Weronika nerwowo rozkładała serwetki i ustawiała sztućce. Dziś były urodziny jej męża – Krzysztofa. Data nie okrągła, ale ważna. Mieli przyjechać córki z rodzinami, a wnuki od dawna marzyły o „prawdziwej imprezie, jak dawniej”. Weronika przypomniała sobie, jak to było kiedyś, w latach dziewięćdziesiątych…
Wtedy wszystko przychodziło z trudem. Pieniędzy brakowało, a o produkty trzeba było dosłownie walczyć. Ale zawsze się starała – dla rodziny, dla ciepła i euforii w domu. Zwłaszcza przed świętami.
Tego roku zaczęło się od zwykłej dziecięcej prośby. Córki, Ania i Ola, wróciły ze szkoły z zgaszonymi spojrzeniami. Oceny dobre, ale humory – żadne. W końcu Ania się przyznała:
– Mamo, wszyscy w klasie mają już angorskie czapki, tylko my w starych. Kup nam, proszę!
Weronika uległa. Nie byli bogaci, ale córki to dobre dziewczyny, starają się, pomagają. Pobiegła na bazar, wydusiła ostatnie złotówki – i kupiła. Dla euforii dziewczynek – i dla siebie. Ale na świętowanie już nie starczyło.
Ocalił ją przypadek. Następnego dnia w sklepie spożywczym ktoś krzyknął:
– Kiełbasa! – i tłum rzucił się do lady. Weronika zdążyła złapać dwa kawałki ulubionej parzonej. W sobotę udało jej się zdobyć masło – sprzedawczyni szepnęła, kiedy będą „wyrzucać”. Z kartkami i córkami na pomoc, Weronika dopięła swego.
W niedzielę stół był nakryty – jak za najlepszych czasów. Na środku – kurczak, rumiany, chrupiący, na poduszce z ryżu. Teściowi szczególnie przypadła do gustu sałatka z serków topionych, jajek i czosnku. Szarlotka wyszła znakomicie – teściowa choćby przepis wypytywała.
A teraz – teraźniejszość. Córki dorosły, każda ma rodzinę, dzieci. Rodziców Krzysztofa i Weroniki już nie ma. Ale oto – niedziela, i znów urodziny. Krzysztof wyszedł na spacer z Burem, ich psem, a Weronika znów nakrywała stół. Nie kupna pizza, nie sushi – tylko domowy obiad. Stary, dobry, serdeczny.
Goście zjechali się niemal jednocześnie. Wnuki rozkrzyczały się w przedpokoju, zrzucając buty, Ania z Olą przytuliły matkę.
– Mamo, a co tak pysznie pachnie? – spytała Ania.
– Nie chcemy pizzy! – wrzeszczały wnuki z korytarza.
Ostatni wszedł Krzysztof. Wszyscy rzucili się z gratulacjami.
– No to chodźmy do stołu – uśmiechnęła się Weronika.
Gdy weszli do pokoju, gdzie czekał stół, wszyscy zamilkli.
– Mamo… – wyszeptała Ola – to jest jak w dzieciństwie… Kurczak – taki sam, ulubiona sałatka, ryż…
Śmiech, toasty, ciasto z herbatą. Wszystko – jak dawniej. Tylko doroślej.
Kiedy wszyscy odjechali, Krzysztof przytulił Weronikę:
– Dziękuję, kochanie. Przeniosłaś mnie w tamten czas. Byliśmy wtedy szczęśliwi. Choć pieniędzy brakowało, na kanapę zbieraliśmy rok, balkonu nie mogliśmy oszklić. Ale byliśmy – razem. I teraz jesteśmy. A to najważniejsze.
– Wszystkiego najlepszego, kochany. Niech takich dni będzie nam jeszcze bardzo, bardzo wiele.