Grymas losu: czyli jak noworoczny prezent stał się początkiem rodziny
— Artur, a co to za bestia? — Julia ze zdziwieniem wpatrywała się w pokaźne pudełko owinięte w brokatowy papier z śnieżnymi choinkami.
— No otwieraj już! — Artur nerwowo pocierał dłonie, jego oczy biegały, a usta drżały z poddenerwowania. — Myślę, iż ci się spodoba.
Julia nieśpiesznie zdjęła opakowanie, delikatnie rozerwała wstążkę… i zastygła. Na dnie paka leżała stara, wyblakła metalowa maszynka do mięsa. Taka… babcina. Z rdzą na śrubkach i korbą, która skrzypiała choćby w bezruchu.
— To… jakiś żart? — zapytała cicho, podnosząc wzrok na męża.
— Nie, Julka… ty po prostu nie wiesz… To nie zwykła maszynka. Ma swoją historię. To… —
— Czekaj — przerwała. — Najpierw porozmawiamy o innym prezencie. O voucherze do „Sosnowego Dworu”. Tym luksusowym. Trzy tygodnie. Z zabiegami.
Artur zbladł.
— Skąd ty…
— Od Anety. Z księgowości — głos Julii był spokojny, ale palce zgniatały serwetkę do granic wytrzymałości. — Voucher na imię Ewy. Twojej była. A dla mnie – antykowa maszynka.
— Julka… posłuchaj…
— Nie, Artur, teraz ty mnie posłuchaj! — Zerwała się z krzesła, przewracając kieliszek szampana, który z hukiem rozbił się na tysiąc błyszczących kawałków. — Nie chodzi o pieniądze! Chodzi o szczerość! Dlaczego dowiaduję się o tym od obcych?!
— Chciałem ci powiedzieć…
— Kiedy? Po jej powrocie? A może jak sama w końcu się zorientuję?
Za oknem grzmiały fajerwerki, iskrzyły się światła, a w ich przytulnej kuchni powietrze było cięższe niż zimowa noc.
— A ta maszynka… — Julia podniosła ją z pudła, — to co? Pocieszenie? Czy próba uśpienia sumienia?
— Nie rozumiesz. Ona naprawdę jest… wyjątkowa…
— Mimo wszystko, Artur — rzekła Julia, stojąc już w drzwiach sypialni, — wyjeżdżam. Na jakiś czas. Żeby zrozumieć, po co tu w ogóle zostałam.
Trzy dni minęły w ciszy. Żadnych wyrzutów, żadnych łez — tylko uprzejme zdania, jak między sąsiadami. Julia omijała pudło szerokim łukiem, jakby to był pomnik. Czwartego dnia nie wytrzymała. Zadzwoniła do przyjaciółki.
— Aneta, hej. Słuchaj, a co jeszcze było w tym przelewie, poza voucherem?
— A… tam? Czekaj… hmm… chyba jeszcze leczenie, jakieś zabiegi. Ewie zdrowie ostatnio mocno podupadło. Wiesz przecież, co się stało z mamą Artura?
— Jak to – stało? — Julia zesztywniała.
— Nie wiedziałaś?… — głos Anety stał się ostrożny. — Jego mama rok temu miała wylew. Ledwo chodzi. A Ewa… Codziennie u niej była. Karmiła, przewijała, woziła na rehabilitację. choćby jak jej własna matka trafiła do szpitala, nie zostawiła teściowej. Choć od lat nie jest już jej teściową.
— Ale dlaczego on mi nic nie powiedział?
— A jakbyś to przyjęła? „Moja była codziennie opiekuje się moją mamą, bo ja sobie nie radzę”? Brzmi co najmniej niezręcznie, nie? Ale uwierz, to nie o miłość chodzi. To o zwykłą ludzką przyzwoitość.
Julia odłożyła telefon. Świat nagle wywrócił się do góry nogami. Nie wiedziała, co jest cięższe – uraza czy wstyd.
Wzrok padł na maszynkę. „Wyjątkowa”. Wzięła ją w dłonie, przyjrzała się uważnie. Na spodzie – śrubka. Inna niż reszta. Przekręciła. Klik. W środku – schowek. A w nim – starodawna aksamitna szkatułka i karteczka. Julia z bijącym sercem rozwinęła liścik.
„Moja droga Julko.
Wybacz, iż nie powiedziałem od razu. Masz pełne prawo być zła.
Ale historia tej maszynki jest dłuższa i głębsza, niż myślisz. Podarowała ją mojej babci jej teściowa, w dzień powrotu dziadka z frontu. Wtedy był to symbol pokoju, ciepła, rodzinnego ogniska. Ale przede wszystkim – symbol przebaczenia i miłości.
Gdy mama zachorowała, nie wiedziałem, co robić. A potem pojawiła się Ewa. Bez pretensji. Bez wyrzutów. Z ręcznikiem w dłoni i słowami: „Pomogę. Przecież to moja mama”.
Voucher to nie miłosny gest. To podziękowanie. Nie mówiłem, bo bałem się, iż zobaczysz w tym zagrożenie. Ale teraz widzę, iż tylko pogorszyłem sprawę.
Wybacz mi.
W szkatułce jest pierścionek. Należał do babci. Zapisany kobiecie, z którą nie tylko zechcę żyć, ale przez wszystko przejść. Która zrozumie, iż miłość to nie kwiaty i kolacje, ale wybranie bycia razem, gdy jest trudno.
Wyjdź za mnie jeszcze raz? Zostaniesz moją żoną?..
P.S. Na dnie maszynki – babci przepis na pierogi. Ale tylko dla tych, co gotowi są lepić je razem, śmiać się, kłócić, wybaczać i trzymać się za ręce do końca życia.”
Julia patrzyła na pierścionek. Był prosty, z malutkim kamieniem. Ale w tej chwili – najcenniejszą rzeczą, jaką trzymała w dłoniach.
Do drzwi zapukano.
— Julka? Mogę?
— Zaczekaj chwilę.
Wzięła telefon.
— Ewa? Dobry wieczór. Tu Julia. Wyjeżdżacie w niedzielę, wiem… Możemy się przedtem spotkać? Potrzebuję twojego przepisu. Na pierogi. Podobno są magiczne…
Rok później. Sylwester.
W przestronnej kuchni nowego mieszkania za oknem wiruje śnieg. W powietrzu unosi się zapach koperku, liścia laurowego i ciepłego ciasta.
— Julciu, patrz, ciasto wyrosło! — woła z kuchni Ewa.
— Już idę! — śmieje się Julia, poprawiając fartuszek. — Artur, podaj mięso, proszę.
Stara maszynka mruga w świetle lampek. Na półce – rodzinne zdjęcie: oni we trójkę, a obok – kolejna fotografia, gdzie Ewa uśmiecha się do… mężczyzny obok. Sławka. Lekarza z sanatorium.
— On, nawiasem mówiąc, dziś będzie — uśmiecha się Ewa, wycierając dłonie. — Przywiezie ten sos.
— Naprawdę? Mam nadzieję, iż maszynka go zaakceptuje — szepcze Julia.
— Podobno ma charakter — mruga Artur.
— Przechowuje miłość. I umiejętność bycia wdzięcznymW kącie kuchni, pod choinką, stało już nowe, błyszczące pudło — tym razem zawinięte w złoty papier, w środku czekające na swoją kolej, by stać się kolejnym rozdziałem ich rodzinnej historii.