Rozmawiamy z Agatą Kłos, działaczką społeczną i radną, która prowadzi Fundację „Atelier of Skills”, a także kawiarnię „Róża i Malina” w Tuszynie. Dzięki wsparciu Ośrodka Wsparcia Ekonomii Społecznej, prowadzonego przez Instytut Spraw Obywatelskich, powstały tutaj 4 miejsca pracy, w tym dwa dla osób z niepełnosprawnością. O tym, jakie są wyzwania i plany, opowiada właścicielka, której serce i kreatywność społeczna stworzyły to piękne i smaczne miejsce.

Agata Kłos
Jak sama o sobie mówi, jest osobą kreatywną, która najlepiej czuje się tam, gdzie dużo się dzieje, lubi wymyślać, łączyć ludzi i przekuwać pomysły w konkretne działania. Od lat działa w organizacjach społecznych, prowadzi projekty i wspiera lokalne inicjatywy. Z wykształcenia jest pedagożką, a z pasji animatorką społeczności lokalnych. Ma doświadczenie w zarządzaniu, pracy z ludźmi oraz dokumentacją, które zdobywała m.in. jako kierowniczka w Zakładzie Aktywności Zawodowej i koordynatorka projektów. Od ponad pięciu lat prowadzi Fundację „Atelier of Skills”, a od początku 2025 roku kawiarnię „Róża i Malina” w Tuszynie.
Katarzyna Dąbkowska: Bardzo dużo pracy wkładasz w prowadzenie i rozwijanie tego miejsca, a jedocześnie masz wiele innych zajęć, obowiązków, działań społecznych. Co było Twoją największą motywacją, aby otworzyć kawiarnię w Tuszynie?
Agata Kłos: Chciałam założyć takie miejsce, w którym ludziom będzie dobrze. Chciałam, żeby mogli się tu zrelaksować, żeby napili się dobrej kawy, zjedli dobre ciasta, żeby się tutaj po prostu dobrze poczuli.
Już po studiach miałam pierwszy mój pomysł na siebie i byłam blisko otworzenia kawiarni, nie jako przedsiębiorstwa społecznego, ale jako firmy. Jednak wtedy strach wziął górę. Później, jak już miałam większą wiedzę na temat ekonomii społecznej, o możliwościach pozyskiwania środków i doświadczenie pracy w trzecim sektorze, to i odwaga była większa. Tym bardziej, iż w gminie Tuszyn mieszkam od pięciu lat i bardzo dobrze mi się tutaj żyje, w społeczności, która mnie bardzo fajnie przyjęła. Dlatego też chciałam tutaj coś zrobić razem z ludźmi i dla nich.
A skąd pomysł na taką nazwę?
Nazwa pojawiła mi się w głowie ze wspomnień i obrazów, które kiedyś zrobiły na mnie wrażenie. Kiedy byłam na wyjeździe studyjnym na Podlasiu, zobaczyłam wielkie pole dzikiej róży. Bardzo mi się to spodobało, zapamiętałam ten widok i niesamowity zapach. Natomiast w ogrodzie moich rodziców rosły krzaki maliny, takie poletko. Z tych różnych skojarzeń powstała moja „Róża i Malina”.
Poza tym dzika róża kojarzy mi się z wolnością, z plażami, z wydmami, bo często w takich miejscach też rosną. Widziałam też je w Szwecji, rosły dziko przy plażach, między skałami. Wyglądały pięknie.
Działaj!
Ile trwał proces od pomysłu do pozyskania środków i do otwarcia kawiarni?
Rok temu, wiosną, składałam pierwszy wniosek do Instytutu Spraw Obywatelskich, a decyzja o przyznaniu dotacji zapadła dopiero w listopadzie. Mój pierwszy biznesplan był negatywnie oceniony, ale go poprawiłam, ponownie złożyłam i za drugim razem się udało. To jest dopiero pierwszy kwartał prowadzenia kawiarni, ale mam już za sobą miesiące przygotowań, więc jest to bardzo intensywny czas.
Moje myśli ciągle krążą wokół kawiarni i tego, co mogę lepiej robić. Poza tym mam czterech pracowników, których miejsca pracy powstały w ramach projektu Ośrodka Wsparcia Ekonomii Społecznej. To jest bardzo ważne, żeby te miejsca pracy utrzymać.
Wydaje mi się, iż prowadzenie własnego biznesu to przede wszystkim większa odpowiedzialność niż pracowanie u kogoś. Ale i większa wolność.
Co cię zaskoczyło w prowadzeniu kawiarni, kiedy już to, co napisałaś w biznesplanie, zaczęłaś wdrażać w życie?
Życie zweryfikowało mój biznesplan. Pozytywnie zaskoczyło mnie to, iż ludzie doceniają moje ciasta, ale samo to, iż ja je robię, jest i dla mnie zaskoczeniem, bo nie takie było założenie. Początkowo miałam kupować ciasto z zewnątrz, od pani, która robi piękne desery i torty. Okazało się jednak, iż przecież mogę sama robić ciasta, bo umiem to robić, mam sprawdzone przepisy i przede wszystkim, sprawia mi to przyjemność! A kiedy zobaczyłam, iż nie tylko jest dużo taniej i iż ludziom smakują moje wypieki, było to dla mnie bardzo motywujące. Zresztą, mój tata jest z zawodu cukiernikiem i prowadził własną cukiernię i piekarnię, więc kultura i tradycja robienia ciast była zawsze w moim domu.
Niestety pewnego rodzaju rozczarowaniem jest to, iż ogólnie jest mniej klientów niż zakładałam. Jestem jednak dobrej myśli, bo letni sezon dopiero się rozpoczyna, a pomysłów na rozwijanie tego miejsca mam sporo. Najważniejsze, iż ludzie mówią, iż mamy dobre lody, ciasta, chwalą też wytrawne gofry. Słyszę też, iż takie miejsce jest potrzebne i iż świetnie, iż powstało. W Tuszynie są restauracje, pizzerie, jest karczma, ale kawiarni nie było.
Stale rozwijasz menu, ciągle powstają nowe ciasta, gofry, desery, o czym na bieżąco informujesz w mediach społecznościowych. Czy już wiesz, jakie desery cieszą się największą popularnością?
Największe wzięcie ma beza Pavlova, którą pierwszy raz zrobiła dla mnie mama mojej pracownicy. Świetnie się sprzedawała, więc zaczęłam ją sama robić. Popularny jest też sernik z kremem pistacjowym, szarlotka, brownie. Co chwila wprowadzamy i testujemy jakieś nowości.

Czy współpracujesz z lokalnymi producentami, sprzedawcami z województwa łódzkiego?
Klienci chwalą nasze naturalne „Galante Lody” z Andrespola. Mój ulubiony smak – belgijska czekolada. Mówię to bez żadnej udawanej skromności: te lody naprawdę są najlepsze. Poznałam je, kiedy jeszcze mieszkałam w Łodzi. Na moim osiedlu stała typowa budka tej firmy. I już wtedy wiedziałam, iż jak kiedyś założę kawiarnię, to będą w niej właśnie te lody. I tak się stało.
Mamy tutaj też herbaty „Bifix” z lokalnej firmy z Górek Małych. Natomiast kawę kupuję w rodzinnej palarni kawy „Coffee & Sons” z innej części Polski. Owoce, warzywa, rzeczy, które potrzebuję na bieżąco i na szybko, kupuję po sąsiedzku, w warzywniaku, który jest dosłownie „za ścianą” kawiarni. A bramę dalej jest hurtownia napojów, w której się zaopatruję.
Ważnym elementem tego miejsca są pracownicy. Dzięki współpracy z OWES-em, prowadzonym przez Instytut Spraw Obywatelskich, powstały cztery miejsca pracy, w tym dwa dla osób z niepełnosprawnością. Z czym się wiąże taki rodzaj zatrudnienia?
Pracują tutaj cztery bardzo fajne dziewczyny. Dwie z nich mają doświadczenie z kawiarni, więc możemy się od siebie uczyć, bo przecież ja nie pracowałam wcześniej w takim miejscu.
Są jeszcze osoby z niepełnosprawnościami. Bardzo dobrze sobie radzą, widać, iż się starają, iż im zależy na tej pracy, iż się z niej cieszą. Są istotną częścią naszego zespołu.
Jeśli chodzi o pracę w kawiarni, to oczywiście trzeba mieć cierpliwość i empatię. Czasami trzeba coś kilka razy wytłumaczyć, pokazać, ale i może być tak, iż mimo wszystko dziewczyny nie będą wiedziały, jak coś zrobić i trzeba im będzie trochę pomóc. Nie we wszystkich działaniach są w pełni samodzielne i to akceptujemy. Ważne jest, aby dawać im takie zadania, którym mogą sprostać i usamodzielniać się w takim zakresie, w jakim ich umiejętności i możliwości na to pozwalają. Dziewczyny często powtarzają, iż nie wiedzą, co by było, gdyby nie były tutaj zatrudnione.
W Tuszynie mamy Zakład Aktywności Zawodowej, w którym pracowałam cztery lata i stąd miałam już pewne doświadczenie. Sama obecność takiego miejsca pozytywnie wyróżnia nas na tle innych, małych miejscowości. Jest to jedyny taki zakład w powiecie łódzkim wschodnim i pracują tam 24 osoby niepełnosprawne. Zapotrzebowanie jest oczywiście o wiele większe, więc chociażby takie miejsce pracy, jak moja kawiarnia, bardzo są potrzebne.
Czy poleciłabyś innym pracodawcom współpracę z osobami ze stopniem niepełnosprawności?
Dla osób niepełnosprawnych możliwość znalezienia dostosowanej do nich pracy to ratunek przed siedzeniem w domu i wykluczeniem społecznym. Praca umożliwia nawiązywanie relacji społecznych i rozwijanie różnych życiowych umiejętności.
Daje mi to poczucie, iż wspierając takie osoby, robi się coś naprawdę pożytecznego, coś innego niż tylko maksymalizacja zysków. Warto zatrudniać osoby niepełnosprawne, bo to daje takiemu miejscu serce.
W ramach działań fundacji „Atelier of Skills”, której jesteś prezeską, prowadzisz w kawiarni różne działania dla lokalnej społeczności. W czym ludzie najchętniej biorą udział, ale i co Tobie sprawia największą radość?
W działania Fundacji angażuje się także mój mąż. Ponieważ jest żołnierzem, robimy różne akcje dla dzieciaków i dla dorosłych: warsztaty, głównie survivalowe.
W kawiarni w ferie zimowe robiliśmy trzy dni warsztatów m.in. z kuchni świata. Bardzo fajnie to wyszło, bo zrobiliśmy takie „zmapowanie”, sieciowanie, ciekawych kulinarnie miejsc i wykorzystanie lokalnych zasobów.
Zaczęliśmy u nas od kuchni polskiej. Akurat był karnawał, więc zrobiliśmy faworki. Dzieciaki przygotowały ciasto, a potem je formowały i zakręcały. I o dziwo, to było dla nich wyzwanie! Później poszliśmy do lokalu z kuchnią azjatycką. Akurat się świetnie złożyło, bo właściciel, Wietnamczyk, ma córkę studentkę, która studiuje wietnamistykę i to ona, ubrana w tradycyjny strój, poprowadziła warsztaty z robienia sajgonek! Dzieci były zachwycone. Na końcu była kuchnia włoska, więc poszliśmy na pizzę. Atrakcją było też próbowanie nowych rzeczy z zamkniętymi oczami.
Drugiego dnia zrobiliśmy u nas warsztaty czekoladowe i zatrudniliśmy firmę z zewnątrz, która je poprowadziła. Trzeciego dnia była gra miejska. Dzieci bardzo lubią takie akcje, w które mogą się tak aktywnie zaangażować.
Czyli kawiarnia staje się klubokawiarnią. Co chciałabyś jeszcze tutaj zorganizować dla lokalnej społeczności?
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie pani zajmująca się aromaterapią i zaproponowała, iż chętnie poprowadzi takie spotkanie w mojej kawiarni. Zgodziłam się i wyszło naprawdę fantastycznie – cała kawiarnia była pełna ludzi! Niedługo później odwiedziła mnie inna pani z propozycją, by wystawić w lokalu jej manualnie robione kartki artystyczne. Oczywiście się zgodziłam!
Działaj!
Pomyślałam wtedy, iż warto dać znać w internecie, iż udostępniamy naszą przestrzeń lokalnym twórcom. I to zadziałało!
Dziś jestem już umówiona z rzeźbiarzem z okolicy – wstawimy jego prace do kawiarni, tworząc coś na wzór małej galerii. jeżeli ktoś zechce coś kupić, po prostu rozliczymy się bezpośrednio z artystą. Dla mnie to jednocześnie dekoracja, promocja i sposób, by to miejsce zaczęło funkcjonować w świadomości ludzi jako przestrzeń, gdzie dzieje się coś ciekawego.
Mam też w planach organizację spotkań podróżniczych, wieczorków poetyckich i autorskich, a może choćby kameralnych koncertów. Uważam, iż to idealna przestrzeń, by dać innym możliwość zaprezentowania się. Myślę również o zaproszeniu firm kosmetycznych i organizacji warsztatów makijażu czy pokazów kosmetycznych. Chcę, żeby to miejsce żyło i inspirowało.

Pomysłów Ci nie brakuje, szczególnie takich, w których możesz podzielić się swoim doświadczeniem. Co zatem planujesz jako kolejne działania związane z Fundacją?
W szkołach na terenie naszej gminy będę realizować projekt dotyczący zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży – to część mojej działalności nieodpłatnej. To dla mnie bardzo istotny temat.
Ostatnio chodzi mi też po głowie pomysł, żeby zorganizować spotkanie lokalnych organizacji pozarządowych i zaproponować im warsztaty, na przykład z pisania wniosków o dofinansowanie. w tej chwili jest wiele konkursów i programów wsparcia, a ja mam doświadczenie w prowadzeniu NGO i wiem, jak skutecznie się w nich odnaleźć. Myślę, iż mogłoby to naprawdę pomóc wielu osobom, które działają społecznie, ale nie zawsze wiedzą, jak zdobyć środki na swoje inicjatywy. Czekam też na wyniki konkursu grantowego na działania dla seniorów. jeżeli się uda, stworzę Centrum Zadowolonego i Aktywnego Seniora.
Czy taki gen przedsiębiorczości, chęci do społecznego działania, ma się od urodzenia, czy się nabywa wraz z doświadczeniem zawodowym? Czy takiego podejścia do życia, do ludzi, można się nauczyć?
Chyba urodziłam się z tą moją „społeczną nadaktywnością”, która z czasem tylko się rozwijała. Po prostu zawsze, począwszy od dzieciństwa, uczestniczyłam w różnych zajęciach pozalekcyjnych, w harcerstwie, i różnych zespołach, kole naukowym. Jak miałam jakiś pomysł, to chciałam go realizować.
Studiowałam w Łodzi kierunek pedagogika w zakresie profilaktyki i animacji społeczno-kulturalnej, więc w sumie jest to coś, czym się dziś zajmuję. Kiedy byłam na studiach, czyli początek lat dwutysięcznych, zaczęły być modne dotacje. Zaczęłam się tym interesować i myśleć o założeniu organizacji pozarządowej. Później pracowałam jako doradca najważniejszy i animator lokalny w Stowarzyszeniu Wsparcie Społeczne „Ja-Ty-My”. I od tego czasu już cały czas towarzyszy mi trzeci sektor. Pracowałam też jako kierownik filii w Zakładzie Aktywności Zawodowej Stowarzyszenia Wsparcie Społeczne „Ja-Ty-My” w Tuszynie. Od tej kadencji, czyli od roku, jestem radną w Radzie Miejskiej Tuszyna.
Jednak czuję, iż najlepiej odnajduję się poza polityką, w strefie pozarządowej, chociaż lubię być łącznikiem między samorządem i mieszkańcami, pilnować, dbać o ich interesy.
Warto tu jeszcze wspomnieć o Twojej działalności w Kole Gospodyń Wiejskich w Modlicy. Jak zaczęła się Twoja przygoda z tą organizacją?
Kiedy zamieszkałam w Modlicy w gminie Tuszyn, zostałam tu bardzo ciepło i serdecznie przyjęta, więc od razu zaczęłam się „panoszyć”, działać i wychodzić z propozycjami.
Akurat były organizowane dożynki i szukali ludzi do pomocy. Oczywiście zgłosiłam się, a potem od razu założyłyśmy Koło Gospodyń Wiejskich, bo taka była potrzeba i chęci mieszkańców. Do tego roku byłam przewodniczącą, a teraz po prostu jestem członkiem, ale przez cały czas oczywiście wspieram Koło w kwestiach rozliczeń, pozyskiwania grantów, pisania wniosków.
Czym się zajmuje Koło Gospodyń Wiejskich?
Celem Koła jest kultywowanie tradycji. Bierzemy udział w różnych imprezach typu dożynki, festyny, konkursy. Angażujemy się w działania edukacyjne – opowiadaliśmy dzieciom w przedszkolu o zwyczajach wielkanocnych, robiliśmy palmę wielkanocną, itd.
Integrujemy społeczność lokalną przez takie wydarzenia jak Dzień Dziecka czy Mikołajki. Braliśmy udział w programie Fundacji Biedronki, za pomocą którego organizowaliśmy spotkania dla seniorów „Przy wspólnym stole”. Organizowaliśmy także Dzień Seniora z pomocą Instytutu Spraw Obywatelskich.
Nasze Koło osiąga różne sukcesy, co bardzo cieszy i motywuje. Zajęliśmy pierwsze miejsce w wojewódzkiej edycji konkursu kulinarnego „Polska od Kuchni”, drugie miejsce w kulinarnym konkursie „Bitwa Regionów” – etap powiatowy, pierwsze miejsce w konkursie na najciekawszą kronikę, organizowanym przez LGD BUD-uj Razem. Nasza reprezentantka zajęła 3. miejsce w konkursie miss wdzięku również podczas festiwalu „Polska od Kuchni”.
Jesteś osobą, która w bardzo interesujący i różnorodny sposób łączy działania twórcze ze społecznymi, które są odpowiedzią na lokalne potrzeby mieszkańców. Powiedziałabym, iż jesteś osobą kreatywną społecznie.
Tak, to cecha, która do mnie pasuje. Kiedy byłam dzieckiem, chciałam zostać aktorką, bo podobało mi się, iż wtedy możesz być każdym. Zdawałam do szkoły teatralnej, ale tylko raz i bezskutecznie. Mimo wszystko nie żałuję, ale przez cały czas mam w sobie taką kreatywność, która przejawia się w moich działaniach i okazuje się, iż działam w różnych rolach!
Lubię wymyślać i realizować różne pomysły i szukać rozwiązań. To pomaga w prowadzeniu własnego biznesu. Muszę jeszcze poza kreatywnością pracować nad umiejętnościami biznesowymi.
W tym biznesowym aspekcie, o którym wspominasz, wspiera przedsiębiorców Instytut Spraw Obywatelskich. Jaki typ wsparcia oceniasz jako realnie pomocny?
W Instytucie jest cała grupa doradców biznesowych, którzy są dostępni na każdym etapie współpracy, także teraz, kiedy kawiarnia już działa. Ich uwagi są cenne i pokazują, iż nie zawsze warto okopywać się przy swoich pomysłach, ale należy słuchać rad i wybierać to, co jest dla nas dobre.
Podoba mi się też projekt Capacity Building. Dzięki niemu można dostać dofinansowanie na szkolenia dla kadry, na przykład szkolenie baristyczne dla pracowników, na działania promocyjne, czyli chociażby usługi marketingowe. Na pewno chcę skorzystać z takiej możliwości wsparcia.
Co Ci daje ten rodzaj pracy w kawiarni, w Fundacji, ale i liczne działania, które się z tym wiążą? Jak się odnajdujesz w takim zarządzaniu czasem, ludźmi, ale i sobą?
Myślę, iż ten najtrudniejszy czas już za nami. Mam troje dzieci w wieku 6, 11 i 14 lat, więc jest to dość wymagające, aby to wszystko połączyć, ale udaje się.
Ważna jest dobra organizacja pracy. Mam taką zasadę, żeby nie odkładać rzeczy na później, więc jeżeli coś może mi zająć mniej niż dwie minuty, robię to od razu. To bardzo pomaga w zarządzaniu czasem, który muszę dzielić na wiele działań i obowiązków. I może dlatego tak bardzo cenię sobie tę dyspozycyjność, niezależność i elastyczność, którą daje mi taka praca. Jestem sama sobie sterem i okrętem.
W tym momencie nie wyobrażam sobie być gdzieś w biurze w sztywnych godzinach 8-16.
Oczywiście, zdarza mi się, iż pracuję w nocy, w weekendy, ale coś za coś. To taka specyficzna sytuacja, kiedy na swój sposób jestem w pracy cały czas, a i czuję, iż w ogóle nie jestem w pracy.
Cieszę się, iż moja działalność jest odbierana pozytywnie. Ludzie doceniają i widzą, iż dużo robię, iż jestem aktywna w środowisku i daje mi to dużą satysfakcję.