Dziś znów przeżywam te wspomnienia. Stała pośrodku pokoju, zaciśnięte pięści drżały. „Nie waż się prawić mi morałów!” głos Bogny brzmiał jak ostrze. „Trzydzieści lat razem, rozumiesz? A ty? Milczysz jak kamień!”
Włodzimierz podniósł wzrok znad gazety. Siwe włosy sterczały nieporządnie, twarz miał zaczerwienioną. Wiedział zaraz wybuchnie kolejna burza.
„Bognuś, uspokój się. Pogadajmy jak ludzie.”
„Jak ludzie?!” załamała ręce. „Kiedy ostatnio normalnie ze mną rozmawiałeś? Pytał, co u mnie, co w duszy gra? Odpowiadaj!”
Złożył gazetę, odłożył starannie na stolik. Podszedł do okna. Za szybą mżył październikowy deszcz, liście klonów żółkły i opadały.
„Masz rację wyszeptał. Za mało mówię.”
„Za mało?!” Bogna omal nie zakrztusiła się gniewem. „W ogóle ze mną nie rozmawiasz! Przychodzisz z pracy, jesz w ciszy, wgapiasz się w telewizor. Mówię o sąsiadce Irence, iż wnuk dostał się na studia, ty tylko chrząkniesz: 'Aha, fajnie’. Chcę pojechać na działkę, zebrać pomidory a ty: 'Rób, co chcesz’. Jestem człowiekiem, czy meblem?” Spojrzał na nią. W oczach Bogny stały łzy, ale zacięcie je powstrzymywała.
„Przepraszam rzekł. Nie sądziłem, iż to dla ciebie aż takie ważne.”
„Nie sądziłeś!” zaśmiała się gorzko. „Włodku, a ty w ogóle co o mnie myślisz? Kto ja dla ciebie jestem? Kura domowa? Pralka? Czy może nawyk, jak te twoje kapcie?”
Chciał odpowiedzieć, ale Bogna odwróciła się i wyszła. „Wiesz co? Nie mów nic. Już wszystko wiem.” Drzwi zatrzasnęły się. Pozostał sam w salonie, słuchał, jak żona głośno chodzi po kuchni, brzęk mocno stawianych garnków. Potem zapadła tam cisza.
Znów usiadł w fotelu, wziął gazetę, ale litery mąciły się przed oczami. Bogna miała rację naprawdę się odsunął. Kiedy to się zaczęło? Po śmierci matki? Czy wcześniej, gdy został kierownikiem wydziału i praca go pochłonęła?
Przypomniał, jak się poznali. Bogna pracowała wtedy w osiedlowym spożywczym. On wszedł kupić podręcznik do automatyki. Uśmiechnęła się tak promiennie, że, zapomniał, po co przyszedł. Stał, gapiąc się, aż spytała, czy pomóc. „Coś interesującego bym wziął wyduktał wtedy. Co polecasz?” „A co pan lubi czytać?” spytała. „Wszystko. Techniczne, kryminały, klasykę.” Bogna podała mu tomik Reymonta. „Proszę. Pięknie pisze o uczuciach.” Kupił książkę, ale nie czytał Reymonta, myślał o dziewczynie o dobrych oczach. Następnego dnia wrócił. „Podobało się?” spytała Bogna. „Bardzo. A co jeszcze doradzi?” Tak minął tydzień. Kupował książki, szukał pretekstów do rozmów. Wreszcie zdobył się na odwagę zaprosić ją do kina. „W Multikinie nowa komedia Barei rzekł. Może pani zechce?” Bogna zaśmiała się. „A ja myślałam, iż pan się nigdy nie ośmieli.”
Pobrali się po roku. Włodzimierz pamiętał ich pierwsze M malutkie kawalerki na Woli. Bogna wieszała firanki, on wkręcał półki. Wieczorami siedzieli w kuchni, pili herbatę, snuli plany. „Chcę dwójkę dzieci mówiła Bogna. Chłopca i dziewczynkę.” „A ja dom z ogrodem odpowiadał. Byś kwiaty hodowała, a ja w komórce nad samochodem majsterkował.” „I żebyśmy się nigdy nie kłócili dodawała.” „Nigdy przytakiwał i całował ją w czoło.
Lecz dzieci nie przychodziły. Lekarze rozkładali ręce, mówili bywa, nie martwcie się, żyjcie
I poranek, którym teraz dzielili się słowami i sercem, okazał się być najpiękniejszym wschodem słońca od trzydziestu lat, bo był pierwszym dniem ich nowego, bardziej uważnego życia razem.