Ostatnia podróż w deszczu

polregion.pl 3 dni temu

Ostatnia droga pod deszczem

Zimny jesienny deszcz smagał rozmokniętą drogę prowadzącą do wsi Brzozowica. Janusz Kowalski, zgarbiony pod strumieniami wody, uparcie szedł przed siebie. Błoto kleiło się do butów, każdy krok był walką, ale nie zatrzymywał się. Dziś musiał być tam, u swojej Haliny. W końcu przez szarą zasłonę deszczu wyłoniły się zarysy starego cmentarza.

— Oto jej brzoza — szepnął Janusz, a jego głos zadrżał z bólu.

Podszedł do skromnego nagrobka i ciężko opadł na kolana, nie zauważając, jak przemoczona odzież lodowaci ciało. Deszcz mieszał się z łzami, spływając po pomarszczonej twarzy. Nie wiadomo, jak długo tak stał, pogrążony w wspomnieniach. Nagle za plecami rozległy się kroki. Janusz odwrócił się i zastygł, serce ścisnęło się z zaskoczenia.

Rankiem tego dnia było przejmująco zimno i przygnębiająco. Janusz Kowalski, otulając się starym płaszczem, stał na przystanku autobusowym w mieście. Autobus się spóźniał, co wyprowadzało go z równowagi. Obok młoda dziewczyna beztrosko się śmiała, rozmawiając przez telefon, ignorując jego ponure spojrzenie.

— Można ciszej? — rzucił ostro, nie panując nad irytacją.

— Przepraszam — odpowiedziała zmieszana, odkładając telefon. — Mamo, oddzwonię, dobrze?

Zapanowała ciężka cisza. Janusz poczuł się niekomfortowo, własna szorstkość go zraniła. Zakaszlał i mruknął:

— Wybacz, dziś nie mam humoru.

Dziewczyna spojrzała na niego z łagodnym uśmiechem:

— Nic się nie stało, taka pogoda wszystkich denerwuje. A ja lubię jesienny deszcz. Pachnie, jakby sama jesień oddychała!

Janusz milczał, tylko skinął głową. Nie był człowiekiem skorym do rozmów z obcymi. Tym zawsze zajmowała się Halina. Ona załatwiała wszystko: od rachunków po kontakty z rodziną. Janusz przyjmował jej troskę za pewnik, nie zastanawiając się, dopóki była z nim. Bez niej jego świat stał się pusty jak wypalone pole.

Dziewczyna, nie zrażona jego milczeniem, ciągnęła dalej:

— Wie pan, może i dobrze, iż autobus się spóźnia. Spóźnialscy zdążą. Moja koleżanka na przykład jeszcze nie przyszła.

Janusz chciał odburknąć, iż to kiepska pociecha dla tych, którzy marzną na deszczu, ale w pamięci pojawiła się Halina. Gdyby czterdzieści lat temu nie wsiadł w ten autobus, ich drogi może nigdy by się nie przecięły. Jak potoczyłoby się jej życie? Byłaby szczęśliwsza bez niego?

Halina zawsze potrafiła dostrzec światło choćby w najciemniejszych dniach. Jej uśmiech był jak najlepsze słońce, a dobroć ogrzewała wszystkich wokół.

— choćby nie wiedziałem, kiedy było jej ciężko — pomyślał Janusz, a oczy zaczęły go szczypać od łez.

Aby oderwać się od tych myśli, postanowił podtrzymać rozmowę:

— Jedzie pani do Brzozowicy? Zapadła dziura, młodzieży tam prawie nie ma.

— Tak — skinęła głową. — Jestem wnuczką cioci Zofii, przyjechałam ją odwiedzić. A pan?

— Do żony — cicho odpowiedział Janusz. — To jej rodzinne strony.

— Jak miała na imię? Może słyszałam.

— Nowak. Halina Mariuszówna.

Dziewczyna zamyśliła się, ale pokręciła głową:

— Nie, nie znam.

— Wyszła za mnie i przeprowadziła się do miasta — wyjaśnił Janusz. — Tylko rodziców odwiedzała, a po ich śmierci rzadko tu zaglądała.

Zamilkł, pogrążony w wspomnieniach. Halina tak kochała Brzozowicę, marzyła, by przyjeżdżali tu częściej całą rodziną. Ale Januszowi zawsze brakowało czasu. Teraz czasu było pod dostatkiem, ale rodziny już nie było. Syn Krzysztof ułożył sobie życie, wnuków nie przywoził.

— A to moja koleżanka! — zawołała dziewczyna, machając ręką. — T— Chodź, Basia! — powiedziała, a w jej głosie zabrzmiała ta sama ciepła nuta, którą Janusz pamiętał z głosu Haliny.

Idź do oryginalnego materiału