Niespodziewani goście na dłużej – rodzina pojawia się przed świętami i nie planuje szybkiego wyjazdu

newsempire24.com 1 dzień temu

No i co wyście sobie pomyśleli? Przyjechali krewni mojej teściowej, Tamary Władysławy, na dwa tygodnie przed Wielkanocą i najwyraźniej nie zamierzają się ruszać.

Ja, Ewa, już nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. Ci goście to prawdziwy prezent losu i wygląda na to, iż postanowili zamienić nasz dom w swój prywatny pensjonat. A Tamara Władysiwa, zamiast ich przywołać do porządku, tylko przytakuje i częstuje ich sernikiem. Nie wspomnę już o moim mężu, Wojtku, który udaje, iż to zupełnie nie jego sprawa. Więc postanowiłam wam o tym opowiedzieć, bo sama jestem ciekawa, czyja cierpliwość pęknie pierwsza – moja czy ich.

Wszystko zaczęło się pewnego ranka, gdy obudził mnie hałas w kuchni. Pomyślałam – może Wojtek chce mnie zaskoczyć i szykuje śniadanie? Jasne, marzenia! Wchodzę, a tam cała delegacja: ciocia Wiesława, jej mąż Zbyszek i ich córka Jola, wszyscy z jakiejś zapadłej mieściny, gdzie, jak to opowiadają, życie jest nudniejsze niż w naszej lodówce. Przyjechali „na święta”, ale widocznie uznali, iż zaczynają się one dwa tygodnie wcześniej. Tamara Władysiwa, promienna jak pisanka, już uwijała się przy kuchni, gotując żurek. „Ewuniu, toż to rodzina! – mówi. – Trzeba ich przyjąć po ludzku!” A ja patrzę na te walizy w przedpokoju i już wiem – to na długo.

Ciocia Wiesława jest głośna jak syrena alarmowa. Od progu zaczęła opowiadać, jak u nich wszystko drogo, a u nas to „warszawski raj”. I od razu zabrała się za lustrację naszego domu. „Oj, Ewa, czemu te zasłony takie zakurzone? A to co za plama na dywanie?” – pyta, a sama grzebie w szafie, jakby sprawdzała, czy dobrze składam pranie. Zacięłam zęby i milczałam, ale w środku już gotowałam się. Zbyszek, jej mąż, to zupełne przeciwieństwo – cichy jak grób. Całe dnie siedzi w salonie, ogląda telewizję i co chwilę prosi o „kanał na wędkarstwo”. A Jola, ich dwudziestoletnia córka, żyje w telefonie, ale i tak potrafi pochłonąć połowę naszych zapasów. Kiedyś weszłam do kuchni, a ona dopija mój ulubiony jogurt. „Oj, myślałam, iż to wspólne!” – mówi. Wspólne, jasne, tylko nie dla ciebie, Jolka!

Tamara Władysiwa, zamiast delikatnie zasugerować, iż czas wracać, tylko dolewa oliwy do ognia. Każdego dnia gotuje jak na weselisko: żurek, pierogi, schabowe, makowiec. A krewni, oczywiście, wniebowzięci. „Tamarko, tyś nasza karmicielka!” – cmoka ciocia Wiesława, a sama wyciąga rękę po dokładkę. Próbowałam porozmawiać z teściową, może wystarczy już ich rozpieszczać? Ale ona tylko ręce załamała: „Ewciu, jak możesz? Toż to rodzina! Przyjeżdżają raz na sto lat!” No tak, i widocznie planują zostać jeszcze na następne sto.

Wojtek, mój mąż, w tej sytuacji to mistrz neutralności. Mówię mu: „Wojtek, pogadaj z mamą, niech im podsunie, iż czas wracać”. A on: „Ewka, no przeczekaj, to goście”. Goście?! U nas to już nie dom, tylko hostel! choćby do łazienki chodzę według harmonogramu, bo Jola godzinami robi sobie zdjęcia. A wczoraj ciocia Wiesława postanowiła mi „pomóc w sprzątaniu” i tak wyszorowała moją ulubioną patelnię, iż teraz nic się na niej nie smaży. „Myślałam, iż tak będzie lepiej!” – mówi. Lepiej… dla śmietnika.

Najzabawniejsze, iż oni już planują dalszy pobyt. Ciocia Wiesława oznajmiła, iż chce zostać do majówki, żeby „zobaczyć, jak u was kiełbasę pieką”. Zbyszek marzy, żeby pojechać z Wojtkiem na ryby, a Jola prosi, żeby zawieźć ją do galerii, bo u nich „nie ma porządnych ciuchów”. Siedzę i myślę: kiedy oni w ogóle wyjadą? I przede wszystkim – jak ja to przetrwam bez zawału?

Już zaczynam wymyślać plany, jak się ich pozbyć. Może powiedzieć, iż zaczynamy remont? Albo iż jedziemy na wakacje? Ale Tamara Władysiwa zdaje się tylko cieszyć z tej inwazji. Wczoraj zaproponowała choćby wielkanocne przyjęcie z sąsiadami. „Niech wszyscy widzą, jaka u nas zgodna familia!” – mówi. Zgodna, tylko ja już czuję się jak intruz we własnym domu.

Jedyna rzecz, która mnie ratuje, to poczucie humoru. Wieczorem, gdy wszyscy się rozchodzą, nalewam sobie herbatę i wyobrażam sobie, iż piszę książkę pt. „Jak przetrwać najazd krewnych”. Będą rozdziały o tym, jak chować jedzenie, jak się uśmiechać przez zęby i jak nie poderżnąć gardła teściowej za jej gościnność. Ale poważnie – wiem, iż to tylko tymczasowe. Oni w końcu wyjadą, i nasz dom znów będzie nasz. Do tego czasu liczę dni do Wielkanocy i modlę się, żeby ciocia Wiesława nie wpadła na pomysł zostania do wakacji.

Ciekawa jestem, czy ktoś jeszcze ma takich krewnych? I jak wy to znosicie? Bo ja już jestem na granicy, ale się nie poddam. Może do świąt stanę się mistrzynią zen. Albo przynajmniej nauczę się chować jogurty tak, żeby Jola ich nie znalazła.

Idź do oryginalnego materiału