Obiecała, iż córeczka zostanie z babcią… Ale wszystko się zmieniło
— Artur, czemu taki ponury? — Szymon klepnął go w ramię, gdy wychodzili z siłowni.
— Życie mi się wali, a udaję, iż wszystko gra — mruknął Artur, nie podnosząc wzroku.
— Chodźmy na kawę, opowiesz. Czuję, iż to coś poważnego.
Weszli do małej kawiarenki obok klubu sportowego, zamówili latte i sernik. Szymon od razu zaczął opowiadać, jak z żoną wybierali wózek dla nowo narodzonego synka, śmiał się, przypominając sobie zabawne momenty. Ale Artur tylko kiwał głową, nie słuchając.
— Gdzie ty w ogóle jesteś? Gadam tu, a ty masz minę jak na pogrzebie — nie wytrzymał Szymon.
Artur głęboko westchnął, splótł palce:
— Wiesz, iż Kinga ma córkę, Alicję. Gdy się pobraliśmy, dziewczynka miała zaledwie dwa lata. Cały ten czas mieszkała z rodzicami Kingi w Lublinie. Kinga wysyłała pieniądze, odwiedzała, ale mówiła, iż dziecko wychowa babcia. choćby gdy zamieszkaliśmy w Warszawie, powtarzała: „Jesteśmy tylko we dwoje i tak już zostanie”. Ale pół roku temu przywiozła Alicję do nas. Tłumaczyła, iż tak wygodniej — szkoła blisko, wszystko pod ręką. Ale mnie to nie cieszy. Drażni mnie to. Nie chcę tak żyć.
Szymon milczał chwilę, w końcu ciężko westchnął:
— Słuchaj, przecież wiedziałeś, iż ma dziecko. Naprawdę myślałeś, iż dziewczynka zostanie na zawsze w innym mieście i nigdy się nie pojawi?
— Tak, wiedziałem… Ale Kinga obiecała! Mówiła, iż Alicja zostanie z babcią. A teraz ta dziewczynka ciągle mi się kręci przed oczami, przeszkadza, domaga się uwagi. Kocham Kingę, ale nie udawam, iż to też moje dziecko.
— Więc albo przyjmujesz dziewczynkę jak własną, albo odchodzisz. Tutaj nie ma półśrodków. Chcesz być z Kingą — pokochaj też Alicję. Albo zrób miejsce komuś, kto to potrafi.
Wracając do domu, Artur wciąż powtarzał w myślach tę rozmowę. Przypominał sobie, jak Kinga prosiła, żeby zawiózł Alicję na zajęcia, jak marzyła, iż się zaprzyjaźnią. A on się wściekał, irytował, odmawiał. Tego dnia poprosiła, żeby zawiózł dziewczynkę na balet. Zgodził się, ale całą drogę milczał. Alicja próbowała rozmawiać, opowiadała, jak podobało jej się rysowanie w szkole, jak nie może doczekać się Świąt.
— Artur, ty mnie nie lubisz? — zapytała nagle.
— Czemu tak myślisz? — zdziwił się.
— No bo nie rozmawiasz ze mną, nie uśmiechasz się. Może cię męczę? Ja też w klasie nie lubię jednego chłopca — nie jesteśmy przyjaciółmi. Chyba tak samo jest z nami…
Nie zdążył odpowiedzieć — dojechali do szkoły tańca. Ale jej słowa wbiły mu się w serce. Nie mógł przestać o tym myśleć. Wieczorem, gdy Kinga układała Alicję do snu, podszedł do niej:
— Kinga, a Alicja wróci do babci? Może… po Świętach?
Żona odwróciła się, w jej oczach błysnęło zdumienie:
— Mówisz poważnie? Jesteśmy razem sześć lat. Wiedziałeś o Alicji od początku. To moja córka. Teraz musi być z nami. Mama już nie daje rady, jest w podeszłym wieku. A dziecko potrzebuje matki. Co ci nie pasuje?
— Nie tak się umawialiśmy. Chciałem, żebyśmy mieli własne dzieci, a nie żebym wychowywał czyjąś dziewczynkę. Wybacz, ale nie czuję, żeby była mi bliska.
Kinga zbladła. gwałtownie odsunęła ręce od parapetu i cofnęła się:
— Czyjaś? Naprawdę? Przeżyłeś ze mną sześć lat, planowaliśmy przyszłość, mówiłeś o miłości… a teraz przeszkadza ci moja córka? Wiesz co, muszę to przemyśleć. Dziś śpisz w salonie.
Artur położył się na kanapie, ale nie mógł zasnąć. Myśli kłębiły się jak oszalałe. Czuł, iż Kinga ma rację. Ale bolało go też poczucie zdrady — wierzył w jedną umowę, a okazało się, iż wszystko się zmieniło.
Nad ranem przyśniła mu się Alicja: biegła, śmiejąc się, przytuliła się, on ją uniósł, zakręcił, a ona szepnęła: „Tato”. Obudził się zlany zimnym potem. Coś w tym śnie poruszyło go głębiej, niż się spodziewał.
Wstał, podszedł do lustra, spojrzał sobie w oczy. Odpowiedź była oczywista: albo przyjmie dziewczynkę i naprawdę stanie się częścią tej rodziny, albo odejdzie, zanim zniszczy to, co jeszcze zostało. Wybór należał do niego.