Aleksandra Włodzimierzówna stała przy kuchennym oknie, obserwując, jak na podwórko wjeżdża sfatygowany polonez. Z auta wysiadł powoli wysoki chłopak w pogniecionej koszulce i dżinsach, wyciągnął z bagażnika dwa duże plecaki i sportową torbę.
«No i przyjechał» – mruknęła pod nosem, wytarła ręce w ściereczkę i wyszła powitać bratanka.
Marek wyładniał. Gdy widziała go ostatnio, miał może czternaście lat – chuderlawy nastolatek ze sterczącymi uszami. Teraz przed drzwiami stał dorosły mężczyzna, choć trochę niepewny.
– Ciociu Ola? – zapytał nieśmiało, gdy otworzyła drzwi.
– No jasne, iż ja! Wchodź, wchodź, Mareczku! Boże, jak ty urosłeś! – objęła bratanka, wyczuwając zapach podróży i taniej wody toaletowej. – Rozgość się w pokoju. Zmęczony pewnie?
– Nie, spoko. Dzięki, iż się zgodziłaś mnie przygarnąć. Naprawdę tylko na chwilę, aż znajdę robotę i wynajmę kąt – przestępował z nogi na nogę, rozglądając się po przedpokoju.
Aleksandra skinęła głową, choć w sercu czuła już wątpliwości. Mówić jedno, robić drugie. Tak jak jej siostra, Markowa matka, zawsze obiecywała złote góry, a potem znikała na miesiące.
– Chodź tu – wskazała na pokój, który jeszcze wczoraj był jej gabinetem. Biurko, półki z książkami, ulubiony fotel przy oknie – wszystko musiała przenieść do sypialni, by zrobić miejsce dla bratanka.
Marek zatrzymał się w progu.
– Słuchaj, może jednak ułożę się na kanapie w salonie? Nie chcę cię męczyć.
– Co ty! Młody człowiek potrzebuje prywatności – odparła Aleksandra, choć w środku wszystko się w niej ścięło. Dwadzieścia lat urządzała ten pokój, każda rzecz miała swoje miejsce, swoją historię.
Marek postawił plecaki na podłodze, rozglądając się po wnętrzu.
– A gdzie teraz będziesz pracować? Widziałem wcześniej biurko.
– Przeniosłam do sypialni. Nic się nie stało – odpowiedziała, starając się, by w głosie nie zadrżało.
Bratanek najwyraźniej tego nie zauważył, już rozpinał zamek w jednym z plecaków.
– Można się trochę rozłożyć? Wszystko pogniecione po drodze.
– No jasne! Ja w tym czasie zrobię kolację. Co lubisz?
– Wszystko jem, nie grymaszę – uśmiechnął się, a w tym uśmiechu Aleksandra dostrzegła rysy zmarłego brata. – Tylko, ciociu, nie gotuj za dużo. Dzisiaj padnę, a jutro od rana zacznę szukać roboty.
Skinęła i wyszła do kuchni, a za plecami już słychać było odgłosy przestępowania. Marek wyraźnie nie zamierzał zostawić w pokoju ustawienia, które dla niego przygotowała.
Krojąc kotlety, Aleksandra przypomniała o dzisiejszej rozmowie z sąsiadką, Zofią Zbigniewową.
– A ty jesteś pewna, iż dobrze robisz? – pytała tamta, zerkiem spoglądając w stronę drzwi Aleksandry. – Młodzi dzisiaj tacy… Dziś bratanek, jutro przyjaciół przyprowadzi, pojutrze jakąś dziewczynę. A potem i ślub będzie chciał u ciebie urządzić.
– Co ty wygadujesz, Zosiu! – machnęła wtedy ręką Aleksandra. – Toż to rodzina. Syn brata.
– Rodzina, rodzina – burknęła sąsiadka. – A gdzie ta rodzina była, gdy tobie źle było? Gdy w szpitalu leżałaś po operacji?
Wtedy te słowa wydały się Aleksandrze krzywdzące. Ale teraz, słuchając, jak bratanek coś przestawia w jej dawnym gabinecie, mimowolnie zastanowiła się.
– Ciociu Ola! – krzyknął Marek z pokoju. – A może telewizor do mnie przestawić? Tu będzie lepiej stał.
Zastygła z chochlą w ręce. Telewizor stał w salonie od piętnastu lat, przyzwyczaiła się oglądać wiadomości, siedząc w ulubionym fotelu.
– Marku, a jak ja będę oglądać? – zapytała ostrożnie.
– No to w sypialni. Albo do mnie wpadnij, razem obejrzymy – odparł beztrosko.
Aleksandra przygryzła wargę. Włazić do własnego pokoju za pozwoleniem? Oglądać telewizję w sypialni, leżąc na łóżku jak chora?
– Wiesz co, Marku, zostawmy na razie telewizor tam, gdzie jest. Potem zobaczymy – powiedziała najłagodniej, jak umiała.
Z pokoju dobiegło niechętne westchnienie, ale bratanek już więcej nie wracał do tematu.
Przy kolacji Marek opowiadał o planach. W budowlance chciał pracować, doświadczenie miał, ręce złote, jak sam mówił. Wypłata obiecywała się niezła, za miesiąc-dwa na pewno znajdzie coś dla siebie.
– A co ze szkołą? – zapytała Aleksandra. – Mama mówiła, iż w technikum byłeś.
Marek skrzywił się.
– Rzuciłem. Nudy, sama teoria. Wolę rękami robić.
– Szkoda. Zawsze się przyda.
– No bo ty, ciociu, księgową jesteś, papierki masz, a ile zarabiasz? – wzruszył ramionami. – A ja na budowie tyle w tydzień, co ty w miesiąc.
Aleksandra milczała. Mówić, iż pracuje nie tylko dla pieniędzy, iż lubi swoją robotę, było bez sensu. Młodzi mają inne myślenie.
Po kolacji Marek od razu zniknął w swoim pokoju, tłumacząc się zmęczeniem. Aleksandra sprzątnęła ze stołu, wyparła naczynia i usiadła w salonie z książką. Ale czytać nie szło – przez ścianę leciała muzyka. Nie za głośno, ale słychać.
Kilka razy miała zapukać, poprosić o ciszej, ale w ostatniej chwili rezygnowała. Pierwszy dzień, chłopak zmęczony, przyzwyczaja się.
Rano obudził ją odgłos prysznica. Na zegarku była szósta trzydzieści. Zwykle wстаła o wpół do ósmej, spokojnie jadła śniadanie, szykowała się do pracy. Teraz bratanek rozporządzał łazienką, gdy sama musiała się zbierać.
Zapukawszy w drzwi, zawołała:
– Marku, ja też potrzebuję!
– Pięć minut, ciociu! – odkrzyknął.
Ale pięć minut przeciągnęło się do dwudziestu. Gdy w końcu wyszedł, Aleksandra musiała w pośpiechu umyć się i biec do pracy prawie bez śniadania.
– Coś dziś mizernie wyglądasz – zauważyAleksandra wyciągnęła klucze, przekręciła je w zamku i westchnęła z ulgą – w końcu znów była panią w swoim domu.