Nieoczekiwana Szczęśliwość

newsempire24.com 2 dni temu

**Niespodziewana radość**

Nikt na uczelni nie wiedział ani nie uwierzyłby, iż mąż Weroniki Marczak to zagorzały alkoholik. To był jej smutny sekret i gorzka udręka.

Weronika – wykładowczyni, docent, kierowniczka katedry. W pracy ceniono ją jako specjalistkę. Miała nieskazną reputację. Wszyscy uważali, iż to kobieta spełniona. Pod każdym względem. A jak inaczej? Mąż często czekał na nią przed uczelnią, by razem, pod rękę, wracać do domu.

— Weroniko, jaka pani szczęśliwa! Mąż taki przystojny, uważny, inteligentny… — zachwycały się młodsze koleżanki.

— Ach, dziewczyny, nie zazdrośćcie! — broniła się Weronika.

Tylko ona wiedziała, co wyprawiał jej „inteligent” w domu. Krzysztof upijał się do nieprzytomności. Wracał – a adekwatnie wpełzał – brudniejszy od błota. Nie było w nim wtedy śladu człowieczeństwa. Klucza nie umiał włożyć w zamek, więc dzwonił, padał w progu i zasypiał snem kamiennym. Weronika otwierała drzwi, wciągała męża ze skargą („Ojej, ty moja niedolo, kiedy ty się w końcu urżniesz, nie mam już siły…”), nakrywała go kocem (żeby nie zmarzł) i wracała do pisania doktoratu. Najpierw habilitacji, potem profesury. Zostawiała też litrowy kubek wody, bo inaczej budził cały dom wrzaskiem: „Wera! Pić, pić!”

Rano Weronika, gotowa do pracy, zwyczajnie przekraczała śpiącego w przedpokoju męża, zamykała drzwi i szła. Na uczelni siała rozsądek i dobro. Takie scenariusze powtarzały się tygodniami, miesiącami…

Aż któregoś dnia Krzysztof stawał przed uczelnią, trzeźwy i uśmiechnięty, wyprasowany jak na święta. Gdy Weronika wychodziła w towarzystwie kolegów, podbiegał, całował ją w policzek i pytał:

— Jak dzień, Weruniu?

— Normalnie, Krzysiu. Chodźmy. — westchnęła ledwo słyszalnie.

A koledzy patrzyli za nimi rozczuleni. „Co za urocza para…”.

Gdy tylko przekraczali próg mieszkania, Weronika milkła. To była jej zemsta. Wiedziała, iż milczenie to potężna broń. Krzysztof nie znosił tej oskarżycielskiej ciszy. Z czasem jednak się przyzwyczaił. Odprowadzał żonę i uciekał „w sprawach”. Pić nie przestawał.

Byli małżeństwem 28 lat. Miłość mieli gorącą, pełną uczuć – wydawało się, iż wieczną. A potem rozsypała się jak puch z poduszki. I tych lekkich piórek już nie złapać, nie złożyć z powrotem.

Na początku nie mogli mieć dziecka. Weronika była zrozpaczona. Uważała, iż bez dzieci rodzina jest pusta. W końcu urodził się synek. Dla niej stał się sensem życia.

Potrzebowali pieniędzy na wychowanie. Krzysztof wszystkie obowiązki zrzucił na żonę, a sam zajmował się tylko chowaniem alkoholu i piciem w ukryciu.

Weronika padała wieczorami ze zmęczenia. Dlatego nie od razu zauważyła, co robi mąż. Była młoda i naiwna. Brakowało jej życiowej mądrości. Gdy znalazła butelkę wódki na balkonie, zdziwiła się:

— Krzysiu, czyje to?

— Zgadnij — zażartował.

Była awantura. Potem kolejna i kolejna. Łzy, groźby, błagania…

Lata mijały. Krzysztof to znajdował pracę, to tracił. Wszystko przez picie. Nie było nadziei. Weronika nie myślała o rozwodzie. Pamiętała słowa matki: „Córko, za mąż wychodzi się raz. Pierwszy mąż od Boga, drugi od diabła. Niech będzie słomiany, ale swój. I ojca nie zastąpisz dziecku nikim.”

Bała się choćby pomyśleć o mężu od diabła…

Robili karierę. Liczyła tylko na siebie. Przywykła do tego życia. Znała na pamięć ten spektakl pt. „Zapijaczenie męża”. Współczuła mu. I tyle. W sercu już wszystko wyschło.

Jej pociechą był syn, Tomek. Wyrosną na przystojnego chłopaka. Pierwszą miłość znalazł w wieku 14 lat. Drugą – w 19, trzecią…

Był zbyt kochliwy. Weronika się martwiła. Ledwo przyzwyczaiła się do jednej dziewczyny, a Tomek przyprowadzał nową. Jedna, Ola, została na pięć lat. Weronika pokochała ją jak synową. Przedstawiała rodzinie jako żonę Tomka. Mieszkali razem: Krzysztof, Weronika, Tomek i Ola. Weronika napomykała o wnukach. „Czas na ślub i dzieci. Tak, po ludzku.” Ola wzruszała ramionami:

— Ja dawno gotowa, tylko Tomek jakoś się ociąga…

Weronika pytała syna:

— Synku, niedługo emerytura. Chciałabym niańczyć wnuki!

Tomek milczał tajemniczo. Aż pewnego dnia Ola zniknęła. Weronika wróciła z pracy – brakowało jej rzeczy.

Wieczorem Tomek przedstawił rodzicom Lenę. Dziewczyna miała najwyżej 18 lat.

— Lena będzie z nami mieszkać. Kochamy się.

— A gdzie Ola? Nie pozwolę wam tu być! Wróć Olę! — krzyczała Weronika.

Tomek z Leną wyszli obrażeni.

Dopiero teraz Weronika zrozumiała, jak bardzo kochała Olę. Pięć lat razem. To kawał czasu. Ola bardzo kochała Tomka. Tak łatwo to było zauważyć. Czego więcej chcieć? A tu nagle…

„Jak on mógł przyprowadzić tę… wróblicę? Lena? Laura? Nigdy ich tu nie wpuszczę!” — wściekała się. „Co za burak z niego! I w kogo taki? Dobrze, iż choć nie pije jak ojciec.”

Miesiąc później Tomek wrócił. Sam. Bez Leny, bez Oli, bez nikogo.

— Synku, a gdzie twoja ostatnia miłość? — spytała Weronika.

— Powiedziała: „Dla takiego osła nie ta jagoda w lesie rosła!” Za stary jestem — roześmiał się. — Mamo, ty się na mnie za Olę gniewasz. Powiem ci sekret: Ola ma dwoje dzieci! Nie wiedziałaś? Ja też nie. A gdzie jeździła co miesiąc? Mówiła: „Do mamy pomóc”. A to do swoich dzieci na wieś! Wszystko wyjawił jej były mąż. Przyszedł do mnie do pracy. choćby sympatyczny facet. Sam dzieci wychowuje. Czeka, aż Ola wróci. Wyobrażasz? Pięć lat milczała! I pewnie dalej by tak było, gdyby nie on. No i co ty na to? — oburzał się.

— Uspokój się, Tomku! Myślę, iż Ola cię bardzo kocha. Serce nieWeronika spojrzała na śpiącą wnuczkę, której jasne włosy rozsypały się na poduszce, i pomyślała, iż czasem życie wynagradza straty w sposób, którego nigdy by się nie spodziewała.

Idź do oryginalnego materiału