasia z Wojtkiem rozwiodła się gwałtownie – gdy tylko zniknął. Potem byli inni zalotnicy, choćby o małżeństwo zabiegali, ale serce milczało. A teraz – ten Tomek, dawny kolega, który nagle patrzył inaczej, jakby z ciepłem. Czuła jego wzrok na sobie jak ogień. I bała się. Bała się, iż Grażyna się dowie, rozniesie po wsi.
Ale Tomek każdego dnia szedł mimo, miedzą, którą wcześniej nie chodził. Wstawała wcześniej, niby żeby plewić grządki – w rzeczywistości czekała na jego kroki. Ich spojrzenia się spotykały, a w jego oczach było coś, czego nigdy nie było u Wojtka – ciepło, a choćby czułość.
A potem Wojtek wrócił. Tak po prostu, jakby nigdy nie odchodził.
— Przyjmiesz mnie? — zapytał z tym samym uśmieszkiem.
— Dlaczego nie znalazłeś szczęścia w mieście?
Ale serce milczało. Nie drgnęło. Okazało się, iż miłości nigdy nie było. Albo dawno umarła.
Został w domu – nie mogła go wyrzucić, ale też nie zachowywał się z szacunkiem. Na noc zamykała się od środka, podsuwała komodę, wchodziła przez okno. Tomek widział – rozumiał: Kasia nie przyjęła Wojtka z powrotem.
Pewnego ranka pod oknem pojawiły się schodki. Ktoś je podłożył, żeby miała wygodniej. Na pewno nie Wojtek… On wciąż przychodził tylko na noc. To Tomek w ciszy złożył te schodki.
A potem… Do wsi wróciła Grażyna. Ale zachorowała, nagle, poważnie. Córkę zabrała babcia. Grażynę przewieźli do szpitala, skąd już nie wróciła. Zmarła.
Kasia widziała, jak Tomek rankami odgarniał śnieg nie tylko przed własnym domem, ale i przed jej. Ukradkiem. Pewnej wiosny wróciła z pracy – drzwi otwarte na oścież, w kuchni siedziała pulchna kobieta, piła herbatę z jej kubka.
— Witaj, хозяйка — zaśmiał się Wojtek. — My z Dorotą teraz tu mieszkamy. Dom jest mój. A ty się pakuj i wynoś.
Tej nocy Kasia znów podsunęła komodę. Rano zaczęła wynosić rzeczy. Tomek podszedł, w milczeniu wziął walizkę, zaniósł do siebie. Potem – raz za razem. Nie pytał, po prostu zabierał. Wojtek z Dorotą milczeli, tylko wymieniali spojrzenia.
— Co to, zakochaliście się? — zaśmiał się Wojtek. — No to powodzenia.
Tomek podszedł, wziął Kasię za rękę. Poprowadził do siebie. Nagle rozpłakała się – ze szczęścia, zaskoczenia, a może ulgi. Przytulił ją mocno, a cały dom zakręcił jej się przed oczami.
Wkrótce wzięli ślub. Kasia spodziewa się dziecka. Wojtek wyszedł z domu, patrzył za nimi niespokojnie. Ale już jej to nie obchodziło. Za jej plecami stał teraz prawdziwy mężczyzna. I to nie w serialu, ale w prawdziwym życiu.