Niespodziewane spotkanie: prawda, która otworzyła oczy

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Nieplanowane spotkanie: prawda, która otworzyła oczy**

Dzisiaj wyjechałam w delegację do Krakowa. Zakwaterowałam się w hotelu, a potem od razu rzuciłam w wir pracy – spotkania, negocjacje, zadania. Późnym wieczorem, ledwo trzymając się na nogach z wyczerpania, napisałam do męża:

— Wszystko w porządku. Strasznie zmęczona. Idę spać.

Mariusz odpowiedział od razu:

— Ja też. U rodziców się zamęczyłem, remont to nie żart.

Po kąpieli położyłam się do łóżka i gwałtownie zasnęłam. Ale następnego ranka, wychodząc z pokoju, zderzyłam się z kimś, kogo najmniej się spodziewałam zobaczyć.

— Mariusz?! — wykrzyknęłam zaskoczona. — Co ty tu robisz?

— Niespodzianka! — uśmiechnął się niepewnie. — Postanowiłem cię zaskoczyć…

Nie zdążył dokończyć. Drzwi mojego pokoju otworzyły się i na progu stanął Krzysztof — mój kolega z pracy, z którym łączyło mnie znacznie więcej niż służbowe relacje.

Nie wierzyłam własnym oczom. Sama nie spodziewałam się, iż wdaję się w romans, ale nie potrafiłam oprzeć się uważnemu, uprzejmemu Krzysztofowi. Mariusz — wiecznie zajęty, chłodny i obojętny. Nasz nastoletni syn, Tomek, dawno się od nas oddalił. Czułam się samotna i niepotrzebna.

A tu nagle — młodość, zainteresowanie, uwaga. Krzysztof był młodszy, nieżonaty. Jego szczere komplementy i pełne podziwu spojrzenie podnosiły moją samoocenę. Na delegację pojechaliśmy razem, choć mąż nigdy nie interesował się, dokąd i po co wyjeżdżam. Sam miał jechać do rodziców — „pomóc przy remoncie”.

Tego wieczora zameldowaliśmy się w hotelu, a potem spacerowaliśmy, jedliśmy kolację, czuliśmy się wolni. Zostałam u Krzysztofa na noc. Mężowi napisałam, iż jestem zmęczona i idę spać. A rano…

…na korytarzu zderzyliśmy się — Mariusz wychodził z sąsiedniego pokoju, obok niego stała olśniewająca blondynka, może dwudziestosiedmioletnia.

— Co się dzieje?! — wybuchnęliśmy oboje.

— Przecież miałeś być u rodziców! — zawołałam, czując, jak krew napływa mi do twarzy.

— A ty u kolegi?! — wrzasnął Mariusz. — Dlaczego nazywa cię „kochanie”? Spałaś u niego?!

— A ty? Kim jest ta Ola?

— Mieszka w tym mieście. Do niej przyjechałem. A teraz — pakuj się! Wyjeżdżamy.

Wtedy dostałam wiadomość od Krzysztofa:
„Wychodzę. Awantury to nie moja bajka. Powodzenia.”

Z drżącymi rękami spakowałam rzeczy. Droga powrotna była torturą. Mariusz bez końca czytał mi kazania:

— Nie myślałem, iż na coś takiego cię stać. Jesteś matką, żoną! To podłość…

— Podłość? A ty? Oboje zawiniliśmy, Mariusz. I szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy w ogóle warto ratować to małżeństwo.

— Nie chciałem się rozwodzić. Po prostu… zatęskniłem za czymś nowym. Ale jestem gotów o tym zapomnieć. Dla rodziny. Dla Tomka.

Milczałam. Wiedziałam: miłość wygasła. Gdyby była, nie doszłoby ani do mojego romansu, ani do jego zdrady z Olą.

— Już się nie kochamy — w końcu powiedziałam. — To już nie rodzina. Podwójna zdrada to koniec. Rozstaniemy się w zgodzie. Mieszkanie podzielimy. Tomek zrozumie.

Mariusz ciężko westchnął:

— Jak to możliwe… Nie spodziewałem się, iż tak łatwo się zgodzisz. Myślałem… będziesz się trzymać. Będziesz płakać, błagać. A ty…

— To już przeszłość, Mariusz. Nie mam do ciebie urazy. Po prostu już nie jesteśmy tymi samymi ludźmi.

— Dobrze. Niech mieszkanie zostanie dla was z Tomkiem. Wynajmę coś na razie, potem kupię. Nic się nie stało.

Byłam zaskoczona. Hojność męża była nieoczekiwana. Nie żeby był skąpy, ale taki gest — rzadkość.

— Dziękuję, Mariusz.

Minął rok.

Wracałam z pracy. Jesień, opadłe liście, lekki wiatr. Uwielbiałam tę porę roku.

— Wiola! Cześć! — usłyszałam znajomy głos.

— Mariusz? Cześć. Co ty tu robisz?

— Byłem w pobliżu, postanowiłem się przejść. Jak się masz? Jak Tomek?

— Wszystko dobrze. Ma dziewczynę z fioletowymi włosami… Chyba taka moda. Czasem przychodzą do mnie. A ty jak?

— Samotnie. Pracuję, zbieram na kredyt. Często o tobie myślę… Pamiętasz, jak zgubiliśmy się nad morzem, a potem piliśmy szampana na plaży?

— Pamiętam… Wszystko pamiętam, Mariusz.

Długo spacerowaliśmy alejkami. I nagle wszystkie urazy odeszły w niepamięć. Tylko on i ja. Bez pretensji. Bez bólu.

— Wiola, tęskniłem… Ale bałem się ci o tym powiedzieć. Myślałem, iż mnie odtrącisz.

— Ja też tęskniłam, Mariusz. Choć wydawało mi się — oto wolność. A w rzeczywistości… pustka.

— Chodźmy do domu? — zapytał cicho.

— Chodźmy, kochanie. Spróbujmy jeszcze raz. Może razem będziemy niańczyć wnuki… choćby te z fioletowymi włosami.

Roześmiałam się i wyciągnęłam do niego rękę.

Zaczynać od nowa… Czasem właśnie tego potrzeba.

Idź do oryginalnego materiału