Mama zawsze była dla mnie zagadką. Milcząca, skupiona na codziennych obowiązkach. Kiedy byłam dzieckiem, zazdrościłam koleżankom ich mam - takich, które potrafiły przytulić, pochwalić, pożartować. Moja mama była inna. Zawsze poważna, zawsze odległa, jakby coś w niej było zamurowane.
Z wiekiem nauczyłam się to akceptować. Mówiłam sobie: "Taka już jest. Inne pokolenie. Twarda, jak skała". Ale w środku zawsze czułam żal. Chciałam, żeby choć raz powiedziała: "Jestem z ciebie dumna". Nigdy tego nie zrobiła. W trudnych chwilach tylko wzruszała ramionami i powtarzała: "Musisz być silna".
Gdy odeszła, zostałam z tym wszystkim sama. Z wyrzutami sumienia, iż nie zdołałam się do niej zbliżyć. Z pytaniami, na które nie miałam już komu odpowiedzieć.
Zabrałam się za porządkowanie jej rzeczy. Szafa pełna starych swetrów, szuflady z pożółkłymi zdjęciami, które znałam na pamięć. Pudełka z dokumentami, rękopisami przepisów, notatkami o wydatkach. Wszystko takie zwyczajne, aż do bólu codzienne.
Aż natrafiłam na list. Złożony starannie, w kopercie bez adresu. Na kartce jej drobne pismo, znajome z karteczek przy lodówce. Ale to, co przeczytałam, nie przypominało żadnej z tych krótkich notatek.
"Kiedy odszedłeś, myślałam, iż moje serce też przestanie bić. Ale musiałam być silna, dla niej. Nie umiałam płakać przy niej, bo nie chciałam, żeby widziała moją słabość. Teraz myślę, iż może właśnie dlatego zawsze byłam taka cicha. Bałam się, iż jeżeli pozwolę sobie na łzy, one nigdy się nie skończą."
To był list do mojego ojca. Do mężczyzny, który zostawił nas, gdy miałam pięć lat. Mama nigdy o tym nie mówiła. Nigdy nie słyszałam od niej ani słowa o tamtym odejściu. A w tym liście było wszystko - jej samotność, jej ból, jej niezgoda na to, by pokazać, jak bardzo cierpiała.
Siedziałam z tym listem na kolanach, a łzy płynęły ciurkiem po policzkach. Bo nagle zobaczyłam ją inną. Nie zimną i nieczułą, tylko… zranioną. Kobietę, która całą miłość, jaką miała, zamknęła w sobie tak głęboko, iż już nigdy jej nie pokazała.
Pomyślałam o wszystkich chwilach, kiedy próbowałam się do niej zbliżyć, a ona odsuwała się w milczeniu. O tym, jak często czułam się niewidzialna. I zrozumiałam - to nie była obojętność. To był strach. Bała się, iż jeżeli mnie wpuści do swojego serca, ono znów się rozpadnie.
Dni po jej śmierci były pełne wspomnień. Chodziłam po pustym mieszkaniu i słyszałam echo jej kroków. Dotykałam filiżanek, z których piła kawę, i czułam, jak bardzo brakowało mi tych prostych chwil - choćby jeżeli wtedy nie umiałam ich docenić.
Czasem myślę, iż chciałabym móc cofnąć czas. Usiąść obok niej przy kuchennym stole i zapytać: "Mamo, co czujesz? Czego się boisz?". Ale wiem, iż już nie mogę. Pozostał mi tylko ten list - i wiedza, iż to, co wydawało się chłodem, było tak naprawdę ciszą pełną bólu.
Dziś, kiedy zamykam szuflady z jej rzeczami, czuję w sobie nowy spokój. Bo choć nie zdążyłyśmy porozmawiać, choć nie przytuliła mnie nigdy tak, jak tego pragnęłam - wiem już, iż kochała. Tylko nie umiała tej miłości pokazać.
I teraz, kiedy sama staję się coraz bardziej podobna do niej - w oczach, w drobnych gestach - obiecuję sobie jedno: iż będę pamiętać, iż za każdą cichą twarzą może kryć się serce pełne emocji. I iż nigdy nie jest za późno, by spróbować zrozumieć. choćby jeżeli ta rozmowa jest już tylko w mojej głowie.
var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];