Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Mała Zosia zasnęła mi na rękach, a ja wciąż nie potrafiłam odejść od okna. Minęła już godzina, jak wpatrywałam się w podwórko.
Kilka godzin temu mój ukochany mąż Krzysztof wrócił z pracy. Byłam w kuchni, a on nie przychodził. Gdy wyszłam do pokoju, zobaczyłam, jak pakuje swoje rzeczy.
— Dokąd idziesz? — spytałam, zupełnie zdezorientowana.
— Wychodzę. Odchodzę od ciebie do kobiety, którą kocham.
— Krzysztof, żartujesz? Coś się stało w pracy? Jedziesz w delegację?
— Nie rozumiesz, co? Znudziłaś mi się. W twojej głowie jest tylko Zosia, choćby nie zauważasz mnie, o siebie nie dbasz.
— Nie krzycz, obudzisz Zosię.
— Widzisz? Znowu tylko o niej myślisz. Facet od ciebie odchodzi, a ty…
— Prawdziwy facet nie porzuca żony z małym dzieckiem — cicho odpowiedziałam i wróciłam do córki.
Znałam jego charakter. Gdybym teraz kontynuowała tę rozmowę, wybuchłaby awantura. W oczach miałam już łzy, ale nie zamierzałam mu ich pokazywać. Wzięłam Zosię z łóżeczka i poszłam do kuchni. Tam Krzysztof nie zajrzy — nie miał tam nic do zabrania.
Przez okno widziałam, jak wsiadł do samochodu i odjechał. choćby się nie obejrzał. A ja wciąż stałam przy oknie. Może liczyłam, iż za chwilę jego auto znów pojawi się na podwórku, a on powie, iż to tylko głupi żart… Ale nic takiego się nie stało.
Całą noc nie mogłam zasnąć. Nie miałam do kogo zadzwonić, żeby opowiedzieć o swoim nieszczęściu. Dla mamy od dawna byłam zbędna. Cieszyła się, gdy wyszłam za mąż, i praktycznie od razu o mnie zapomniała. Dla Larysy zawsze istniało tylko jedno dziecko — mój młodszy brat. Miałam przyjaciółki, ale wszystkie były takimi samymi mamami jak ja. Pewnie teraz odpoczywają. Zresztą, jak mogłyby mi pomóc?
Zasnęłam dopiero nad ranem. Spróbowałam zadzwonić do Krzysztofa, ale odrzucił połączenie i wysłał SMS-a: „Nie zawracaj mi już głowy”.
Wtedy Zosia zaczęła płakać i podeszłam do niej. Nie mogłam się rozklejać. Odszedł i trudno. Mam córeczkę, o którą muszę zadbać. Muszę myśleć, jak żyć dalej.
Gdy sprawdziłam pieniądze w portfelu i na karcie, przeraziłam się. choćby gdybym poprosiła właścicielkę mieszkania, by poczekała pięć dni z czynszem do wypłaty zasiłku, i tak by nie starczyło. A przecież trzeba jeszcze coś jeść. Mogłabym spróbować dorobić zdalnie, ale Krzysztof zabrał swojego laptopa.
Miałam jeszcze dwa tygodnie opłaconego najmu, żeby coś wymyślić. Musiałam działać szybko.
Lecz gdy obdzwoniłam wszystkich znajomych, zrozumiałam, iż nic z tego nie wyjdzie. Nikt nie zatrudni mnie z małym dzieckiem. choćby żeby umyć podłogi, musiałabym zostawić Zosię z kimś na godzinę albo dwie. A nie miałam z kim. Zmiana mieszkania też by nie pomogła — i tak wynajmowaliśmy bardzo tanie lokum. Jedynym wyjściem było wrócić do rodziców. Ale ja spóźniłam się z założeniem rodziny, a mój brat ożenił się wcześnie. Mieszkał z mamą razem z żoną i ich dwójką bliźniąt. W dwóch pokojach żyło już pięć osób. Gdybym dołączyła ja z Zosią, jak byśmy się tam pomieścili?
Powiedziałam właścicielce, iż wyprowadzam się po upływie opłaconego okresu. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Tak, mogłam wynająć pokój w akademiku, choćby patrzyłam na ogłoszenia. Ale sąsiedztwo było takie, iż nie życzyłabym go choćby wrogowi. Pisałam do Krzysztofa z prośbą o pomoc finansową dla córki, ale nie odpisywał. choćby nie czytał wiadomości. Pewnie dodał mnie do czarnej listy.
Miałam pięć dni do wyprowadzki, zaczęłam więc pakować rzeczy. Nie było ich wiele, ale przynajmniej mogłam czymś się zająć. Wtedy ktoś zadzwonił do drzwi.
Otworzyłam i stanęłam w osłupieniu. Na progu stała Weronika Stanisławówna — moja teściowa.
„Czyżbym miała jeszcze większe problemy?” — pomyślałam, wpuszczając ją do środka.
Z Weroniką Stanisławówną zawsze byłyśmy na zimno. Uśmiechałyśmy się do siebie, ale w głębi duszy się nie znosiłyśmy. Już przy pierwszym spotkaniu przyszła teściowa dała mi do zrozumienia, iż mnie nie akceptuje. Jak wiele matek uznała, iż wybór syna był niewłaściwy. Mogł znaleźć lepszą. Dlatego od razu powiedziałam, iż nie zamieszkamy razem. Nie dogadałybyśmy się. Wynajęliśmy więc mieszkanie.
Gdy teściowa przychodziła w odwiedziny, było jak w tych dowcipach: „Kasiu, a ty tu w ogóle kurz ścierasz?”. A jedzenie, które przygotowywałam, Weronika Stanisławówna wyrzucała, mówiąc, iż to dla świń. Prawda, gdy zaszłam w ciążę, trochę odpuściła. Ale gdy urodziła się Zosia, od razu stwierdziła, iż dziecko „nie w ich typie”, więc Krzysztof powinien sprawdzić, czy na pewno jest ojcem.
Dopiero gdy Zosia skończyła pół roku, teściowa zaczęła dostrzegać w niej rodzinne rysy i czasem brała ją na ręce.
Krzysztof starał się mnie uspokajać. Mówił, iż mama wychowała go sama i dlatego jest taka zazdrosna. Prosił, żebym znosiła ją cierpliwie, bo i tak rzadko nas odwiedzała. I choć czasem ucieszyłaby mnie jej pomoc, nigdy o nią nie prosiłam.
A teraz stała w moim przedpokoju — i to po tym, jak Krzysztof odszedł. Pewnie przyszła, żeby na koniec zrobić mi na złość. Ale już mi było wszystko jedno.
Głos Weroniki Stanisławówny wyrwał mnie z zamyślenia.
— No, gwałtownie pakuj rzeczy. Nie macie tu czego szukać — powiedziała teściowa.
— Weroniko Stanisławo… Przepraszam, nie rozumiem.
— Co tu rozumieć? Pakuj się, powiedziałam. Jedziecie do mnie.
— Do pani?
— A ty gdzie chciałaś iść? Do matki, gdzie ciasno jak w puszce?
— Tak… Pani wie o wszystkim?
— Oczywiście, iż wiem. Szkoda, iż nie wcześniej. Dzisiaj ten dureń mi powiedział. Mam trzypokojowe mieszkanie. Wszystkim wystarczy miejsca.
Nie miałam wyboru. Pomyślałam: „Raz kozie śmierć”.
Gdy dotarłyśmy doPo latach zrozumiałam, iż czasem rodzina to nie ta, w której się urodziłaś, ale ta, która cię przygarnęła i pokochała bezwarunkowo.