Samotność w deszczu

newsempire24.com 3 dni temu

12 czerwca

Deszcz samotności

Moja żona, Anna, zaczęła zachowywać się dziwnie. Pewnego dnia urządziła awanturę o nic, obwiniając mnie o wszystkie grzechy świata: talerz nieumyty, skarpetki w nieodpowiednim miejscu, zapomniane prośby, o których „ciągle musi przypominać”. Miała już dość sprzątania za mną! A przede wszystkim – nie potrafiłem zarobić na nowy samochód. Zacząłem podejrzewać, iż problem nie leży we mnie. Te wszystkie nagłe wizyty na siłowni, nowe ubrania i makijaż – to nie dla mnie. I pewnego dnia Anna odeszła do innego… Minął rok. Pewnego poranka obudził mnie dzwonek do drzwi. Narzuciłem szlafrok, powlókłem się do przedpokoju, otworzyłem i zamarłem.

Ciężka, szara chmura zasłaniała niebo, jakby niewidzialna ręka zamalowywała je ponurą farbą. Grube krople deszczu zaczęły uderzać w szybę. Jechałem ulicami starego miasta nad Wisłą, a z każdą minutą wiatr stawał się silniejszy, a deszcz gęstszy. W środku auta było ciepło, radio cicho grało melodię, ale za oknem panował chłód, który przeszywał aż do kości.

Ulice były puste, tylko kilka samochodów przemknęło obok. Ile już razy okrążyłem miasto? W domu nie było co robić, nogi same zaniosły mnie do auta. Lubiłem myśleć podczas jazdy, rozkładając swoje życie jak puzzle, w których brakowało kluczowych elementów. Skręciłem w wąską uliczkę, oddalając się od centrum, od domu, w którym wszystko przypominało mi o przeszłości.

Tydzień temu Anna wróciła. Jej pojawienie się rozbudziło starą ranę. Myślała, iż rozpłynę się pod wpływem jej łez, iż wybaczę zdradę, zapomnę obrazy. Gdy odchodziła, oblała mnie wiadrem pomyj, nazywając nieudacznikiem, marnym człowiekiem. Jak można to zapomnieć?

Rok temu Anna wywołała kłótnię z niczego. Krzyczała, iż ma dość mojego bałaganu, iż nie słucham jej próśb, iż nie zapewniam jej dostatniego życia. „Cztery lata bez wyjazdu za granicę! Drugi rok nie możemy wyjechać nad morze! – rzucała mi w twarz. – Odchodzę do kogoś, kto da mi wszystko!” Podejrzewałem, iż te nagłe wizyty na siłowni i nowe sukienki nie były dla mnie. W domu chodziła w starym szlafroku, bez makijażu, a na mieście błyszczała. Nie zatrzymywałem jej. Serce pękało z bólu, ale dałem radę. Wypiłem z kumplami, a potem wziąłem się w garść. Z czasem ból zelżał.

W pracy kobiety, dowiedziawszy się, iż jestem wolny, ożyły. Nie potrzebowały drogich prezentów czy zagranicznych wakacji – wystarczył im mężczyzna u boku. A ja byłem dobrą partią: w sile wieku, z mieszkaniem, autem, bez alimentów. Ale żadna nie poruszyła mojego serca. Nie byłem przeciwny nowemu związkowi, ale iskry nie było. Kumple też się oddalili – ich żony bały się, iż wolny Darek namówi ich mężów na przygody. Bywałem u nich, ale wracałem do pustego mieszkania, w którym nikt na mnie nie czekał.

Dzieci z Anną nie mieliśmy. Nie przejmowałem się – nie wszystkim od razu się udaje. Anna choćby się badała, lekarze mówili, iż wszystko w porządku, potrzeba czasu. Ale przy rozwodzie wypaliła: „Jesteś do niczego! choćby żonę wybrałeś taką, która nigdy nie urodzi!” To uderzyło jak nóż. A jednak, gdyby została, wybaczyłbym. Ale odeszła.

Rok później zadzwoniła do drzwi. Otworzyłem i oniemiałem. Na progu stała Anna, z zapłakanymi oczami, błagając o wybaczenie. „Pomyliłam się, zrozumiałam, iż cię kocham” – powtarzała, przytulając się. Odpowiedziałem, iż wybaczyłem, ale nie potrafię zapomnieć. Jak przyjąć z powrotem kobietę, która chodziła z innym, a teraz wraca, bo ją rzucono? „Wpuściłabyś mnie, gdybym odszedł?” – spytałem. Milczała. Odchodząc, kazałem jej zabrać swoje rzeczy i zniknąć. „Nie mam gdzie iść” – szepnęła. „A do mamy na wieś?” – rzuciłem.

Wtedy też jeździłem po mieście aż do zmroku. Postanowiłem: jeżeli będzie w domu, spróbujemy od nowa. Przyzwyczaiłem się do niej, znałem ją. Ale mieszkanie było puste. Nie byłem rozczarowany. Zrozumiałem – i tak by się nie udało. Wróciła z rozpaczy, a gdyby znalazła kogoś lepszego, znów by odeszła. Jak tu ufać?

Deszcz przybierał na sile, wycieraczki ledwo nadążały. Jechałem, prowadząc cichy dialog sam ze sobą. Postanowiłem zrobić jeszcze jedno okrążenie, zatankować i wrócić. Na światłach zatrzymałem się. Nagle dostrzegłem kobiecą postać pod drzewem. Wiosenne liście nie chroniły przed ulewą, była przemoczona do nitki, patrzyła w pustkę. Światło zaraz miało zmienić się na zielone, a ona stała. Czekała na kogoś? A może, jak ja kiedyś, nie wiedziała, dokąd pójść?

Zapaliło się zielone, ruszyłem, ale natychmiast zawróciłem. Otworzyłem okno i zasygnalizowałem. Kobieta nie drgnęła. „Proszę wsiadać! Gdzie podwieźć?” – zawołałem. Powoli odwróciła głowę. Łzy czy deszcz na jej ocJej spojrzenie było puste, jakby patrzyła gdzieś daleko poza ten świat, a ja w tej jednej chwili zrozumiałem, iż czasem największe burze nie są na niebie, ale w ludzkich sercach.

Idź do oryginalnego materiału