**Dziennik osobisty**
Błysk… Głośny huk… Ciemność… Wreszcie zaczęła się rozchodzić. Usłyszałem czyjś głos:
— Weronika Władimirowna, to ratownik, tam coś wybuchło.
Przez ból poczułem na szyi dotyk czyjejś dłoni. Próbowałem otworzyć oczy. Ledwo mi się udało. Przed sobą zobaczyłem wisior w kształcie prostokąta z wygrawerowanymi znakami zodiaku… Oczy kobiety w białym kitlu…
— Na salę operacyjną! — rozległo się tuż obok.
Rodzice wrócili z pracy. Matka od razu ruszyła do kuchni, zerkała do pokoju, gdzie syn odrabiał lekcje. Marek, ojciec, od razu zauważył, iż chłopak jest przygnębiony.
— Krzysiu, co się stało? — poklepał go po głowie.
— Nic — burknął dziesięciolatek.
— No mów!
— Niedługo Dzień Kobiet. Nauczycielka zatrzymała nas po lekcjach i kazała przygotować dziewczynkom prezenty.
— I w czym problem? — uśmiechnął się ojciec.
— W klasie jest tyle samo chłopaków co dziewczyn. Rozdzieliła, kto komu ma dać prezent — westchnął ciężko. — Ja dostałem tę brzydką, Weronikę Nowak.
— Każda dziewczynka chce dostać prezent, choćby ta „brzydka” — mówił poważnie, traktując syna jak dorosłego. — Jak ich rozdzieliła? Po alfabecie?
— Nie, po znakach zodiaku.
— Jak to? — Marek nie mógł powstrzymać uśmiechu.
— Po zgodności. Weronika jest Panną, a Panny najlepiej pasują do Byków. A ja jestem Bykiem.
— To dobrze, iż pasujecie! Jak dorośniesz, może się w niej zakochasz.
Ojciec wybuchnął śmiechem. Do pokoju wbiegła matka:
— O co tu chodzi?
— Ewo, idź do kuchni — twarz Marka stała się poważna. — Rozmawiamy z synem na istotny temat.
Gdy wyszła, Krzysio zapytał smutnym głosem:
— Tato, co mam teraz zrobić?
— Przygotować prezent!
— Jaki?
— Jutro w pracy zrobię go dla twojej wybranki.
— Tato, jaki prezent możesz zrobić? Przecież pracujesz w fabryce.
— Tak! Ale w galwanizerni. Robimy tam pokrycia metalowe.
— Nie rozumiem.
— Jutro zobaczysz!
***
Następnego dnia ojciec przyniósł złocisty wisior na łańcuszku. Na jednej stronie były wygrawerowane dwa znaki: Byk i Panna, a na drugiej drobnym, eleganckim pismem napisano:
„Mojej koleżance z klasy Weronice z okazji Dnia Kobiet! Krzysztof”.
Wisior wyglądał pięknie! A gdy mama zapakowała go w foliowy woreczek, prezent stał się jeszcze bardziej wyjątkowy.
***
Nadszedł siódmy marca. Nauczycielka nie zamierzała prowadzić lekcji. Najpierw uczniowie wręczyli jej prezent, potem chłopcy mieli obdarować dziewczynki.
Zaczęło się zamieszanie! Wszyscy rzucili się do swoich „wybranek”. Krzysio podszedł do Weroniki Nowak i powiedział, jak nauczył go tata:
— Weronika, życzę ci wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet! Może kiedyś los połączy Byka i Pannę.
Po tych słowach wrócił na miejsce. Nie zauważył, jak mocno zabiło serce tej „brzydkiej”, jego zdaniem, dziewczynki.
Wkrótce rodzice Weroniki przeprowadzili się do innej dzielnicy, a ona sama od piątej klasy chodziła do innej szkoły.
***
Krzysztof otworzył oczy. Biały sufit szpitalnej sali. Spróbował poruszyć rękami i nogami — działała tylko lewa.
— Gdzie jestem? — wyszeptał.
Usłyszał stukot kul. Do łóżka podszedł inny pacjent, spojrzał na niego i zapytał:
— Ocknąłeś się? Jesteś na chirurgii urazowej.
— Mam wszystkie kończyny? — spytał cicho.
— Chyba tak — odparł tamten. — Ale jesteś zabandażowany od stóp do głów.
— To dobrze, jeżeli wszystko na miejscu.
Podeszła pielęgniarka:
— Jak się czujesz?
— Co się ze mną stało? — odpowiedział pytaniem.
— Życiu nic nie zagraża. Ręce i nogi będą działać. Zostaną tylko blizny. — Podała mu telefon. — Mama prosiła, żebyś zadzwonił, jak się obudzisz.
— Synku — usłyszał przez łzy.
— Mamo, wszystko w porządku — mówił, jak najpewniej. — Mówią, iż tylko kilka blizn zostanie. niedługo mnie wypiszą.
— Nie pozwolili mi zostać przy tobie na noc. Już idę!
— Nie martw się!
Położył telefon i spróbował uśmiechnąć się do pielęgniarki:
— Dziękuję!
— Tak gwałtownie cię nie wypiszą — odpowiedziała. — Z trzy tygodnie poleżysz.
— Co się stało? — spytał sąsiad, gdy pielęgniarka wyszła.
— Jestem ratownikiem. W fabryce zaczęły wybuchać butle z tlenem — wspominał Krzysztof. — Przyjechaliśmy przed strażą. W środku było trzech rannych. Wynosiliśmy ich… byłem ostatni… Gdy byłem przy drzwiach, kolejna butla eksplodowała… Dalej nie pamiętam.
— Ciężko cię miało.
— Kowalski Krzysztof! — zawołała pielęgniarka. — Masz gościa z pracy.
— Cześć, Krzysiu! Jak się czujesz?
— Ręce i nogi całe! — odparł z uśmiechem. — Ale przywitam cię tylko lewą!
— No co ty!
— Co tam dalej było?
— Wybiegaliśmy, gdy wybuchło. Wróciliśmy po ciebie… cały we krwi… lekarze już byli…
— Dzięki!
— Stary, mają nas zgłosić do medalu!
— Jak mnie wypiszą, to się spotkamy.
— Dobra, idę. Zaraz będzie obchód.
Zaraz wszedł lekarz, mężczyzna po czterdziestce:
— No, jak nasz bohater?
— W porządku.
— Skoro mówisz, to znaczy, iż przeżyjesz. Zbadam cię.
— To pan mnie szył?
— Nie, Weronika Władimirowna. Przyjdzie pojutrze.
***
Minęły dwa dni. Krzysztof próbował już wstawać, choć bolały go nogi, a prawa ręka była poszarpana. Blizn na ciele miał z dziesięć, dwie na twarzy. Spojrzał w lustro — opuchlizna jeszcze nie zeszła.
Dziś obchodziła go ta, która spędziła pięć godzin, zszywając go na sali operacyjnej. Był trochę zdenerwowany.
Weszła. Młoda, szczupła, w okularach, które jej nie psuły, a biały kitel dodawał jej urody. Krzysztof, choć miał dopiero dwadzieścia siedem lat