**Dziennik, 12 października 2023**
Sąsiadom kłamała o córce, bo wstyd było. W zawiniątku przygotowanym na śmierć leżały listy… od córki. Halina wyjęła je i wsunęła nieboszczce pod poduszkę. Niech zabierze je do grobu, i… ten straszny wstyd…
Jadwiga od młodości wierzyła w sny. Tak jakoś wyszło. Bywało, któraś z dziewczyn w brygadzie opowie sen, a ona już myśli… i tłumaczy, co to znaczy. Rzadko się myliła. A swoje sny zawsze rozumiała sama. I jeszcze latała w snach! Potrafiła unieść się nad domami i lecieć! Aż dech zapiera! Jeden sen powtarzał się: białe konie w szare jabłka zaprzężone do sań, a w saniach ona z Kazimierzem trzymają lejce. Konie nabierają takiego rozpędu, iż wzbijają się w niebo! Oboje chylą się w saniach, puszczają lejce… lecą… Śniło jej się to wiele razy, gdy Kazimierz jeszcze żył. A gdy go nie stało, wciąż latała na koniach, ale on już nie brał lejców… Tylko się uśmiechał… Tak lubiła te nocne loty, choć wiedziała, iż konie we śnie to choroba, a może i śmierć… Po takim śnie albo ciśnienie skoczy, albo serce dźga…
Tej nocy znów stali we dwoje w saniach. Nikt już nie kierował lotem. Lejców nie było. A konie wzbijały się wyżej, pod same chmury! Na obłoku siedział aniołek ze skrzydełkami i uśmiechał się do nich. Krysia! Moja Krysia! krzyknęła we śnie tak głośno, iż się obudziła…
Czas już… Czas się pakować szepnęła do siebie. Bez żalu, bez rozpaczy…
W domu zawsze lubiła porządek, więc umyła podłogę i wytrzepała tkane chodniki. Wyjęła zawiniątko to, które od lat chowała na śmierć rozłożyła wszystko, choćby napisała kartki, co gdzie leży. Bo bez niej nikt by tego nie zrobił. Obcy ludzie by szukali… A przyjdzie Halina, bo kto inny? Teraz tylko ona do niej zagląda, przyjaciółka i siostra w jednej osobie. Dawnych kumoszek już kilka zostało, a i tak nikt nie zajrzy, bo nogi bolą. A Halina jeszcze żwawa. Przybiegnie…
Jadwiga wzięła szkolny zeszyt, długopis i usiadła pisać list.
Wybacz mi, Halu. Jesteś mi najbliższa. Przeżyłyśmy razem tyle lat… Nie mów nikomu, proszę cię, o moim wstydzie. Mnie już to pewnie nie zaboli, gdy ludzie będą gadać, ale proszę… Latami kłamałam tobie i innym, iż mam troskliwą córkę, tylko nie przyjeżdża, bo chora… A prawda taka, iż nie wiem, gdzie jest. Myślę, iż żyje, ale zostawiła mnie dawno. Żeby nie było wstydu, wymyślałam te historie, choćby tobie… Nie czekaj na moją córkę, nie szukaj jej… Pochowaj mnie przy Kazimierzu, tam, gdzie miejsce zostawiłam. Dom i wszystko w nim twoje. Może twoim dzieciom się przyda. Nie umiałam wychować córki… Straszny wstyd noszę. Niech ze mną do grobu pójdzie… Proszę cię, siostro…
Jadwiga porządnie napaliła w piecu, zasunęła przepustnicę i położyła się spać…
Halina jeszcze wieczorem zauważyła, iż u przyjaciółki nie pali się światło, ale czy mogła pomyśleć!
Czy nie zostawiła jakiejś kartki? pytał policjant, który przyjechał stwierdzić zgon samotnej kobiety.
Nic nie było… Nic… Ciężko jej było z samotności, i tyle… mówiła Halina, gniotąc w kieszeni zmięty list.
Jej Krysia rosła na piękną i mądrą dziewczynę. Jedyną, ukochaną. Kazimierz, żonaty agronom z PGR-u, zakochał się w zwykłej pracownicy. Według praw tamtych czasów mieli go zwolnić, wyrzucić z partii, ale jakoś się wybronił tylko upomnienie dostał. Z żoną dzieci nie mieli, a tu nagle kobieta z pola urodziła nieślubne dziecko agronomowi! Gadali, iż sam przewodniczący rady miał ręce nieczyste, więc pomógł gwałtownie z rozwodem i ślubem z Jadwigą. Nie będziemy tu nieprawego dziecka rozgłaszać stukał pięścią w stół. Była żona Kazimierza wyjechała do miasta i podobno znalazła sobie urzędnika, a oni żyli w zgodzie, córkę wychowywali… Ale nie długo i nie szczęśliwie.
Takie same konie, jak te ze snów, tylko prawdziwe, przyniosły nieszczęście. Kazimierz wracał późnym wieczorem z pola rowerem. W ciemności wpadł na niego rozpędzony wóz konny. Woźnica był pijany i nie zauważył. Gdyby ktoś znalazł go wcześniej! Jadwiga czekała do rana, bez snu. Znaleźli go o świcie… już martwego.
Bywali u Jadwigi zalotnicy… Ale choćby na nich nie patrzyła. Żyła tylko dla córki. A ta była jej dumą. Uczyła się świetnie. Występowała nie tylko we wsi, ale i w powiecie. Mówili, iż ma talent! I szczęście! Za pierwszym razem dostała się do szkoły teatralnej w Warszawie!
Jadwiga jeździła do córki, woziła jedzenie, tęskniła. Pierwszy rok Krysia też przyjeżdżała, ale potem odzwyczaiła się. Zaczęła być opryskliwa. Raz, drugi Jadwiga przyjechała córki nie było w akademiku. Gadali, iż znalazła sobie zagranicznego narzeczonego. Wylali ją ze szkoły. Byli koledzy mówili, iż ten cudzoziemec