— Jak mogłaś?! — krzyczała Kinga, wymieszając pomiętą kartkę papieru. — Jak mogłaś podpisać tę szepkę?!
Halina drgnęła, odstawiła filiżankę z herbatą i powoli odwróciła się do siostry. Na jej twarzy nie było śladu skruchy, tylko zmęczenie.
— Podpisałam i już. Co w tym złego? — wzmrużyła ramionami. — Dom i tak trzeba sprzedać, sama mówiłaś…
— Mówiłam?! — głos Kingi zafalował ze złości. — Mówiłam, iż mamy podjąć decyzję razem! Razem, Halo! A ty za moimi plecami, po cichu, dogadałaś się z agentem i jeszcze cenę ustawiłaś o połowę niższą!
— Nie o połowę, tylko trochę mniej… — zaczęła Halina, ale Kinga ją przerwała.
— Powiedzmy trzecie mniej! I co z tego? To niby mała różnica?! To dom, który zostawiła nam mama, rozumiesz? Nam obu! A ty postanowiłaś, iż tu ty jesteś gospodynią!
W kuchni zapadła cisza. Tylko stare nebetki na ścianie tykały, te same, które mama przywiozła kiedyś z Włoch. Halina stała przy oknie, wpatrując się w podwórko, gdzie ona i Kinga bawiły się w klasy.
— W ogóle zdajesz sobie sprawę, co robisz? — kontynuowała Kinga, ale już ciszej. — Mój syn idzie na studii, potrzeba mi pieniędzy jak powietrza. A u ciebie córka szyje się do ślubu, wesela urządzać. Obie potrzebujemy tych pieniędzy!
— Właśnie dlatego — odwróciła się Halina. — Potrzebujemy. Więc się pośpieszyłam. Póki są chętni kupcy, póki nasza dzielnica jest w modzie. Jak zwleczemy, nikt nie będzie chciał tego domu.
— Ale mamy umowę! — w głosie Kingi zadrżały łzy. — Obiecałaś, iż zdecydujemy razem!
— Umowa, umowa… — machnęła ręką Halina. — A ty wyjechałaś na tydzień, telefonu nie odbierałaś. Kupujący nie będą czekać, mają duży wybór.
Kinga osunęła się na krzesło, ukryła twarz w dłoniach. Dokument leżał na stole, jakby naigrawając się z niej.
— Musiałam jechać do cioci na wieś — szepnęła. — Była chora, zupełnie sama. Mówiłam ci przecież…
— Mówiłaś, nie mówiłaś… — wzruszyła ramionami Halina. — Sprawa załatwiona. Pieniądze będą za miesiąc, podzielimy po połowie, i koniec.
— Koniec?! — poderwała się Kinga. — Myślisz, iż to koniec?
Halina nalała sobie herbaty, usiadła naprzeciw siostry. Miała spokojną, niemal obojętną twarz.
— I co więcej? Dom sprzedany, pieniądze dzielone. Sprawiedliwie.
— Sprawiedliwie… — gorzko się uśmiechnęła Kinga. — A czy sprawiedliwie było nie spytać mnie? Nie zaczekać, aż wrócę?
— Kinga, nie rób dramatu! — skrzywiła się Halina. — Co to za problem, sprzedać dom? I tak nikt z nas nie chciał tu mieszkać.
— Nie chciał?! — oczy Kingi błysnęły. — A kto przyjeżdżał tu co weekend? Kto grzebał w ogródku, naprawiał dach? Pomagał sąsiadom pilnować posesji?
— No i co z tego? — wzruszyła ramionami Halina. — Twoje hobby. A ja, nawiasem mówiąc, przez te wszystkie lata płaciłam rachunki.
— Rachunki… — Kinga podeszła do okna. — Halo, pamiętasz w ogóle, jak tu żyłyśmy? Jak mama nas wychowywała? Pamiętasz, jak w tej kuchni odrabiałyśmy lekcje?
— Pamiętam — krótko odparła Halina. — I co?
— Jak to „i co”?! — odwróciła się Kinga. — To nasza pamięć! Nasze dzieciństwo! A ty sprzedajesz to jakiemuś kolesiowi za grosze!
— Nie za grosze, tylko za uczciwą sumę. I nie kolesiowi, tylko rodzinie z dziećmi. Oni potrzebują domu, my pieniędzy. Wszystko fair.
Kinga wzięła dokument, przebiegła wzrokiem po jego treści. Z każdą kolejną linijką jej twarz coraz bardziej bladła.
— Halo, a co to za punkt? — wskazała na zawiły fragment. — Tu jest napisane, iż sprzedający jest jeden — Halina Nowak. A gdzie ja?
Halina odwróciła wzrok.
— To… formalność. Wpisali na mnie, bo ja mieszkam w mieście, a ty na obrzeżach. Notariuszowi tak było wygodniej.
— Wygodniej notariuszowi?! — głos Kingi stał się ostry. — Halo, co ty odprawiasz?! W papierach wychodzi, iż to mój dom! A ty sobie wspaniałomyślnie dasz mi połowę?
— Przestań wrzeszczeć! — zmarszczyła się Halina. — Sąsiedzi usłyszą, plotki pójdą. To tylko formalność.
— Formalność… — Kinga opadła na krzesło, ciężko oddychając. — Halo, jesteśmy siostrami. Jedna matka nas urodziła. Jak mogłaś tak postąpić?
— Nic nie postąpiłam! — wybuchnęła Halina. — Dom sprzedany, pieniądze będą, podzielę się. O co ten hałas?
— O to, iż mi nie ufasz! — uderzyła pięścią w stół Kinga. — O to, iż zdecydowałaś za mnie! O to, iż uważasz mnie za idiotkę!
— Nie uważam! — machnęła ręką Halina. — Po prostu jestem praktyczna. Zawsze byłam bardziej praktyczna.
— Praktyczna… — gorzko się uśmiechnęła Kinga. — Pamiętasz, jak mama chorowała? Kto jeździł z nią do lekarzy? Kto dyżurował w szpitalu? Kto kupiał leki?
— No i co? — zacisnęła usta Halina. — Ja wtedy harowałam na dwóch etatach! Zarabiałam na jej leczenie! A ty byłaś wolna, więc mogłaś siedzieć w szpitalach.
— Wolna?! — wstała Kinga. — Halo, właśnie wtedy straciłam męża! Zmarł! Zostałam sama z dzieckiem! Ale i tak codziennie byłam przy mamie!
— A ja zarabiałam na jej leczenie! — podniosła głos Halina. — Gdy ty siedziałaś w szpitalu, ja pracowałam jak wół!
— Pracowałaś… — szepnęła Kinga. — A gdy mama umierała, gdzie ty byłaś? Pamiętasz?
Halina zamilkła, wpatrując się w okno.
— Byłam w delegacji. Ważnej delegacji.
— Delegacji! — Kinga roześmiała się, ale śmiech był pełen goryczy. — A mama wołała twoje imię. Ostatnie dni powtarzała: „Gdzie Halinka? Czemu Halinka nie przychodzi?”
— Przestań — cicho powiedziała Halina. — Nie mów o tym.
— Muszę! — uderzyła dłonią w stół Kinga. — Musisz pamiętać! Mówiłam jej, iż jesteś w delegacji, iż niedługo wróW końcu obie siostry zrozumiały, iż żadne pieniądze nie są warte utraty tej więzi, która przetrwała tyle lat, i postanowiły naprawić swoje błędy, dzieląc się wszystkim po równo — tak, jak nauczyła je mama.