Niezwykły skarb z nieznanego źródła i zaskakujące odkrycie w domu.

polregion.pl 6 godzin temu

W sprzątaczki Jadzi dziwnej rzeczy kupionej od Cyganki domowy niespodzianką się stał…

W samym środku Krakowa, miasta co zwykle huczy życiem, tego dnia wisiała dziwna, niemal mistyczna cisza. Ani wiatr liści nie poruszał, ani ptaki nie śpiewały jakby samo miasto wstrzymało oddech. Tylko kroki Albiny, młodej matki, przerywały tę złowrogą pustkę, odbijając się echem od opustoszałych kamienic. Przed sobą pchała wózek, w którym spał jej synek wątły, blady, a jednak najdroższy na świecie Bartosz. Każdy krok przychodził z trudem, nie tyle z przemęczenia, ile z ciężaru, który gniótł jej serce. Nie mieli wyboru leki, bez których chłopiec nie miał szans, czekały w aptece, więc biegła jak na pożar.

Pieniądze topniały w oczach. Zasiłek, zarobki męża Wiesława wszystko pochłaniała przepaść rachunków medycznych. Wciąż za mało. Trzy miesiące temu usłyszeli diagnozę, od której krew w żyłach marzła: rzadka, agresywna choroba wymagająca natychmiastowej operacji za granicą. Bez niej Bartek mógł zostać kaleką. Wiesław, bez wahania, wyjechał do pracy do Niemiec, zostawiając żonę samej z walką o życie syna.

W końcu Almina zatrzymała się przy budce z wodą mineralną na skraju Plant. Pragnienie paliło ją jak ogień. Do domu prawie dwa kilometry, a siły ją opuszczały.

Poczekaj, kochanie, zaraz wrócę szepnęła, muskając dłonią czoło śpiącego synka.

Pobiegła po wodę, wróciła po chwili ale świat się zawalił. Wózek stał na miejscu, ale wewnątrz… pustka. Bartka nie było.

Serce wyrwało się z piersi. Almina krzyknęła, upuściła butelkę szkło rozprysło się jak jej nadzieja. Biegała w przód, w tył, zaglądała pod ławki, wołała odpowiedziała tylko cisza. Gdzie on?

Gdyby się wtedy odwróciła, zobaczyłaby ją starą Cygankę w jaskrawym chuście, o przenikliwym wzroku, obserwującą ją spod kasztanów. Gdy Almina kupowała wodę, Radina, niczym cień, podkradła się do wózka, porwała chłopca i zniknęła w drzwiach autobusu, który natychmiast odjechał, zabierając cudze szczęście.

Łzy polały się strumieniem. Drżącymi palcami wybrała 112, potem numer męża.

Wiesiu… Wiesiu, zgubiłam Bartka! łkała, ledwie powstrzymując histerię. Tylko na chwilę… Na sekundę odeszłam! A gdy wróciłam nie było go!

Tymczasem setki kilometrów dalej, w zardzewiałym Polonezie, w którym silnik warczał jak wściekłe zwierzę, Radina triumfowała.

Patrz, Marku, co dziś zdobyłam! chełpiła się, odsłaniając kocyk, pod którym spał Bartek.

Marek, jej syn, zmarszczył brwi:

Matka, oszalałaś? A kamery? A policja?

Jakie kamery w tej głuszy? prychnęła Radina. Tylko drzewa, krzaki… nikt nic nie widział.

Nie kochała Bartka. Nie pragnęła dziecka. Po prostu jak wrona, co błyszczący przedmiot upatrzy nie umiała przejść obojętnie. Miał wrodzoną skłonność: brać, co się da, i wykorzystywać. A ten chłopiec słaby, chory był idealnym narzędziem. Stałby się żebrakiem, a łzy i litość ludzi przyniosłyby pieniądze.

Rób, jak chcesz mruknął Marek, wciskając gaz. Samochód ruszył, wioząc dziecko w świat bez litości.

Dom, do którego przywieźli Bartka, przypominał rozpadającą się chatę na cygańskim przedmieściu. Czekała tam Zenobia synowa Radiny, młoda kobieta o zmęczonych oczach i twardym sercu. Należała do innego pokolenia: nie wróżyła, nie żebrała, handlowała starociami na bazarze.

Co to? wyszeptała, widząc chłopca.

Masz, córko, prezent uśmiechnęła się Radina. Jutro zabierzesz go pod kościół, będziesz prosić o jałmużnę.

A jeżeli policja? jeżeli zapytają o papiery?

Powiesz: urodziłaś w domu, do szpitala nie chodziłaś wtrącił teść, starzec o żarzących się oczach. Brak dokumentów i tyle.

Mąż Zenobii, Radosław, tylko wzruszył ramionami. Było mu wszystko jedno.

A w Krakowie Almina i Wiesław tracili rozum. Przeszukali każdy zakątek, rozlepili plakaty, błagali o pomoc. Bartek zdawał się przepaść na zawsze.

Radina zacierała ręce, licząc zyski. Nie wiedziała, iż Bartek może nie dożyć tygodnia. Jego ciało było na krawędzi.

Ale Zenobia widziała. Słyszała jego jęki, chrapliwy oddech, bladość. Pewnej nocy potajemnie zabrała go do zaufanego lekarza.

To jego ostatnie dni powiedział doktor. Bez operacji nie przeżyje.

To złamało Zenobię. Nie mogła patrzeć, jak umiera niewinne dziecko.

Wtedy los zetknął ją z Darkiem dawną miłością. Kiedyś marzyli o wspólnym życiu, ale drogi ich rozeszły się. Teraz, spotkawszy się, zrozumieli to szansa.

Spotykali się potajemnie. Planowali uciec, zostawić Bartka pod szpitalem, uwolnić się od Radiny i Radosława.

Lecz stara Cyganka wszystko podsłuchała.

Wpadła w furię. Obudziła syna.

Radosław! Twoja żona chce uciec z kochankiem i zrujnować nasz interes!

Tej samej nocy Radosław schwytał Darka, pobił i wrzucił do piwnicy opuszczonej chałupy. Zenobię zamknął w izbie.

Opamiętaj się, suko warknął.

Teraz na bazar chodziła już sama Radina.

Tymczasem Jadwiga, szkolna woźna, przyszła na targ po ziemniaki i cebulę. Życie nie oszczędzało jej z synem Krzysztofem ledwie wiązali koniec z końcem.

Piękna pani, chwileczkę! zawołała Cyganka. Mam antyki, rzadkości! Kup szkatułkę pieniądze dla sierot!

Jadwiga, jak zahipnotyzowana, oddała ostatnie złotówki. W domu przypomniała sobie nie ma warzyw, nie będzie obiadu.

I po co mi ta szkatułka? westchnęła, patrząc na Krzysztofa.

Chłopak otworzył ją w środku był list.

«Nazywam się Zenobia. Mój mąż trzyma Darka w piwnicy. Mały chłopiecList zakończył się słowami: Pomóż mu, a znajdziesz światło choćby w najgłębszej ciemności, a gdy Jadwiga odłożyła kartkę, drzwi jej mieszkania otworzyły się nagle, wpuszczając pierwszą od miesięcy nadzieję.

Idź do oryginalnego materiału