Odszedł, by stać się bliższym

polregion.pl 1 tydzień temu

**Wtadziennik**
Dziś znów miałem tego dość. Mariola stała pośrodku pokoju, zaciśnięte pięści aż pobielały w kostkach. „Nie waż mi się prawić morałów!” – głos miała ostry jak brzytwa. „Trzydzieści lat z tobą, trzydzieści!i Ty co? Milczysz jak zaklęty, jak śledź w beczce!”

Podniosłem wzrok znad „Gazety Wyborczej”. Siwe włosy stały jej dęba, twarz była czerwona ze złości. Znałem to – zaraz będzie awantura. „Maryś, uspokój się. Porozmawiajmy normalnie”.
„Normalnie?!” – załamała ręce. – „A ty w ogóle kiedy ostatnio ze mną normalnie rozmawiałeś? Kiedy pytałeś, co u mnie, jak się czuję? Hę? Odpowiadaj!”
Złożyłem gazetę, odłożyłem na stół. Podszedłem do okna. Za szybą mżył październikowy deszcz, liście klonu żółkły i opadały jeden po drugim. „Masz rację” – powiedziałem cicho. – „Naprawdę za mało mówię.”
„Za mało?!” – zakrztusiła się z oburzenia. – „Ty ze mną w ogóle nie rozmawiasz! Przychodzisz z huty, jesz w milczeniu, gapisz się w telewizor. Gadam ci o sąsiadce Brygidzie, iż wnuk jej poszedł na AGH, a ty – hm, no, dobrze. Mówię, iż chcę na działkę pojechać, pomidory zebrać, a ty – rób co chcesz. Ja żywa kobieta jestem, czy manekin jaki?”
Odwróciłem się. W oczach Marioli stały łzy, ale uparcie je powstrzymywała. „Przepraszam” – powiedziałem. – „Nie myślałem, iż to dla ciebie aż takie ważne.”
„Nie myślałeś!” – zaśmiała się gorzko. – „Wisku, a ty w ogóle co o mnie myślisz? Kim ja dla ciebie jestem? Kucharką? Pralnią? Czy może tylko nawykiem, jak te twoje kapcie?”
Chciałem coś odpowiedzieć, ale Mariola już zawróciła i wyszła, trzasnąwszy drzwiami jak z armaty. Zostałem sam w salonie, przysłuchując się, jak żona hałasuje w kuchni, z łoskotem stawia rondle. Potem i tam zrobiło się cicho.
Znów usiadłem w fotelu, wziąłem gazetę, ale nie mogłem czytać. Litery wirowały mi przed oczami. Mariola miała rację – rzeczywiście się odsunąłem. Kiedy to się zaczęło? Po śmierci matki? Czy wcześniej, kiedy zostałem majstrem w hucie i praca całkiem mnie pochłonęła?
Przypomniałem sobie nasze spotkanie. Maryla pracowała wtedy w księgarni „Atena” na Rynku w Łodzi. Wszedłem po poradnik elektryka. Uśmiechnęła się tak słonecznie, iż zapomniałem, po co przyszedłem. Stałem i gapiłem się, aż spytała, czy potrzebuję pomocy.
„Coś interesującego bym wziął” – wydukałem wtedy. – „Co pani poleca?”
„A co pan lubi czytać?” – zapytała.
„No, różnie. Fachowe, kryminały, klasykę.”
Podsunęła mi „Nowele” Sienkiewicza. „Proszę, niech pan spróbuje. Bardzo pięknie pisze o ludzkich sprawach.”
Kupiłem książkę, ale nie czytałem Sienkiewicza, tylko myślałem o dziewczynie o łagodnych oczach. Następnego dnia znów byłem w księgarni.
„Podobało się?” – spytała Mariola Maryla.
„Bardzo. A co jeszcze poleci?”
Tak trwało cały tydzień. Kupowałem książki i wymyślałem preteksty do rozmowy. W końcu zebrałem się na odwagę, by zaprosić ją do kina.
„Nowy film Zanussiego idzie w Bałtyku” – powiedziałem. – „Może pani wpadnie?”
Roześmiała się. „A ja już myślałam, iż pan nigdy się nie odważy.”
Pobraliśmy się rok później. Pamiętam nasze pierwsze M-3 – ciasną kawalerkę na Widzewie. Mariola wieszała firanki, ja przybijałem półki. Wieczymi siedzieliśmy w kuchni, piliśmy herbatę z Cytryną, snuliśmy plany.
„Chcę, żebyśmy mieli dwójkę dzieci” – mówiła Mariola. – „Chłopca i dziewczynkę.”
„A ja chcę, żebyśmy mieli dom z ogródkiem” – odpowiadałem. – „Żebyś ty hodowała róże, a ja w garażu grzebał przy maluchu.”
„I żebyśmy się nigdy nie kłócili” – dodawała.
„Nigdy” przytakiwałem i całowałem ją w czołożyć.
Ale z dziećmi nie wyszło. Lekarze rozkładali ręce, mówili – bywa tak, nie martwcie się, żyjcie dla siebie. Mariola płakała po nocach, myślała, iż jej nie słyszę. A ja słyszałem i nie wiedziałem, jak pomóc, co powiedzieć. Stopniowo przestaliśmy o tym rozmawiać. W ogóle rozmawialiśmy coraz mniej.
Ja awansowałem w hucie, Mariola przeszła do biblioteki szkolnej. Kupiliśmy trzypokojowe mieszkanie w Śródmieściu, potem działkę w Rudzie Pabianickiej. Mariola rzeczywiście hodowała róże, a ja grzebałem przy maluchu. Ale i tak rozmawialiśmy rzadko.
Teraz, siedząc w pustym salonie, zrozumiałem – winne byłyśmy obie. Ja zamknąłem się w sobie, a Mariola nie umiała przebić się przez moje milczenie. I oto efekt – po trzydziestu latach małżeństwa czuję się obco we własnym domu.
Rano Mariola była zimna i zdystansowana. Podała śniadanie w milczeniu, odpowiadała półsłówkami. Spróbowałem zagadać.
„Maryś, może w weekend na działkę? Pomogę ci z różami.”
„Nie trzeba” – odcięła się krótko. – „Sama.”
„A do teatru? Słyszałem, nową sztukę dają w Powszechnym.”
„Mam swoje sprawy.”
Splecione ręce. Cały dzień w hucie myślałem o żonie, o tym, co się stało z naszym małżeństwem. Wieczorem kupiłem bukiet róż –
Objąłem jej dłoń mocniej, czekając, co powie, a Hanna spojrzała mi prosto w oczy, dodając cicho: „Chodzi o to, iż prawdziwa bliskość zaczyna się, kiedy przestajemy się bać własnych słów.”

Idź do oryginalnego materiału