Odkupiciel

twojacena.pl 5 dni temu

Zostało jeszcze około stu kilometrów do celu, gdy reflektory samochodu oświetliły czerwone auto stojące na poboczu z otwartą maską. Obok wymachiwał rękami młody mężczyzna. Zatrzymywać się na pustej drodze w nocy to czysty obłęd. Ale niebo na wschodzie już jaśniało przed świtem, a dojazd był tuż-tuż. Krzysztof zatrzymał się i wysiadł. Zanim zdążył zrobić dwa kroki, silne uderzenie w tył głowy zwaliło go z nóg.

Ocknął się, gdy czyjeś ręce przeszukiwały jego kieszenie. Próbował wstać, ale czyjeś ciężkie ciało przygniotło go. Najwyraźniej napastników było kilku, bo w bok Krzysztofa wbił się but. Z bólu zawył.

Natychmiast posypały się kolejne ciosy. Kopali go. Krzysztof skulił się, przycisnął kolana do klatki piersiowej, osłaniając brzuch, głowę zakrył rękami. Uderzenie w prawe żebro przeszyło go takim bólem, iż stracił przytomność.

Gdy odzyskał świadomość, usłyszał ciche skomlenie. Myślał, iż to on jęczy. Nie bito go już. Poruszył się, a wilgotny nos trącił go w policzek. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą czujny pysk psa. Spróbował wstać, ale ostry ból w boku odebrał mu oddech. „Złamane żebro” — pomyślał. Myśli obracały się leniwie, jakby głowę miał wypchaną watą. I znów pies zaskomlał.

Następnym razem obudził się w samochodzie — warczał silnik, a jego ciało kołysało się na nierównościach drogi.

— Ocknął się. Kraków już blisko, wytrzymaj, chłopcze — usłyszał głos, którego nie umiał przypisać ani mężczyźnie, ani kobiecie.

Krzysztof nie miał siły otworzyć oczu. I nie chciał. Zmęczenie ciągnęło go z powrotem w ciemność. Obudził go wstrząs. Teraz gdzieś go niesiono. Otworzył oczy i natychmiast zmrużył je od jaskrawego światła. W głowie rozsadzał go ból.

— Przyszedł do siebie — usłyszał dziewczęcy głos.

Krzysztof znów przymrużył oczy. W migoczącym świetle lamp majaczyła czyjaś twarz. Zawróciło mu się w głowie i poczuł mdłości. Nagle ruch ustał. Twarz pochyliła się nad nim, stając się wyraźniejsza. Starszy mężczyzna z siwą, szpiczastą brodą przyglądał mu się uważnie.

— Jak się nazywasz, młody człowieku? Pamiętasz, co się stało? — Głos brzmiał, jakby dochodził z oddali.

— Krzysztof Nowak. Mnie… — Ledwo poruszał spuchniętymi wargami, ale go zrozumiano.

— Tak. Dobrze cię urządzili.

— Samochód… — wybełkotał Krzysztof. Każdy wdech wbijał w bok ostry nóż.

— Nie było przy tobie żadnego samochodu. Tylko pies. On cię uratował. Odpocznij, lepiej się prześpij — powiedział staruszek, a Krzysztof natychmiast posłusznie zasnął.

Gdy się obudził, głowa bolała mniej, myślenie przychodziło łatwiej. Słyszał stłumione głosy.

— Ocknął się. Bardzo dobrze. Słyszysz mnie? Jestem kapitan Kowalski z policji. Możesz mówić? Mam do ciebie kilka pytań.

Krzysztof słyszał i chyba choćby opowiedział, jak zatrzymał się na drodze, jak go pobili, podał numer swojego samochodu…

— To twój pies?

— Nie mam psa — odparł zdziwiony.

— Ale kierowca, który wezwał karetkę, mówił, iż pies wyskoczył z lasu prosto pod jego auto. Zatrzymał się, a pies zaprowadził go do wąwozu, gdzie leżałeś. Z drogi nie było cię widać. Gdyby nie on, przez cały czas byś tam leżał. No dobrze. Podpisz. — Przed twarzą Krzysztofa pojawił się zapisany arkusz, włożono mu długopis w dłoń. Podpisał się i opadł na łóżko.

— Co ze mną? — wyszeptał.

— Żyjesz, to najważniejsze. MaszłKrzysztof uśmiechnął się do Słońca, psa, który już na zawsze miał zostać jego najwierniejszym przyjacielem, i pomyślał, iż czasem życie niespodziewanie daje nam to, czego choćby nie wiedzieliśmy, iż potrzebujemy.

Idź do oryginalnego materiału