Od zdrady do szczęścia: historia, w którą nikt by nie uwierzył, gdyby nie widział na własne oczy
Marcin stał na wąskiej uliczce w centrum Wrocławia, a przed nim płakała kobieta – zagubiona i wyczerpana. Patrzył na nią zimnym, obojętnym wzrokiem, a w głowie kołatała mu się tylko jedna myśl: „Ależ ty mi dałaś popalić, Kasia. Daj mi już spokój”.
Od miesięcy starał się jej unikać. Najpierw dyskretnie, potem coraz wyraźniej. Ale Kasia żyła chyba w jakimś swoim świecie. Śledziła go – pod domem, pod biurem ojca, pod uczelnią. Wczoraj pojawiła się na stadninie, gdzie odbywał praktykę, i błagała, by wrócił. Dziś znów klęczała przed nim:
— Marcin, kocham cię, słyszysz? Zrobię dla ciebie wszystko! Ona nie jest dla ciebie, sam wiesz!
Odsunął się gwałtownie, zacisnął pięści i przez zęby syknął:
— Oprzytomnij. Nie kocham cię. Nigdy nie kochałem. Oświadczyłem się Agnieszce i za tydzień bierzemy ślub. Przestań mi psuć życie.
— A co z tamtym wieczorem w Sopocie? Z nocą u Magdy na urodzinach? Przysięgałeś, iż mnie nie zostawisz!
— Byłem pijany. A pijany, jak wiadomo… — nie zdążył dokończyć, bo Kasia wpiła się w niego, próbując pocałować. Marcin odepchnął ją tak mocno, iż się zatoczyła.
— Nie waż się tego powtarzać. Nie chcę, przez ciebie z Agnieszką zaczęły się kłopoty. Między nami koniec. Na zawsze. I jedyne, co mogę ci zaoferować, to przyjaźń. jeżeli ci pasuje, dobrze. jeżeli nie – żegnaj.
— A jeżeli kupię ci ten samochód? Terenówkę, o której marzyłeś? Przecież twój ojciec i tak ci go nie kupił…
— Nie potrzebuję od ciebie samochodu. I nigdy nie będę potrzebował. Żegnaj.
Odwrócił się i odszedł. W głowie pulsowała złość, w piersi – gorzki osad. Wydawało mu się, iż zrzucił z siebie ciężar, ale tak naprawdę dopiero się zaczynało.
W domu ojciec – Jan Kowalski – od razu wyczuł, iż z synem coś jest nie tak.
— Coś się stało, Marcinku? Jesteś jakiś nieswój.
— Wszystko w porządku, tato. Z Agnieszką gra, ślub zgodnie z planem.
— Dobrze. Bardzo dobrze. Cieszę się, iż w końcu stałeś się mężczyzną, wybrałeś odpowiednią dziewczynę. Dajesz mi powód do dumy, synu.
I rzeczywiście, Marcin się zmienił. Z imprezowego żywiołowca powoli przeistaczał się w człowieka, który interesuje się rodzinnym biznesem. choćby zaglądał do biura, uczył się od ojca, wkręcał w interesy. Ojciec był zadowolony. Ale też niepokoił się – czy to na pewno potrwa? Czy ten stary Marcin nie wróci?
Ślub miał się odbyć za sześć dni, gdy nagle do ich domu wtargnął ojciec panny młodej. Mężczyzna był wściekły.
— Nie możecie poślubić mojej córki! — rzucił i cisnął na stół pendrive’a. — Obejrzyjcie to, a wszystko zrozumiecie!
Jan Kowalski włączył nagranie, a jego twarz zbladła.
Na ekranie – Marcin, w klubie ze striptizem, pijany, rozwydrzony, lejący szampana, tulący się do półnagych kobiet. Data na nagraniu – „wczoraj”. Ale Marcin rozpoznał tę noc – to było rok temu. Przed Agnieszką. Przed wszystkim.
— To fałszywka! — wykrztusił. — To stare nagranie! Ktoś zmienił datę…
— Zamknij się — przerwał mu ojciec. — Zhańbiłeś mnie. Wynoś się. Nie jesteś już moim synem.
Marcin nie protestował. Po prostu wyszedł. Chciał wsiąść do samochodu, ale ochrona go zatrzymała. Klucze zabrali. Dom – już nie jego. Wszystko, co uważał za swoje, zniknęło w jednej chwili.
Pojechał do najlepszego przyjaciela. Tomek. Jedyny, komu mógł ufać.
Ale gdy otworzył drzwi… w przedpokoju stali Tomek i Agnieszka. W szlafrokach. Wyraz twarzy miał winny, ale nie skruszony.
— Nie myślałeś chyba, iż będzie na ciebie czekać? — powiedziała Agnieszka. — Nie mam zamiaru się upokarzać. Od dawna jesteśmy z Tomkiem. Byłeś po prostu wygodny.
Marcin wyszedł. Świat wirował mu przed oczami. Zaufanie – martwe. Miłość – kłamstwo. Przyjaciele – zdrada.
Szedł poboczem drogi. Pomyślał – jeden krok do przodu, i będzie ciszej. Spokój. Bez bólu.
Pisk hamulców. Krzyk.
— Oszalałeś?! Masz dość życia?!
Mężczyzna koło sześćdziesiątki wyskoczył z samochodu. Chwycił Marcina za ramię.
— Chodź, chłopcze. Jedziemy do mnie. Opowiesz mi wszystko.
Marcin się nie opierał. Po prostu wsiadł do auta.
Dom, do którego przyjechali, był gdzieś głęboko na prowincji, w Lubelskim. Niewielka wiejska chata z ogrodem.
— Skromnie — powiedział staruszek. — Ale tu nikt cię nie tknie.
Dziewczyna na wózku przywitała ich w progu.
— Krysia, to Marcin. Z takimi jak on trzeba delikatnie. Chłopak ma przechlapane. Jest teraz kruchy.
— Przechlapane? — zaśmiała się Krysia. — Żyje, jest cały, przystojny. A ja? Niepełnosprawna. I co z tego? Żyję. Uczę się. choćby się śmieję.
Marcin pierwszy raz od dni się uśmiechnął. Była… inna. Nie narzekała. Nie udawała bohaterki. Po prostu żyła. Po prostu promieniała.
Został. Wiktor Nowak, gospodarz, zaproponował:
— Chcesz – mieszkaj. Ale pracować będziesz. Mamy tu gospodarstwo, ręce się przydadzą.
Marcin się zgodził. Harował. Nie narzekał. Śmiał się – pierwszy raz naprawdę. Z Krystyną się zaprzyjaźnili. Potem zbliżyli. Patrzył na nią inaczej. Nie jak na kobietę na wózku. Jak na światło w tunelu.
— Krysiu… chyba się zakochałem — szepnął pewnego wieczoru.
— Nie „chyba”. Już dawno po uszy — zaśmiała się.
Oświadczył się. Przyjęła. Wzięli ślub. Urodziła się córka. I wtedy Marcin zrozumiał: znalazł coś, o czym choćby nie marzył. Prawdziwe szczęście.
Pewnego dnia na gospodarstwo przyjechał inwestor. Wiktor Nowak zawołał Marcina:
— Poznaj, potencjalnego partnera.Mężczyzna odwrócił się, a Marcin znieruchomiał – to był jego ojciec, który po latach milczenia wreszcie znalazł drogę do syna.