Nie potrzebuję takiej córki

polregion.pl 1 tydzień temu

„Takiej córki nie chcę!” – krzyczała Bronisława Nowak, wymachując pogniecioną kartką. – To hańba dla całej rodziny! Jak ludziom w oczy spojrzę?

– Mamo, uspokój się – błagała Kazia, stojąc w progu kuchni z oczyma czerwonymi od płaczu. – Porozmawiajmy spokojnie.

– O czym tu gadać? – głos matki rósł w górę. – Studia rzucilas, porządnej pracy znaleźć nie możesz, a teraz jeszcze to! Z kimś tam zadajesz się, wstyd na całą kamienicę!

Sąsiadka z naprzeciwka, ciocia Genia, ostrożnie wyjrzała na klatkę, słysząc wrzaski. Bronisława dostrzegła jej ciekawskie spojrzenie i wściekła się jeszcze bardziej.

– Widzisz? Już sąsiedzi wszystko wiedzą! – cisnęła papier na stół. – Dwadzieścia pięć lat cię hodowałam, wszystko najlepsze oddawałam, a ty jak się odwdzięczasz!

Kazia podniosła upadłą kartkę, rozgładzając jąją drżącymi dłońmi. To było kółko do słupa – zgłoszenie ślubu. Jej zgłoszenie.

– Mamo, ale ja przecież jestem szczęśliwa – próbowała wytłumaczyć. – Tadeusz to dobry człowiek, on mnie kocha…

– Dobry? – Bronisława parsknęła, ale jej śmiech brzmiał cierpko i złowrogo. – Po rozwodzie, z dzieckiem, bez etatu, starszy o dziesięć lat! To zwykły utrzymanko!

– To nieprawda! Tadzio pracuje, ma swój warsztat samochodowy…

– Warsztat! – prychnęła matka. – Garage chcesz powiedzieć! I ty całe życie będziesz wąchać benzynę i smary?

Kazia opadła na krzesło, czując, jak uginają się pod nią nogi. Przygotowywała się do tej rozmowy od dni, układała słowa, liczyła na wyrozumiałość. Ale wszystko potoczyło się inaczej niż w jej snach.

– Mamo, już nie jestem dzieckiem. Mam dwadzieścia pięć lat.

– Właśnie! – wykrzyknęła Bronisława. – W twoim wieku byłam już mężatką z twoim ojcem, pracowałam w fabryce, dostaliśmy przydział. A ty co? Wałęsasz się Bóg wie gdzie, Bóg wie z kim!

– Tato też nas zostawił – cicho rzuciła Kazia i natychmiast pożałowała tych słów.

Twarz matki stała się biała z wściekłości.

– Jak śmiesz! Twój ojciec zginął w wypadku! Nie zostawił nas!

– Przepraszam, mamo, nie to chciałam powiedzieć…

– A właśnie to! – Bronisława chodziła po kuchni jak tygrysica w klatce. – Chcesz powtórzyć mój los? Zostać samą z dzieckiem na rękach? Ten twój Tadeusz już jedną rodzinę rozbił!

– Rozwiedli się za obopólną zgodą. Po prostu się nie złożyło.

– Aha, nie złożyło się! – matka usiadła naprzeciw córki i wpiła się w nią wzrokiem. – A z tobą się ułoży? Rozumiesz w ogóle, w co się pakujesz? Ma dziecko z pierwszego! Alimenty płacić musi! A co tobie zostanie?

Kazia milczała, pocierając skronie. Głowa pękała od krzyku, a w piersi tkwił tępy ból. Tyle marzyła, jak opowie mamie o swym szczęściu, jak razem będą szykować wesele, wybierać suknię…

– I w ogóle – ciągnęła Bronisława – gdzieś go znalazła? W jakiej piwnicy się poznaliście?

– Na urodzinach u Ewy Chmielewskiej. Pamiętasz, mówiłam ci?

– Ewa Chmielewska! – matka matką klasnęła w dłonie. – Ta latawica? Co to już trzeci raz za mąż idzie? Piękne masz znajomości!

– Mamo, co Ewa do tego? Tadzio był tam przypadkiem, jego kumpel zaprosił…

– Przypadkiem! Tacy chłopy przypadkiem nigdzie nie bywają. Celowo szukają takich łatwych dziewuch jak ty.

Kazia zerwała się z krzesła.

– Dosyć! choćby go nie znasz, a już osądzasz!

– A po co mam go znać? – Bronisława też się podniosła. – Po twojej minie wszystko widzę. Chodzisz jak nieprzytomna, schudłaś, pod oczami sińce. To twoje szczęście?

– Schudłam, bo się denerwowałam. Wiedziałam, iż będziesz przeciw.

– Jasne iż przeciw! Nie po to cię stawiałam na nogi, żebyś pierwszemu lepszemu życie oddawała!

W przedpokoju zadźwięczał dzwonek. Kazia i matka zamilkły, nasłuchując napięte.

– To on? – syknęła Bronisława.

– Tak, mieliśmy się spotkać.

– Ani mowy! Nie wpuszczę go do mego domu!

– Mamo, proszę! Choć go poznaj. Może. zmienisz zdanie.

– Nigdy!

Dzwonek odezwał się powtórnie, bardziej natarczywie.

– Kasiu, to ja – dobiegł męski głos zza drzwi.

Kazia spojrzała na matkę błagalnie.

– Mamo, błagam. Pięć minut.

Bronisława zawahała się, ale ciekawość wzięła górę.

– Niech wejdzie. Ale tylko na pięć minut. I żeby potem noga jego tu nie postała.

Kazia otworzyła drzwi. W progu stał wysoki mężczyzna koło trzydziestki pięciu lat, o ciemnych włosach i zmęczonych oczach. W rękach trzymał bukiet białych róż.

– Dzień dobry – powiedział, wchodząc do przedpokoju. – Pani Bronisława? Jestem Tadeusz.

Matka Kazi zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów. Dżinsy, skórzana kurtka, mocne ręce robotnika. Dokładnie taki
Walentyna wróciła do łóżka, ale kiedy zamykała oczy, dobiegł ją cichy szelest jak wirujące w złotym świetle paprociowe liście, a gdy uniosła powieki, drzwi pokoju Kasi były uchylone, przepuszczając ostatni pas światła z korytarza.

Idź do oryginalnego materiału