Zofia właśnie ułożyła synka do snu, gdy nadszedł sms: „Będę za chwilę”. Nadawca – Anna Wojciechowska, jej teściowa. Kobieta o trudnym charakterze, delikatnie mówiąc. Żadnej troski, żadnego współczucia – za to pełno buty, samouwielbienia i wiecznej chęci udawania młodszej. Nikt nie znał jej prawdziwego wieku – sama starannie ukrywała cyfry, twierdząc, iż „w duszy ma osiemnaście lat”.
Gdy Zosia była w ciąży, Anna od razu dała jej do zrozumienia: nie powinna liczyć na jej pomoc. Jej aktywne życie – siłownia, taniec, randki – nie przewidywało miejsca na kołysanie niemowlęcia. Była stanowcza:
– Już wychowałam swoje dziecko. Więcej ani dnia.
I oto, po dziesięciu minutach, dzwonek do drzwi. Na progu stała teściowa w jaskrawej sukience, z uczesaniem jak u telewizyjnej gwiazdy, i w butach na tak wysokich obcasach, iż ich stukot rozchodził się po całym bloku. Weszła jak u siebie, niedbale zrzuciła buty i przeszła do kuchni.
– Zosiu, zrób mi herbatki, dobrze? Dzisiaj biegałam jak szalona – z pracy na obcasach, po zakupy, po sprawy… Okropnie zmęczona. No i przyszłam. Pamiętasz swoją zieloną sukienkę? Tę, którą miałaś na firmowym przyjęciu.
– Pamiętam – odpowiedziała Zosia, czując niepokój.
– Oddaj mi ją. I tak po porodzie przytyłaś, już się nie dopniesz.
Zosia spuściła wzrok. Zabolalo. Tak, figura się zmieniła – ale usłyszeć coś takiego od krewnej, i to takim tonem… było przykro. ale teściowa, jak zwykle, nie odpuszczała.
– Co, choćby nie zapytasz, po co mi ona?
Zosia milczała. Przywykła już, iż Anna nie zustaje wciąż w poszukiwaniu kolejnego „księcia” – kogoś młodszego, bogatszego. Całe jej życie to wieczne castingi. Żaden romans nie trwał dłużej niż parę miesięcy.
– Mam nowego adoratora – ciągnęła teściowa z dumą. – Przystojny, z samochodem i mieszkaniem. Ale chyba podrywacz. No to sprawdzę. Ty, Zosiu, pomożesz – napiszesz mu na Facebooku. Zobaczysz, czy się złapie.
– Przepraszam, ale nie będę brała udziału w takich gierkach – stanowczo powiedziała Zosia.
– A tak? Nie spodziewałam się! No to trudno. I sukienkę sobie zatrzymaj, będziesz nią kurze ścierać, i tak się w nią nie wciśniesz! – prychnęła Anna Wojciechowska i wypadła z mieszkania, zatrzaskując drzwi.
Oczywiście, teściowa nie omieszkała poskarżyć się synowi. Krzysztof wrócił do domu, wysłuchał obu stron. Wiedział: matka jest wybuchowa i trzeba do niej „znaleźć klucz”. Ale wewnątrz i tak wściekał się.
– Porozmawiam z nią, nie martw się – cicho powiedział, obejmując żonę.
Minęło kilka dni. Na urodziny Krzysztofa mieli przyjść goście, ale stary przyjaciel z rodziną nie mógł się pojawić. Tymczasem Anna dzwoniła nie z życzeniami, lecz… by poskarżyć się na kolejny nieudany romans.
A potem znów pojawiła się u nich. Przyniosła słoik konfitur i przeprosiny.
– Wybacz mi, Zosiu. Pogubiłam się. Po prostu… jestem zmęczona. Być samotną to ciężko. Wciąż szukam kogoś, a w efekcie – same rozczarowania. Ten Jarek, na przykład… Planowaliśmy razem zamieszkać, aż tu nagle jego syn dzwoni – oświadcza, iż ja rujnuję ich rodzinę. Że Jarek jest zadłużony, żonaty, a ja mu tylko chwilowa pociecha. I zerwał ze mną kontakt. Jakby ktoś wyłączył go z mojego życia.
– Może po prostu się wystraszył? – łagodnie zapytała Zosia.
– Może… Albo to po prostu tchórz. Syn zagroził, iż spłaci jego długi, jeżeli się ze mną zerwie. No i zerwał. Tyle. Pewnie bał się, iż powleczę go do urzędu stanu cywilnego, a potem będę grzebać w jego spadkach. Wyobrażasz sobie?
Gdy Anna rozpisywała się nad swoim losem, Zosia milczała. Wszedł Krzysztof. Gdy jadł, matka znów urządziła przedstawienie – opowiadała, jak ją skrzywdzono, jak jest zmęczona samotnością. Chcia– Może kiedyś zrozumiesz, mamo, iż miłość nie polega na szukaniu następnego faceta, ale na tym, by najpierw pokochać samej siebie – powiedział w końcu Krzysztof, patrząc jej prosto w oczy.