— Kasiu, no ile można! — rozległ się z korytarza donośny głos sąsiadki. — Znowu szlochasz? Słyszę przez ścianę! Co się tym razem stało?
Kasia otarła łzy rękawem szlafroka i niechętnie otwarła drzwi. Na progu stała Halinka, trzymając w ręce paczkę z drożdżówkami.
— Ano zwykła historia, ciociu Halinko… Znowu w robocie szef… — zaczęła Kasia, ale sąsiadka zdecydowanie wkroczyła do mieszkania.
— Dość marudzenia, dziewczyno! — ucina Halinka, stawiając paczkę na stole. — Ile ty masz lat? Czterdzieści dwa? A zachowujesz się jak pierwszoklasistka! Siadaj, herbatę zaparzymy i pogadamy po ludzku.
Kasia posłusznie pomaszerowała do kuchni. Halinka, mimo swoich siedemdziesięciu pięciu lat, miała więcej energii niż niejeden młodziak. Żywa jak iskra, z wyprostowanymi plecami i bystrym spojrzeniem, nie znosiła narzekania i użalania się nad sobą.
— Gadaj, co tam znowu się wydarzyło — rozkazała, włączając czajnik. — Tylko bez łez, konkretnie.
— No wie ciocia, — Kasia usiadła na stołku, garbiąc się, — dyrektor powiedział, iż mogą mnie zwolnić. Oszczędzają na pensjach, a ja pracuję jako księgowa dopiero od dwóch lat. Staż mały, więc pierwsza lecę pod nóż.
— I co ty robisz? — spytała Halinka, wyjmując z szafki filiżanki.
— Co mogę robić? Czekam, aż mnie wykopią. CV wysłałam, ale komu ja potrzebna w moim wieku? Młodych pełno. Doświadczenia za dużo nie mam…
— Stop! — Halinka odwróciła się gwałtownie. — Otóż to jest twój problem! Od razu się poddajesz, choćby nie próbując nic zrobić. Myślisz, iż dyrektor z dobrej woli ludzi zwalnia?
— Ale co ja mogę…
— Wiele! — przerwała sąsiadka. — Ile lat cię znam? Jesteś mądrą kobietą, dokładną, odpowiedzialną. Pamiętam, jak matkę do ostatnich chwil pielęgnowałaś, bez narzekania. A teraz panikujesz przez jakieś zwolnienie.
Kasia chciała zaprotestować, ale Halinka już nalewała herbatę.
— Słuchaj no — ciągnęła, siadając naprzeciwko. — Mój nieboszczyk mąż całe życie w fabryce harował. Jak zakład zamknęli, miał pięćdziesiąt osiem lat. Też myślał, iż to koniec, stary dziad nikomu niepotrzebny. A ja mu mówię: dość jęczenia, rób coś! I wiesz co? Poszedł do hydraulika na boku, potem własny warsztat otworzył. Do emerytury ludziom pomagał, sprzęt naprawiał.
— Ale to facet — westchnęła Kasia. — A ja…
— A ty co? — Halinka aż się zapaliła. — Ręce masz? Głowę na karku? To czemu rozklejasz się jak flak?
Kasia zamilkła, machinalnie mieszając łyżeczką herbatę. Halinka miała rację, oczywiście. Ale jak wytłumaczyć ten strach, te wątpliwości, które zalewają ją za każdym razem, gdy trzeba coś sama zdecydować?
— Ciociu Halinko, a pani… pani się nigdy nie bała? — cicho spytała.
— Bałam się, jasne! — zaśmiała się staruszka. — Kto się nie boi? Jak męża na wojnę odprowadzałam, myślałam, iż ze strachu oszaleję. Jak dzieci rodziłam, też strach był. Ale strach to normalne. Ważne, żeby nie dać mu sobą rządzić.
— Nie wiem, nie wiem… — Kasia pokręciła głową. — Czuję, iż nie umiem nic, tylko papiery przekładać.
— Głupoty! — machnęła ręką Halinka. — Pamiętasz, jak mi komputer nastawiałaś? A sąsiadce z piątego pomagałaś podatki rozliczać? Ile razy tłumaczyłaś mi umowy, jak dom sprzedawałam?
Kasia zamyśliła się. Rzeczywiście, często pomagała sąsiadom z dokumentami, obliczeniami, urzędowymi sprawami. Ludzie dziękowali, prosili o radę…
— No tak — powiedziała powoli. — Ale to nie praca…
— A czemu nie praca? — oburzyła się Halinka. — Ludziom pomoc potrzebna, ty umiesz pomagać. To zakładaj swój biznes!
— Swoją działalność? — Kasia aż podskoczyła. — Co pani mówi, ciociu! Ja nie jestem przedsiębiorcą!
— A kto jest? — uśmiechnęła się sąsiadka. — Myślisz, iż z nieba spadli? Wszyscy od czegoś zaczynali. Moja siostrzenica Magda — była sekretarką, a teraz salon kosmetyczny prowadzi. Zaczynała w domu, sąsiadki strzygła, a dziś trzy osoby u niej pracują.
— Ale to co innego… — zaczęła Kasia, ale Halinka ją przerwała.
— Wcale nie inne! Zasada ta sama: widzisz potrzebę — zaspokajasz. Przecież wiesz, jak ludzie się męczą z papierami, PIT-ami, urzędami. Biegają, nie wiedzą, gdzie się udać. A ty mogłabyś im pomóc.
Kasia milczała, rozważając jej słowa. Ileż to razy słyszała narzekania na biurokrację, na niezrozumiałe formularze…
— Ale jak zacząć? — niepewnie spytała. — Licencje, pozwolenia…
— Zacznij od małego! — energicznie skinęła Halinka. — Ogłoszenie w klatce powieś: pomogę z dokumentami, podatkami, rozliczeniami. Tanio, w domu. Ludzie się znajdą, zobaczysz.
— A jeżeli się nie znajdą? — szepnęła Kasia.
— A jeżeli się znajdą? — odparowała sąsiadka. — Zawsze ty o złym myślisz! Nastaw się pozytywnie, rozumiesz?
Kasia skinęła głową, ale w oczach wciąż tliło się zwątpienie.
— Słuchaj, dziewczyno — złagodniał głos Halinki. — Rozumiem, iż się boisz. Po śmierci mamy zupełnie się zamknęłaś. Ale życie idzie dalej. Mama by nie chciała, żebyś tak cierpiała.
Na wspomnienie matki Kasia znów się rozpłakała. Halinka miała rację — po jej śmierci straciła całą pewność siebie. Mama zawsze wspierała, doradzała. A teraz…
— Wiesz co — Halinka postawiła filiżankę z brzękiem. — Jutro idziesz do dyrektora i proponujesz mu układ.
— Jaki układ? — zdziwiła się Kasia.
— Mówisz mu: niech pan pozwoli mi pracować zdalnie. Będę prowadzić dokumenty, pomagać z rozliczeniami. Pensja niższa, ale i pan nie ponosi kosztów biura. Wszystkim wyjdzie na dobre.
— Ale on chce oszczędzać…
— No to niech oszczędza! — zawołała Halinka. — Będziesz tańsza, a robota ta sama. W domu choćby lepiejKasia uśmiechnęła się przez łzy, biorąc głęboki oddech, i postanowiła, iż od dziś przestanie się bać, a zacznie działać.