Rozdział dwudziesty czwarty / missnobody

publixo.com 3 godzin temu

Zmęczona, szczupła buzia, ziemista cera, wystające kości policzkowe i fioletowo-szare sińce pod oczami. Patrzał na odbicie w lustrze, ale nie rozpoznał twarzy, którą miał przed sobą. Trudno uwierzyć, iż człowiek może się tak zmienić w przeciągu, zaledwie dwóch tygodni. Spojrzał na krótko przystrzyżone włosy. Były ukoronowaniem procesu, przez który przechodził. Początkiem nowego etapu i końcem pewnego rozdziału w życiu. Impulsywnie odwrócił wzrok, chociaż nie wyglądał źle, to dobrze też nie – było inaczej. Musiał podjąć próbę odnalezienia się w nowej rzeczywistości.
Czuł się jak więzień na przepustce. Wychodząc z zakładu fryzjerskiego, zastanawiał się w którą stronę pójść. Był pieszo, znajdował się stosunkowo blisko domu. Spokojna okolica, z dala od centrum miasta nie miała zbyt wiele do zaoferowania, zwłaszcza o tej porze roku. Postanowił udać się do parku w pobliżu jeziora, aby tego słonecznego dnia zaczerpnąć, choć trochę świeżego powietrza.
Usiadł na ławce i powrócił myślami do rozmowy z wujkiem. Peter go przeprosił, więc frustracja, która tliła się w nim przez ostatnią dobę, zgasła równie nagle, jak się pojawiła. W gruncie rzeczy wcale nie dziwił się ojcu Steve’a, iż w tak beznadziejnej sytuacji szukał kozła ofiarnego. Sprawa była bardzo zagmatwana i mogła rodzić poważne konsekwencje dla całej rodziny. Peter łudził się, iż ta sytuacja to nieszczęśliwy zbieg okoliczności… mawiają, iż nadzieja to jedyny ratunek, a wiara to jedyny drogowskaz…
Matthew zastanawiał się, czy był w stanie zaoferować jakąś pomoc. Czy mógł zrobić cokolwiek? Akta sprawy trafiły na biurko nie tylko najbardziej szujowatego, ale i najskuteczniejszego detektywa w wydziale. Mężczyzna miał wiele powodów, aby nie odpuścić. W końcu mógł się zrehabilitować, a przy okazji pogrążyć rodzinę, przez którą nabawił się bezsenności i wrzodów żołądka. W tej sytuacji zawieszenie lub utrata prawa do wykonywania zawodu były dla Petera względnie optymistycznymi wariantami.
Pomysł jak poznać szczegóły zajść, które zapoczątkowały nieszczęśliwy łańcuch zdarzeń, wpadł mu do głowy szybciej, niż mógłby o to prosić. Kilkanaście metrów dalej zobaczył parę nastolatków. Dziewczyna, która siedziała na kolanach postawnego blondyna, mogła mieć, najwyżej szesnaście lat. Chłopak chodził do jedenastej klasy, a więc był rok od niej starszy. Matt o tym wiedział, bo doskonale znał nieopierzonego amanta. Nazywał się Andrew Atkins i był młodszym bratem jego byłego, najlepszego kolegi – Carla, Jennifer – kobiety, z którą wdał się w zbyt bliską relację na ubiegłorocznej imprezie i Charlotte – najstarszej z czwórki rodzeństwa. Andrew mógł być cennym źródłem informacji. Pełnił funkcję kapitana drużyny koszykówki, w której Oliver był rozgrywającym.
Zależało mu na tym, aby spotkanie wyglądało naturalnie. Nie chciał, by odnieśli wrażenie, iż się naprzykrza. Wstał, zawiesił wzrok na ekranie telefonu i luźnym krokiem udał się w miejsce, gdzie siedzieli.
– Cześć… – rzucił niby przelotem, nie zwalniając kroku.
Ku jego uciesze, nastolatek z entuzjazmem poderwał się ze spróchniałej ławki, dziarsko podając mu rękę na przywitanie. Jego partnerka nie podeszła, tylko bacznie obserwowała ich z oddali, wzrokiem pełnym złowrogiego błysku.
– Siema Patterson! Doszły mnie wieści… no, no niezłego bigosu narobiłeś!
Początkowo Matt nie miał pojęcia, o co mu chodzi. Ostatecznie wywnioskował, iż to aluzja do ciąży Jennifer. Nie pomylił się.
– Nie wiem, czy mam wam gratulować, czy lepiej nie – kontynuował, zmieniając ton głosu na bardziej żartobliwy. – Rodzice choćby ucieszyli się, iż pojawi się nowy członek rodziny, tylko…
– Tylko nie z zięcia… – dokończył za niego Matthew. Andrew nie potwierdził z grzeczności, ale to było dokładnie to, co miał na myśli.
– Wiesz… cały czas mają w głowie akcje, które odwalałeś z Carlem w liceum… od tego czasu przecież sporo się zmieniło. W końcu cię zaakceptują…
Matthew zastanowił się nad jego słowami. Sporo się zmieniło? Co dokładnie? Czy, aby na pewno zmieniło się cokolwiek poza tym, iż los pokarał go chorobą? W szczególności przeanalizował ostatnie zdanie. W końcu go zaakceptują? Prawdopodobnie Andy był jedyną osobą, która jeszcze nie postawiła na nim krzyżyka. Naiwnie wierzył, iż nie umyje rąk i weźmie odpowiedzialność za swoje czyny. Skąd ta pewność?
– Myślę, iż to nie powód, aby od razu biec do ołtarza, ale na pewno nie zostawię twojej siostry samej…
Pogrążyli się w niezręcznej ciszy. Matt uznał, iż to odpowiedni moment, aby przekierować rozmowę na inny temat.
– Słyszałem o tym rozgrywającym z twojej drużyny… przykro mi.
Andrew westchnął z ubolewaniem.
– Taak… Oliver… niestety załatwił się tak na własne życzenie.
– Nie chorował na serce? – Matt sprytnie wykorzystał informacje od Petera.
– Podobno tak… – mruknął. – Pogotowie zabrało go z domu, ale tego dnia był na imprezie u Eliany … też tam wpadłem na chwilę, ale zmyłem się jak zobaczyłem, co te dzieciaki odwalają…
Matthew słuchał z zainteresowaniem. Odpowiedź w ogóle go nie zdziwiła. Andrew Atkins był najbardziej roztropnym i ułożonym nastolatkiem, jakiego Matt kiedykolwiek poznał. Unikał hucznych imprez, używek i niejasnego towarzystwa. Funkcja, jaką mu powierzono w szkolnej drużynie, nie mogła przypaść nikomu innemu. Nie tylko był wybitnym sportowcem, ale również niesamowicie inteligentnym i pracowitym uczniem, aspirującym do Ligi Bluszczowej, a więc wąskiej grupy najbardziej elitarnych uniwersytetów w Stanach. Przypominał mu trochę Ethana, dlatego nie miał wątpliwości, iż obaj odniosą w przyszłości zasłużony sukces.
– Właśnie! – dodał ożywionym głosem. – Spotkałem tam twojego kuzyna, tego na wózku… Steve, tak?
Matt w trybie natychmiastowym skoncentrował na nim sto procent swojej uwagi.
– Tak… jesteś pewien, iż to był on?
– Tak. Był z takim chudym, małym chłopakiem w okularach… – to była wystarczająca charakterystyka najlepszego i jedynego przyjaciela Steve’a. Wszystko się zgadzało, bo tego dnia, jego kuzyn miał nocować u kolegi. Najwidoczniej w międzyczasie postanowili zmienić plany i dołączyć do grona imprezowiczów, oczywiście w tajemnicy przed rodzicami.
– Kojarzysz, z kim tam byli? – dociekał gorączkowo.
– Steve rozmawiał głównie z Elianą… to przykre, ale strasznie się tam z niego nabijali – odrzekł. – Oczywiście nie z niepełnosprawności… – doprecyzował od razu. – Nie jest tajemnicą, iż on ślini się do niej jak szczeniaczek… to największa zdzira w szkole, gorzej nie mógł trafić…
Dziewczyna, dotąd nieobecna, impulsywnie podniosła wzrok, uważniej przysłuchując się ich rozmowie. Andrew udał, iż tego nie zauważył.
– Oj taak… takich dziewczyn trzeba unikać jak ognia – zreasumował Matthew z nonszalancją, która była wprost absurdalna, biorąc pod uwagę, iż od miesięcy umawiał się z Mią, która uosabiała wszystko, przed czym tak bardzo ostrzegał.
– A mężczyzn to już nie?! – Usłyszeli z oddali oburzony, kobiecy głos. – Jak kobieta jest puszczalska, to należy się jej wystrzegać, a faceta… podziwiać?!
Matt i Andy wymienili się znaczącymi spojrzeniami.
– Nie to miałem na myśli… – bronił się Matt. Z jakiegoś powodu miał wrażenie, iż złośliwa uwaga była wycelowana w niego. Nie znał się z oblubienicą Andrew, ale miał nieodparte wrażenie, iż jest do niego mocno uprzedzona.
– Wywłoka, to wywłoka, niezależnie od płci… – warknęła, z nieukrywanym wyrzutem krzyżując ręce na piersi. Rozbawiony Andrew zwrócił się w jej stronę.
– Na szczęście twój mężczyzna jest chodzącym wzorem wszelkich cnót – powiedział nieskromnie, uśmiechając się z przekąsem. Dziewczyna delikatnie uniosła kąciki ust, obdarzając Andrew zalotnym spojrzeniem.
– Wracając do imprezy – podjął na nowo Matthew, skutecznie przerywając młodzieńcze umizgi. – Czy myślisz, iż Steve… razem z nimi, coś…
– Nie, nie sądzę – odpowiedział Andrew w okamgnieniu. – Wyszedł jeszcze przede mną. Nie mam pojęcia jakim cudem w ogóle znaleźli się na tej imprezie i po co przyszli… na szczęście gwałtownie się zwinęli. Zabawa rozkręciła się trochę później…
– Wiesz, skąd mieli towar? – zapytał bez ogródek. Andy cicho westchnął.
– Myślę, iż każdy przyniósł coś z domowej apteczki, raczej nie mieli niczego mocniejszego… Oliver nie wiedział o chorobie, nikt nie wiedział i dlatego skończyło się, jak się skończyło… - powiedział, delikatnie wzruszając ramionami. Matt przytaknął niedbałym skinieniem głowy.
– Szkoda chłopaka…– krótkie zdanie ucięło rozmowę. Andrew wcisnął dłonie głęboko do kieszeni kurtki, nostalgicznie patrząc w przestrzeń. Chyba nie miał nic więcej do dodania.
Matthew rutynowo skontrolował godzinę w telefonie, cicho wzdychając pod nosem.
– Nic… zbieram się, na razie – powiedział do nastolatka, podając mu rękę na pożegnanie. Kiedy miał już odejść, Andrew pokrzepiająco klepnął go w ramię.
– Nie martw się – dodał mu otuchy. – Wszystko się ułoży… z moją siostrą i Carlem też, zobaczysz… – Chłopak patrzał na starszego kolegę z wyrazem głębokiego współczucia. Matthew odwrócił speszony wzrok. Czuł się nieswojo z wszechobecną empatią, która szturmowała go z każdej strony.
– Dzięki – odparł i udał się wzdłuż alejki prowadzącej do wyjścia z parku.
***
Samantha niespiesznie przesunęła dłonią po satynowym materiale, sięgając pod poduszkę. Leżąc na prawym boku, rzuciła okiem na godzinę w telefonie, ziewając przeciągle. Powinna już wracać, ale wcale nie miała ochoty oswobadzać się z jego czułych objęć. Męska dłoń, która zataczając niewielkie półokręgi na jej nagim brzuchu, powoli zmierzała w stronę piersi, do połowy osłoniętych cienkim materiałem hotelowej pościeli. Przymknęła oczy, dając pełne przyzwolenie na subtelne pieszczoty, które po niedługiej chwili uzupełniły namiętne pocałunki, składane na karku, lewym płatku ucha i policzku.
– Musimy się zbierać… - napomniała mężczyznę, który dyskretnie pieścił palcami jej najdelikatniejsze miejsce.
– Mogę od razu przejść do rzeczy… - mężczyzna w sposób stanowczy, acz łagodny przewrócił kochankę na plecy. Jego dłoń powoli osunęła się z jej pleców, a ciężar ciała przeniósł na łokieć, tworząc przestrzeń między nimi. Przez chwilę patrzył na nią, jakby upewniał się, iż jest gotowa na tę zmianę. Potem, z delikatnym, ale zdecydowanym ruchem, przeniósł kolano, a następnie biodro, aby ułożyć się nad nią. Ich spojrzenia wreszcie się spotkały. Samantha czuła jego oddech na swojej szyi, a zamiast ciężaru ciała, poczuła tylko ciepło, które otuliło ją ze wszystkich stron.
– Jack… Audrey niedługo wraca z zajęć. Będzie się zastanawiać, gdzie ja się podziewam…
– Daj spokój, to dorosła kobieta. Ty też masz prawo do swojego życia - mówił, obdarzając jej usta i dekolt zachłannymi pocałunkami, które stopniowo schodziły coraz niżej. W końcu zupełne znikł pod cienką poszewką, wprawiając Samanthę w nieznaczne zakłopotanie.
– Jack… - zachichotała powściągliwie, ale nie otrzymała już żadnej odpowiedzi, bo usta partnera były zajęte czymś, zupełnie innym. Przygryzła wargę, oddając się przyjemności. Po chwili jej umysł, który zdawał się w kompletnej opozycji do ciała, wrócił na adekwatne tory. Uchyliła kremową kołdrę, mierzwiąc jego gęste, ciemne włosy.
– Koniec tego dobrego - zarządziła, obejmując jego głowę, ukrytą między jej udami. - Nie mamy już po dwadzieścia lat...
Jack niechętnie przerwał, wsparłszy się na łokciach, spojrzał na nią z nieukrywanym wyrzutem.
– Osiemdziesiąt też nie - powiedział i usiadł na skraju łóżka, powoli zbierając rozrzuconą garderobę.
Samantha w przeciwieństwie do niego, w mig odnalazła swoje ubrania, dzięki czemu trzy minuty później była już gotowa do wyjścia z pokoju hotelowego. Opierając się o o niewysoką komodę, patrzała, jak Jack kończy wiązać elegancki krawat i właśnie wpadł jej do głowy temat, który miała z nim poruszyć kilka dni temu.
– Powiedz mi, czy Matt ma dziewczynę? Spotyka się z kimś?
Jack popatrzył na nią zaskoczony, przyjmując zdegustowany wyraz twarzy. Zauważył, iż w ostatnim czasie Samantha sporo rozmyśla o swoich dzieciach, ale to była już lekka przesada, zwłaszcza po upojnych chwilach, które jeszcze nie zdążyły wyjść mu z głowy.
– Nie mam pojęcia - zaśmiał się pod nosem. - Dlaczego pytasz?
Kobieta zastanowiła się, rozmyślając jak zacząć niezręczną opowieść.
– Chodzi o to… pamiętasz, jak zawoziłam Matthew do szpitala na badania?
Jack twierdząco skinął głową.
– Kiedy poszedł na rezonans, zostawił telefon w poczekalni. Przypadkiem zobaczyłam, iż pisze do niego jakaś Jennifer… nie chciałam czytać… ale jakoś tak wyszło…
– W czym problem? - Jack patrzał w sposób, który jej się nie spodobał. Właśnie tego się obawiała, iż wyjdzie w jego oczach na wariatkę, która szpieguje dorosłego syna. Odetchnęła nerwowo, starając się ułożyć w myślach logiczną i spójną odpowiedź.
– Jennifer nie napisała tego wprost, ale z kontekstu wiadomości wynikało, iż Matt… zostanie ojcem…
Zapanowała cisza, przerywana tylko ich niespokojnymi oddechami. Twarz Jacka momentalnie okrył ponury grymas. Lewa dłoń zacisnęła się w pięść, w trakcie kiedy prawa schowała się głęboko w kieszeni spodni. Podszedł do okna nieopodal, zatrzymując wzrok na ruchliwej ulicy, przedstawiającej tętniące życiem centrum miasta. Przechylił głowę do tyłu, a z ust wydobyło się głośne westchnienie.
– Tego nam brakowało, fantastycznie! - syknął, przesuwając otwartą dłonią po głowie. - Jennifer była u nas jakiś czas temu, żeby porozmawiać z Matthew, nie miałem pojęcia, iż się spotykają…
– Może to nie o nią chodzi…
– Sam, uwierz, iż ze wszystkich dziewczyn, które w ostatnim czasie przyprowadził do domu, mam nadzieję, iż to faktycznie Jennifer jest w ciąży - mężczyzna nieoczekiwanie podniósł ton głosu, spacerując nerwowo z kąta w kąt. Nęcona ciekawością Samantha, szerzej otworzyła oczy.
– Co masz na myśli?
– Nasz syn prowadzi dość rozwiązły tryb życia… masz dużo do nadrobienia - odpowiedział zmęczonym głosem, który wyraźnie dawał do zrozumienia, iż nie jest w nastroju, aby rozwinąć tę kwestię. Następnie szarmancko otworzył przed nią drzwi, prowadzące na korytarz, którego podłoga była wyłożona charakterystycznym, miękkim dywanem w pstrokate wzorki i obydwoje udali się do wyjścia z Lotte Hotel Seattle.

***
Nieznużenie powstrzymywał uporczywe drgania wątłego ciała, patrząc na swojego rozmówcę. Co jakiś czas tracił wątek. Widział bezdźwięczne ruchy ust i nieustępliwe spojrzenie, domagające się odpowiedzi. Nie kontrolował upływu czasu. Nic już nie kontrolował, choćby własnych odruchów. Skupił osowiały i bezpłciowy wzrok na okrągłej musze, która beztrosko spacerowała po ramie łóżka. Czy była prawdziwa? Nie był pewien, bo od kilku dni miał poczucie, iż żyje w wyimaginowanym świecie, który stworzyła jego podświadomość. To było coś w rodzaju reakcji obronnej organizmu. Żywot się toczył jak śnieżna kula pędząca po stromym stoku, a on stał z boku i obserwował wszystko w zwolnionym tempie. Wyobraził sobie, iż jest muchą, która z gracją przefrunęła z łóżka na biurko, a następnie ścianę, parapet, by w końcu wylecieć przez otwarte okno. Wszystko zajęło mniej niż dziesięć sekund. Gdzie doleci za kolejne pięć? A godzinę? Dzień lub dwa? Miała nieograniczone możliwości w przeciwieństwie do niego. Był w potrzasku. W dosłownym i przenośnym znaczeniu tego słowa.
– Steve? Jesteś tu ze mną? – Dźwięk z powrotem się włączył i usłyszał głos ojca. Poczuł na ramionach jego silne dłonie. Skinął głową, obserwując nieobecnym wzrokiem zaniepokojoną twarz. Jak długo z nim siedział? Po co w ogóle przyszedł i o czym rozmawiali, jeżeli w ogóle można było nazwać to rozmową?
– To nie twoja wina – powiedział łagodnie mężczyzna, starając się uchwycić kontakt wzrokowy. – Nie umarł przez lek z tej recepty, to było coś innego…
– Pójdziesz do więzienia? – zapytał, ignorując wywód. W jego głosie brzmiała czysta ciekawość. Nie strach, lęk, czy niepokój. Ton wypowiedzi był oczyszczony z emocji.
– Nie, oczywiście, iż nie – odpowiedział Peter bez zawahania. – Musisz tylko mi powiedzieć jak to się stało. Znałeś Olivera? Znalazłeś receptę i mu ją dałeś, tak?
Odpowiedziało mu milczenie.
– Kiedy będzie mama? – spytał kilkanaście sekund później, wytężając wzrok. Źrenice powiększyły się do rozmiaru pięciocentowej monety. Zachowywał się pacjent w stanie postępującej katatonii.
– Jutro… – odrzekł, z coraz to większym przerażeniem monitorując jego stan. Chłopiec znów zagapił się na jakiś punkt w oddali.
– Mogę nie iść do szkoły?
Peter z wolna przesunął dłońmi po twarzy. Wyprostował się na drewnianym krześle, słysząc chrzęst zastanych kości. Od ponad czterdziestu minut starał się do niego dotrzeć. Trzy pytania, które zadał Steve to wszystko, co udało mu się z niego wykrzesać. Sytuacja komplikowała się z każdą minutą. Zegar tykał coraz głośniej, a wskazówki szybciej zmieniały swoją pozycję na okrągłej tarczy. Przyszła pora na bardziej radykalne kroki.
***
Rudowłosa kobieta spojrzała na zapis w elektronicznej kartotece. Ponownie przeczytała własne notatki, jakby próbując utwierdzić się w przekonaniu, iż postawiła słuszną diagnozę. Sprawowanie pieczy nad przyjaciółmi, lub - co gorsza - członkami rodziny znajomych z pracy, zawsze budziło w niej niekontrolowane obiekcje w odniesieniu do swoich umiejętności. Zdarzali się bliscy pacjentów, którzy zawsze mieli skrupulatnie przygotowany zestaw pytań o różnym stopniu trudności, ale koledze po fachu, zdecydowanie łatwiej było podważyć jej autorytet.
– Zaburzenia depresyjno-lękowe najlepiej wpisują się w rozpoznanie – wyjaśniła, kontrolnie wspomagając się tekstem na monitorze. – Uważam, iż Steve za wcześnie przerwał psychoterapię po wypadku. Wasza rodzina przeżywa teraz bardzo stresujący czas, to mogło…
– Stephanie… – odezwał się mężczyzna siedzący obok atrakcyjnej blondynki. Złapał kobietę za rękę, położoną na wąskim podłokietniku fotela i ponownie zwrócił się do młodej lekarki, która siedziała naprzeciwko. – Nie mogliśmy posyłać go siłą. Wszystko wróciło do normy, nie było żadnych niepokojących objawów. Mieliśmy kontynuować terapię, choćby jeżeli się w nią nie angażował?
Kobieta w białym fartuchu ciężko odetchnęła. Przewidziała taką reakcję na przedstawioną opinię.
– Wolelibyśmy nie wdrażać farmakoterapii… – Amanda podzielała zdanie męża.
– Zwiększmy, chociaż liczbę spotkań do trzech w tygodniu… – zaproponowała psychiatra, biernie rozkładając ręce. Nie akceptowała ich punktu widzenia, ale starała się znaleźć konsensus. Peter i jego żona wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami.
***
Zatrzasnął drzwi samochodu, zdecydowanym szarpnięciem zapinając pasy. Kobieta utkwiła spojrzenie na gumowym dywaniku pod stopami. Wolała w tej sytuacji nie odzywać się nieproszona.
– Odwiozę cię do pracy, potem skoczę na jakieś zakupy… – wyburczał pod nosem Pete, odpalając silnik. – Nie wiem, może jeszcze posprzątam i upiekę ciasto – dodał z ironią. Amanda głośno westchnęła, kręcąc głową.
– Nie przesadzaj, to tylko tydzień urlopu…
– Serio, wierzysz w to?! – zagadnął zgryźliwie. – Przecież ta pierdolnięta suka tylko czeka, aż powinie mi się noga, aby wcisnąć swoją przyjaciółkę na moje stanowisko!
Peter już dawno nie był taki stetryczały. Prawie nie przeklinał, a tego dnia zdążył już skomponować, co najmniej kilka zdań przeładowanych inwektywami. Po wizycie u terapeutki syna udał się prosto do gabinetu kierowniczki szpitala, która nie lubiła go prawie tak mocno, jak on jej. W związku ze sprawą prowadzoną przez inspektora Barstada, wymusiła na Peterze krótki urlop, licząc na to, iż do jego powrotu, okoliczności niefortunnego zdarzenia zdążą się nieco wyjaśnić. Nie mogła pozwolić na zhańbienie pochlebnej opinii, tak prestiżowej placówki.
– choćby jeżeli cię zwolni, to z pocałowaniem ręki zatrudnią cię w innym szpitalu – odpowiedziała z pełnią przekonania. Mężczyzna wyśmiał żonę, gwałtownie ruszając z miejsca. W tle rozbrzmiał pisk opon.
– Tak, na pewno. Zwłaszcza jeżeli detektyw Monk ogłosi światu, iż rozdaję recepty dzieciom na placach zabaw… – rzucił urągliwie, porównując Josepha do znienawidzonej postaci, flagowego serialu kryminalno-komediowego.
– Dostałeś już wezwanie na przesłuchanie? – nawiązała, mówiąc półszeptem, jakby to miało stanowić równoważnię dla podniesionego tonu Pete’a.
– Pewnie przyjdzie w tym tygodniu – burknął z obrzydzeniem w głosie.
Amanda pomyślała, iż dobrym pomysłem będzie, jeżeli chwilowo odciągnie myśli znerwicowanego męża od problemów w domu i szpitalu.
– Będziesz jechał dziś do Jacka? O czym chciał porozmawiać? – dociekała, przypominając sobie ich wczorajszą rozmowę telefoniczną, której była świadkiem. Rekordowo krótka wymiana zdań miała miejsce późnym wieczorem, tuż po jego powrocie z pracy. Rozwścieczony małżonek rzucił słuchawką, twierdząc, iż oddzwoni jak znajdzie czas. Miał powód do tak obcesowego zachowania. To wydarzyło się krótko po pogawędce, a raczej słownej utarczce z szefową, która postanowiła przetestować jego anielską cierpliwość, niesłusznie zarzucając mu zaniedbanie pacjenta na oddziale.
– Nie wiem – warknął naburmuszony. – Mam swoje problemy… nie jestem na ich zawołanie.
***
Idź do oryginalnego materiału