Dzisiaj postanowiłam napisać o tym, co się ostatnio wydarzyło. Stojąc przed klatką schodową, czułam, jak nogi się pode mną uginają.
– Boisz się? – zapytał Krzysztof, ściskając moją dłoń.
– Tak… Twoich rodziców – wyznałam, spuszczając wzrok.
– Nie ma czego. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. To ja cię kocham, nie oni. Chodź – pociągnął mnie ku drzwiom.
– Mama nazywa się Weronika Henrykówna. Zapamiętałaś? – instruował.
Powtórzyłam wolno, ale ręce i tak drżały.
– A ojciec to…
– Stanisław Janowicz! – wyrzuciłam z ulgą. – Dzięki Bogu, jego imię jest proste. Skąd u twojej mamy takie nietypowe drugie imię? Dziadek był Niemcem?
– Skąd ci to przyszło do głowy?
Weszliśmy do windy.
– Dziadek nazwał ją na cześć swojej żony. Mówił, iż była niezwykłą osobą. Aktorką. Niestety, nie zdążyłam jej poznać – umarła młodo. Miał angielskie korzenie.
Drzwi otworzyły się cicho, a na progu stanęła drobna kobieta w eleganckich spodniach i białej bluzce. Wyglądała zbyt młodo, by być matką Krzysztofa.
– Dzień dobry – szepnęłam, szukając wzrokiem podpowiedzi, ale Krzysztof milczał.
– Wchodź, Aniu. Nie krępuj się – uśmiechnęła się ciepło. – Nikt za pierwszym razem nie pamięta mojego imienia.
Nie musiałyśmy zdejmować butów. Po chwili do pokoju wszedł wysoki mężczyzna o szerokich ramionach. Przypominał mi młodego Zbigniewa Cybulskiego, choć nie wiem czemu – może chodziło o pewność siebie.
– Stanisław Janowicz – przedstawił się, podając mi dłoń.
– Proszę do stołu, zupa stygnie – zarządziła Weronika.
Przy kolacji było mi coraz lżej. Weronika pytała delikatnie, nie nalegając na szczegóły.
– Niech twoi rodzice się nie martwią. Ze ślubem sobie poradzimy – powiedziała w końcu, uśmiechając się życzliwie.
Ich dom wydawał mi się idealny. U mnie było inaczej – mama wpychała wszystkim jedzenie, a ojciec pił, nie czekając na toasty. Gdy się upił, zaczepiał gości. Wstydziłam się za niego.
– Podobam im się? – spytałam Krzysztofa później.
– Bardzo.
– Masz wspaniałych rodziców. Chciałabym, żebyśmy byli tacy jak oni.
– Nie martw się. Na pewno się uda. U nas też się kłócimy, tylko ciszej. A propos – wybrałaś już suknię?
Nie chciałam iść do salonu sama, ani z mamą – wciąż by pytała o cenę. Została tylko moja przyjaciółka, Gosia. Zadzwoniłam do niej tej samej nocy.
– Oczywiście, iż ci pomogę! – zawrzeszczała w słuchawkę i zaczęła opowiadać o weselu znajomej ze studiów.
W kawiarni dostrzegłam Stanisława Janowicza z młodą blondynką. Trzymał jej dłoń, a potem pocałował. Czy to jego kochanka? Nie chciałam, żeby mnie zobaczył, ale wtedy wpadła Gosia – głośna, ruda, nie do przeoczenia.
– Muszę iść – powiedziałam gwałtownie i wyszłam.
Później zaprosiłam Weronikę na zakupy. Pomogła mi wybrać suknię i buty. W kawiarni spytałam:
– Jak to możliwe, iż jesteście razem tyle lat? Ja bym oszalała z zazdrości.
– Po prostu go kocham – odparła spokojnie. – Na początku też się denerwowałam, gdy inne kobiety się do niego uśmiechały. Ale to tylko pozory. W domu to wielkie dziecko – nie wie nawet, gdzie ma skarpetki.
Zastanawiałam się, czy powiedzieć jej o blondynce. Nie zrobiłam tego.
Ale któregoś dnia przyłapałam ich znowu – wychodzili z jubilera. Nie wytrzymałam i wspomniałam Krzysztofowi.
– To niemożliwe – odpowiedział szorstko. – On kocha mamę.
Niemal się pokłóciliśmy.
Na urodziny Stanisława Weronika wyznała mi prawdę:
– Wiem, iż ma kochanki. Od lat.
– Jak możesz to znosić?
– Kocham go. Wyszłam z biednej rodziny, nie miałam dokąd wrócić. A teraz? Miałabym zostawić mu wszystko dla jakiejś dziewczyny, która zakochała się w jego uśmiechu? – westchnęła. – Nie ma idealnych rodzin, Aniu.
Ślub był piękny. Wszyscy mówili, iż trafiłam do wspaniałej rodziny. Weronika i Stanisław wyglądali na szczęśliwych. Może naprawdę byli? Kto to wie…