Rozstanie, które uratowało mi życie
„Halino, co ty wyprawiasz?!” – głos Marka wstrząsnął całym mieszkaniem. „Gdzie to się wybierasz w takim stanie?!”
„Do teatru, jeżeli pozwolisz!” – Halina poprawiła przed lustrem nową bluzkę, kupioną na wyprzedaży. „Umówiłam się z Wiolą, od dawna chciałyśmy zobaczyć to przedstawienie.”
„Jaki teatr?! Masz dom do nieporządku! Naczynia nieumyte, moje koszule nie wyprasowane! A ona do teatru się wybiera!” – Marek złapał Halinę za rękę, przyciągnął do siebie. „Natychmiast się przebierz i zajmij się gospodarstwem!”
Halina szarpnęła dłonią, wyrwała się, ale na nadgarstku pozostał czerwony ślad od jego palców.
„Maćku, przecież mówiliśmy o tym wczoraj! Cały dzień przesiedziałam w domu, wszystko ogarnęłam. Jeden wieczór chcę mieć dla siebie, co w tym złego?”
„Dla siebie?!” – prychnął pogardliwie. „A kto cię żywi, ubiera? Kto daje dach nad głową? Ja, między innymi, przyszedłem po pracy, chcę zjeść porządnie, a nie żuć twoje kanapki!”
Halina w milczeniu przeszła do kuchni, zaczęła wyjmować z lodówki produkty. Ręce się trzęsły, w środku wszystko scisnęło się w kłębek. Jeszcze rano tak się cieszyła na zbliżający się wieczór, choćby ułożyła fryzurę, buty wypastowała. A teraz…
„No właśnie!” – z zadowoleniem mruknął Marek, włączając telewizor głośniej. „I żeby szybciej! Jestem głodny jak wilk!”
Podczas gdy garnek się nagrzewał, Halina ukradkiem patrzyła przez okno. Na podwórku kobieta w jej wieku wyprowadzała psa, śmiała się, rozmawiając przez telefon. Jakże szczęśliwa wydawała się ta nieznajoma! Wolna, lekka…
„Halina! Co ty tam, zasnęłaś?!” – warknął z pokoju mąż.
„Gotuję już, gotuję!” – odkrzyknęła, pospiesznie przewracając kotlety schabowe.
Marek pojawił się w progu kuchni, oparł o futrynę.
„Słuchaj, a jutro wieczorem przyjdzie do mnie Górski, będziemy sprawy omawiać. Także żadnych twoich koleżanek, siedzisz w domu cicho, herbatę podasz, jeżeli poprosimy.”
„Ale jutro sobota”, – wymamrotała Halina nieśmiało. „Chciałyśmy z dziewczynami do kawiarni…”
„Jakie jeszcze dziewczyny? Masz czterdzieści trzy lata, Halina, ogarnij się! Najwyższy czas rozum doprowadzić do porządku. Dom, rodzina – oto twoje miejsce. A nie te głupoty z koleżankami i kawiarniami.”
Halina postawiła przed nim talerz, usiadła naprzeciw. Jeść zupełnie nie chciało się, w gardle stał jej klus.
„Maćku, a dlaczego tak się do mnie odnosisz? Przecież nie byłeś taki dawniej… Razem chodziliśmy do teatru, do kina, dawałeś kwiaty…”
„Dawniej! – machnął ręką. – Dawniej byłaś młodsza, ładniejsza. A teraz co z ciebie zostało? Zbrzydłaś, postarzałaś się, ubierasz się jak baba. Wstyd mi z tobą między ludzi wyjść!”
Słowa bolały bardziej niż ciosy. Halina wstała, zaczęła sprzątać ze stołu. Łzy napływały do gardła, ale się powstrzymała. Nie chciała dać mu kolejnej okazji do upokorzeń.
„Ty nie becz!” – skrzywił się Marek. „Nie znoszę tych babskich rozklejania się. Lepiej pomyśl, jak się doprowadzić do ładu. Może zapiszesz się na siłownię, na dietę usiądziesz. Bo zupełnie zaniedbałaś się.”
Gdy wyszedł oglądać telewizję, Halina wyjęła telefon, napisała do Wioli: „Nie wyjdzie dziś, wybacz. Przekładamy.”
Odpowiedź przyszła natychmiast: „Halina, co się znów stało? To już trzeci raz w tym miesiącu! Tak nie można!”
„Wszystko gra, tylko pilne sprawy.” – wpisała Halina i od razu skasowała wiadomość. Napisała krócej: „Wszystko gra.”
Ale Wiola nie dawała za wygraną: „Przyjedź do mnie natychmiast. Mówię poważnie.”
„Nie mogę, Maćek jest w domu.”
„Halina, jesteśmy przyjaciółkami od dwudziestu lat. Widzę, co się z tobą dzieje. Dość tego znoszenia!”
Halina wsunęła telefon do szuflady biurka, pod stertę papierów. Wiola nie rozumie, jest rozwiedziona, mieszka sama, łatwo jej radzić. A co z domem, z kredytem hipotecznym, który spłacają razem z Markiem? Dokąd by poszła, co by robiła?
Następnego dnia, gdy mąż wyszedł do pracy, Halina postanowiła odwiedzić swoją ciotkę Marię. Siedemdziesięcioletnia kobieta przywitała ją z otwartymi ramionami.
„Haluśka! Moja piękna!” – ciocia Maria mocno przytuliła siostrzenicę. „Wchodź, zachodź, akurat placek upiekłam.”
Przy herbacie ciocia uważnie przyglądała się Halinie.
„Coś ty blada, córeczko. I schudłaś. Wszystko w porządku?”
„Wszystko jak trzeba, ciociu Marysiu,” – Halina starała się uśmiechać. „Po prostu zmęczona pracą.”
„Pracą…” – przeciągnęła ciotka. „A w domu jak? Twój Marek jak się trzyma?”
„Zdrów.” – Maria na chwilę zamilkła, potem westchnęła. „Wiesz, Halusiu, całe życie przeży
Odtąd każdego poranka Weronika budziła się ze świadomością, iż to jej własne życie, jej wybory – a każde pęknięcie starej rzeczywistości wpuszczało tylko więcej światła.