Nie wracaj, wnuku…

newsempire24.com 3 dni temu

— No, wnuku, nie wracaj…

— No to już, dziadku, jadę! U was jest tak dobrze, jak za dawnych lat! Ta łaźnia to coś boskiego! Czuję się jak nowo narodzony! Może w następny weekend też wpadnę!

— Lepiej już nie przyjeżdżaj, chłopcze… — babcia otarła dłonie o fartuch i ciężko westchnęła.

— Babciu, co ty mówisz? — Janek osłupiał. Był pewny, iż dla dziadków zawsze był ukochanym wnukiem. Mieszkał z nimi do dwunastego roku życia, nazywał ich mamą i tatą.

— Nie ma już po co — rzucił dziadek surowo, patrząc spod krzaczastych brwi. — Teraz rozumiem, dlaczego żona od ciebie uciekła. I jakim cudem wyrosłeś na takiego…

Machnął ręką, odwrócił się i, utykając na bolącą nogę, powlókł się do stodoły.

— Dziaaaadku! — Kobieta wybiegła na ganek boso, zapominając o wietrznym wrześniu i mżawce. Liście brzozy wirowały w powietrzu, a po niebie gnały ołowiane chmury.

— Dziaaaadku, Janek dzwonił! Przyjeżdża! Taka radość! — zawołała z uniesieniem, przyciskając dłonie do piersi.

Starzec wyprostował się, zgrzytnął kręgosłupem, otarł pot z czoła rękawem znoszonej kurtki.

— Co ty robisz boso na dworze? Przeziębisz się! — warknął, marszcząc brwi. — Wracaj do domu, zaraz przyjdę.

— Ale ja… tylko chciałam się podzielić, serce mnie poniosło…

— Wracaj, mówię!

Staruszka westchnęła i powlekła się do chaty. A w sercu gotowało się od emocji. Janek — ich Jasieńko, światło w oknie. Wychowali go od niemowlęcia, pierwsze kroki, pierwsze słowo — „babcia”… A potem nagle zjawiła się córka. Zabrała go. Zabierała, gdy tylko „stanęła na nogi”. Po dwunastu latach. Jakby tylko pożyczała, a teraz czas oddawać. Dziadek wtedy szalał z gniewu, kłócił się z córką, przeklinał, ale na próżno — odjechali. Janek płakał, z początku często dzwonił, potem coraz rzadziej… aż w końcu niemal wcale.

I odtąd w domu zapanowała cisza. Dusze puste jak opuszczone gniazdo. A gdy się ożenił — choćby nie powiedział. Dowiedzieli się od obcych. To bolało. Było im wstyd. A teraz — zadzwonił, przyjeżdża. Nadzieja rozlała się w sercu ciepłą falą.

Trzy dni babcia krzątała się jak przed Wielkanocą. Wyszorowała podłogi, napiekła pierogów. Nie spała, rozmyślając: jaki teraz jest, pewnie urosł na przystojnego mężczyznę…

Pod wieczór na podwórze wjechał lśniący czarny samochód. Szyby — jak noc. Ciarki przeszły po plecach. Z wnętrza wysiadł Janek — krępy, ostrzyżony krótko, w modnej kurtce. Uśmiechnął się. Przywitał.

— Dziadku, babciu! Jest coś do jedzenia? Umieram z głodu!

— Jest, wnusiu, oczywiście. Chodź…

Prezentów nikt się nie spodziewał — nie te czasy. Ale choć odrobina serca… Cokolwiek…

Najadł się do syta, nogi założył na stół, zapalił papierosa i zaczął opowiadać, jak u niego „wszystko gra”. Dziadek skrzywił się, wargi mu zadrżały, wstał i poszedł ku drewutni.

A tamten nie dawał za wygraną. Opowiadał o swojej żonie — córce posła. Jak go „nie doceniała”, ciągle biegła się żalić tatusiowi. Jak zmuszali go do pracy, a on przecież nie po to się ożenił. Zwolnili go. Mieszkania nie mają. Teraz — kierowca. Samochód, widzicie, czarny jak smoła, szyby jak noc.

— Pieniędzy mi trzeba — oznajmił. — Dziadek ma przecież coś odłożone. On już swoje przeżył, teraz moja kolej.

Dziadek w milczeniu rąbał drewno. Miał ochotę wejść w pięści, ale babka powstrzymała go. Odeszła z mężem. A sama siedziała, słuchając tego obcego mężczyznę, żegnając się w duchu. Minęła północ — zasnął przy stole, z pustą szklanką w dłoni.

Rano wstał — rześki, jakby nigdy nic. Znów zażądał łaźni. Najadł się. Wytoczył się na ganek i oznajmił, iż czas jechać.

— No to jedź — burknął dziadek, otulając się w kożuch.

A babcia patrzyła na starca i rozumiała: postarzał się o lat dziesięć w jedną noc. Przygarbił się, ramiona mu opadły.

— Jasieńku — powiedziała cicho, otulając się chustą. — Jedno ci powiem na drogę. Świat nie kręci się wokół ciebie. Jesteś pyłkiem. Jak ty do ludzi, tak i oni do ciebie. A twoja dusza… jest jak szyba w twoim aucie. Zdaje się, iż jest, ale przez nią nic nie widać.

Przeżegnała go i poszła za dziadkiem, przyciskając dłoń do serca. W tej ciężkiej jesieni stało się jasne — wiosna już dla nich nie nadejdzie.

I nie wracaj więcej…

Idź do oryginalnego materiału