Polacy emigrują na potęgę. Z raportu Głównego Urzędu Statystycznego opublikowanego w grudniu 2024 roku wynika, iż pod koniec 2023 roku za granicami kraju przebywało około 1 555 tys. obywateli. To o 43 tys. więcej niż rok wcześniej. Taką decyzję podjęła także nasza rozmówczyni, która rozpoczęła nowe życie w Szangaju. Jak odnajduje się tysiące kilometrów od rodzimych stron?
REKLAMA
Zobacz wideo Kanadzie nie brakuje lekarzy czy inżynierów, ale pracowników fizycznych
Skąd wziął się pomysł, żeby przeprowadzić się z Polski? No i przede wszystkim, dlaczego Chiny? To raczej mało popularny kierunek na przeprowadzkę.
Pracuję dla brytyjskiej firmy jako konsultantka i zawsze mówiłam, iż na finiszu mojej pracy będę chciała znaleźć się w Chinach. Taki sobie podjęłam cel i co się wydarzyło? Najpierw mieszkałam w Afryce, a potem w Arabii Saudyjskiej, gdzie bardzo się zaaklimatyzowałam. Miałam zostać cztery lata, ale w trakcie trzeciego roku wybuchła pandemia i straciłam pracę. Potem wróciłam do tego pracodawcy i w międzyczasie znalazłam ogłoszenie dotyczące stanowiska w Chinach. Zaaplikowałam, ale rekrutowali tylko osoby, które już tam były, bo kraj był zamknięty. Nie wolno było nikogo sprowadzać, nikt nie mógł wyjechać ani przyjechać. Ostatecznie odezwali się do mnie w grudniu 2022 roku. Na początku 2023 roku dostałam ofertę, a we wrześniu znalazłam się tu docelowo, czyli to już chyba mój ostatni przystanek.
Jak nadeszła oferta, to od razu pani wiedziała, iż chce rzucić wszystko i jechać?
Nie, byłam rozdarta. Po rozmowie o pracę przez kilka tygodni nie było żadnej odpowiedzi. Zaczęła się procedura starania się o wizę. Ja mogłam mieć wszystko gotowe w ciągu miesiąca, ale potem już specjalnie to przedłużałam. Dopiero co podpisałam kontakt i nie bardzo wiedziałam, jak się z niego wyplątać. Menadżer twierdził, iż nie mogę pojechać do ich oddziału w innym kraju, jeżeli w jednym nie przepracuję roku. To oczywiście była nieprawda, bo ja się pytam, gdzie to jest napisane? Ja nie mam tego w kontrakcie. Było trochę perypetii, ale ostatecznie po prostu uciekłam na zwolnienie lekarskie i już nie wróciłam. Pojechałam do Chin.
Jak wyglądają przygotowania do takiej przeprowadzki na drugi koniec świata?
Pierwsza rzecz to wyrobienie wszystkich dokumentów. jeżeli rekruter i visa officer wiedzą, co trzeba i jak trzeba, to pójdzie bardzo sprawne. U mnie wszystko było tip-top. Musiałam m.in. zalegalizować w Polsce wszystkie moje kwalifikacje, dyplom jest cały ostemplowany.
Jechałam do firmy, którą znam, więc się nie martwiłam, wiedziałam, iż będę mieć pomoc na miejscu. Przed wyjazdem sprawdzałam różne informacje, na przykład ile pieniędzy przywieźć na start. Jest taka strona po angielsku Smart Szanghaj, z której czerpałyśmy z koleżanką informacje. Sprawdzałyśmy mieszkania, ich ceny, oglądałyśmy zdjęcia i tak dalej. Wiedziałam już, gdzie szukać i jak. Trzeba się przygotować na to, iż w Chinach biorą trzy miesiące z góry za mieszkanie.
Kolejna ważna sprawa to VPN - na komputer i na telefon, bo tu nic nie działa, wszystko jest ocenzurowane. Inaczej byłabym po prostu odcięta od świata. Warto również zainstalować tłumacza w telefonie. Tutaj mówi się tylko po chińsku. choćby w dużych miastach typu Szangaj jest bardzo trudno spotkać osobę, która będzie znać angielski. Także jak ktoś przyjeżdża w celach turystycznych, to coś takiego się przyda. Polecam również WeChat. To komunikator, tak jak WhatsApp, ale ma różne funkcje. Można nim płacić, można zamówić DiDi, czyli tutejszego Ubera. Jest to tańsza opcja, bo za taksówki płaci się podwójnie. Do płatności przyda się też aplikacja typu Alipay.
Jak wyglądały pierwsze dni w Chinach?
Po przylocie odebrali nas z lotniska i zabrali do hotelu. Następnego dnia w pracy podpisaliśmy kontrakt i zaprowadzili nas do telefonii komórkowej, bo trzeba mieć numer chiński. Bez numeru nic się nie załatwi. Kolejna sprawa to bank, żeby mogli nam przelewać pieniądze. Cały czas ze sobą mieliśmy osobę, która mówiła po chińsku i wszystko tłumaczyła. Chociaż w bankach jest lepiej, bo mówią trochę po angielsku. To był pierwszy dzień. Podpisać kontrakt, załatwić telefon, załatwić bank.
ChinyOtwórz galerię
W piątek wszystko było załatwione, a w poniedziałek miałyśmy spotkanie z dziewczyną z agencji nieruchomości, która jest pod auspicjami rządu. Powiedziałam, jakie mamy wymagania i poszłam obejrzeć jedno miejsce. No i dobrze, iż się nie zdecydowałam, bo potem sobie znalazłam mieszkanie sama. Tańsze i bliżej centrum. Wynajęłam bezpośrednio od właściciela, więc nie musiałam też płacić wysokiej opłaty agencyjnej. Mieliśmy ten tydzień na jakby tak zaaklimatyzowanie się, a kolejny tydzień już praca normalnie. Wszystko przebiegło płynnie. Nie było żadnych perypetii w tym przypadku.
A jakie dostrzega pani różnice kulturowe? Co mogłoby być trudne do przyzwyczajenia dla Polaka?
Ja mam pozytywne podejście do Chin, bardzo mi się tu podoba. Jednak Chińczycy bywają hałaśliwi, bardzo głośno mówią, jak jest ich dużo, to trzeba się liczyć z ogromnym hałasem. Trzeba uważać podczas wizyty na takich "szanghajskich Krupówkach". Prawda jest taka, iż wszystko jest tu trzy czy choćby pięć razy droższe. No bo tutaj wszyscy kupują wszystko online. Na przykład widziałam takie malutkie porcelanowe miseczki, śliczne i chciałam się na nie skusić. Okazało się, iż kosztowały 25 juanów za sztukę. Potem znajoma spacerowała w innym miejscu i tam na ulicy pani miała identyczne za 10 juanów. Z kolei moja koleżanka Chinka znalazła mi te miseczki po niecałe 5 juanów online.
Kolejną rzeczą są, jak to ja ich nazywam, psychopaci z wiertarkami. Po pandemii nagle wszyscy zaczęli robić tu remonty. Więc jeżeli mieszka się w takim budynku typowo mieszkalnym, zawsze, ale to zawsze ktoś będzie coś wiercił, stukał, pukał. Wszyscy o tym mówią, z kimkolwiek nie rozmawia. w tej chwili mieszkam w takim hotelu z apartamentami i na szczęście jest tu cichutko. Wszystko jest wyremontowane, przeznaczone na wynajem, więc nikt nie będzie wiercił. Inaczej było w poprzednim mieszkaniu. Mieszkałam naprzeciwko szkoły, co rano słychać było muzykę, robili apele, musztrę, pani krzyczała, dzieciaki odkrzykiwały. Jeden o godzinie 8, powtórka za dwie godziny. Co chwilę były jakieś imprezy, hałas się niósł. Ja po prostu drżałam, żebym nie miała problemów przez to. Pracuję z domu i muszę mieć spokój, bo rozmawiam z ludźmi przez internet. W sierpniu mi zprezentowali remont na dziewiątym piętrze. Ja mieszkałam na siódmym i budynek się trząsł. Dosłownie na parterze było słychać ten łomot. Ja miałam takie szczęście, iż właściciel miał w pobliżu biuro z salami konferencyjnymi i mogłam pracować tam bezpłatnie. Inaczej nie dałoby się pracować cały miesiąc.
Natomiast ludzie są bardzo pomocni i nic tu człowiekowi nie zginie. Byłam w restauracji ze znajomą, która po wyjściu, już przy stacji metra, zorientowała się, iż zostawiła telefon. Leżał na miejscu i czekał. Innym razem znajoma zostawiła kartę płatniczą w bankomacie. Oczywiście karta w banku była. Można zostawić gdzieś portfel, a jak się przypomni człowiekowi, on tam będzie. Takich sytuacji było dużo. Generalnie wszędzie też są kamery. Jest bezpiecznie i nie boję się wracać wieczorami do domu.
Trudny do przyzwyczajenia może być fakt, iż niełatwo jest tu dostać nasze produkty czy choćby te europejskie. Koleżanka robi zakupy w jednym markecie, ale ceny są podwójne. To może jest taka uciążliwość.
No właśnie, jak wyglądają ceny w Chinach? Ile kosztuje tam życie?
Za moje obecne mieszkanie typu studio ze wszystkimi opłatami płacę średnio 5,7 tys. juanów, czyli około 2800 zł. Koleżanka, która ma większe mieszkanie dwupokojowe, płaci około 7,3 tys. za miesiąc [3,6 tys. zł - przyp. red]. Wszystko zależy od tego, jak i gdzie chce się mieszkać. Moja dzielnica nazywa się Minhang i jest oddalona od centrum 30-40 minut taksówką, ale wszystko tu jest. Mam bank, supermarket, salony kosmetyczne, spa, park. Wszystko mogę zamówić też do domu - robię zakupy w Aldi i dostaję pod drzwi. Nie płacę choćby za dowóz. Moja koleżanka była w szoku, bo coś się nam skończyło. Gdy powiedziałam, iż zaraz zamówię, myślała, iż dostaniemy to następnego dnia. A to było pół godziny.
W zeszłym roku mieszkałam w modnej dzielnicy Jingan, za byle jakie mieszkanie jednopokojowe, dosłownie kliteczkę w porównaniu z tym, co mam teraz, płaciłam 6,3 tys. juanów plus media. To było na początku, więc nie wiedziałam, iż można taniej. Z kolei kolega mieszka w ścisłym centrum i za duże mieszkanie płaci 10 tys. juanów.
A o ile chodzi o zakupy spożywcze i restauracje?
Ja sobie gotuję, więc kupuję produkty podstawowe i lubię szukać promocji. Dam przykład mięsa. Taka paczka 400 g schabowego kosztuje 17 juanów, czyli 8,56 zł. Dwie piersi z kurczaka to 6 juanów - 3 zł. Zależy, co chce się jeść. Niektóre owoce są drogie, na przykład truskawki. Jak ostatnio patrzyłam, to było chyba 15 zł za 300 g. Wszystko, co jest sprowadzane, jest drogie. Sporo płaci się też za masło, oliwę z oliwek, sery czy chleb. Kiedyś robiłam sobie takie zapiski, ile wydaję na żywność. Wyszło mi mniej więcej 1500 juanów. Na pewno zawsze mieszczę się w 2000 juanów, czyli 1000 zł.
Z restauracjami to jest różne. W lokalach z kuchnią europejską czy międzynarodową za przystawkę i główne danie zapłaci się 100-130 zł. W chińskiej restauracji to już jest zupełnie inna bajka. Poszliśmy ze znajomymi w czwórkę i wyszło 90 juanów za osobę [45 zł - przyp. red]. Przynosili jedzenie i każdy sobie nakładał. Mieliśmy chyba pięć czy sześć różnych rzeczy. Głodni nie wyszliśmy, jeszcze zapakowali nam resztki, które zostały. Trzeba też wziąć pod uwagę, iż Szanghaj jest droższy niż na przykład inne miasta.
ChinyFot. nadesłane do redakcji
Zdążyła pani pozwiedzać? Jakie miejsce zrobiło na pani największe wrażenie?
Szczerze, niewiele. Przez pierwszy rok nigdzie się nie ruszałam, bo musiałam się przyzwyczaić, głównie skupiałam się na pracy. Teraz w maju pozwiedzałam okolicę, bo odwiedziła mnie moja znajoma. Byłyśmy w Hangzhou, miejscowości niedaleko Szanghaju, która ma jedno z najsłynniejszych jezior. Nie powaliło mnie na kolana. Pięknie wyglądają też plantacje herbaty. Ja lubię takie widokowe miejsca, nie lubię miast. Odkryłam, iż rzut beretem ode mnie jest takie miasteczko wodne, oświetlona dzielnica. Są kanały i mosty, podobnie jak w Wenecji, wygląda to prześlicznie. Podoba mi się, iż oni wszystko tak oświetlają, a w dodatku jest czysto, mają dużo roślinności, parków, gdzie można spacerować godzinami, jest nowoczesnie. Aby zwiedzać kraj, dobrze jest jeździć z osobą stąd, bo Chiny są trudne do zwiedzania samemu. Warto też wiedzieć, iż wszedzie jest dużo ludzi, szczególnie w wolne dni. Zdarza się iż ze względu na duży tłok można nie zostać wpuszczonym do różnych atrakcji.
Podsumowując, czy Chiny to dobry kraj do życia?
To zależy co się robi. Jakbym miała pracować dla chińskiego pracodawcy, to nie, dziękuję.
Dlaczego?
Mam bardzo dobrą koleżankę, która jest związana z firmą specajlizującą się w wynajmowaniu powierzchni biurowych. Pracuje na akord i czasami nie ma czasu odpisać na wiadomość, bo ma tyle na głowie, tyle zajęć. Ostatnio w piątek, kiedy powinna skończyć o 18, siedziała jeszcze w pracy, bo się nie wyrobiła. A do tego zarobki są słabe. Zarabia około 12 tys. juanów, co i tak jest w miarę dobrą pensją na chińskie realia. Ja w niektóre miesiące mogę popracować kilka dni, bo nic się nie dzieje, ale zawsze dostaję ponad 20 tys. juanów.
Urlopu mają też bardzo mało. Jak koleżanka wyjechała w zeszłym roku na warsztaty taneczne, to wzięła urlop bezpłatny. To jest zupełnie inna kultura pracy, zupełnie inne podejście. Myślę, iż jakbym na przykład miała tutaj pracować w edukacji, no byłaby bardzo duża presja. Presja ze strony szefów, rodziców i tak dalej. Inaczej się pracuje w firmie międzynarodowej, oni muszą mieć standardy międzynarodowe, ale w chińskiej to nie. Poznałam tu Polaka, który prowadzi własną działaność. To może jest właśnie rozwiązanie dla ludzi z naszego rejonu, bo to akurat jest dość łatwe. Z tego co on mi opowiadał, to choćby nie są wysokie koszty. No i wtedy człowiek pracuje na siebie. Myślę, iż dla chińskiego pracodawcy trzeba się pięć razy zastanowić. Ja bym się pięć razy zastanowiła.
Myślałeś/aś o emigracji z Polski? Zapraszamy do udziału w sondzie i do komentowania.