Dzisiaj skończyłam sprzątać w domu. Czas już nakryć do stołu. Wczoraj ugotowałam pyszną zupę warzywną – palce lizać! Nagle z zewnątrz dobiegł głośny krzyk. Prawie upuściłam chochlę, serce podskoczyło mi z zaskoczenia.
– Babciu! Dziadku! Chodźcie szybko, coś znalazłem! – wołał nasz wnuczek Kacper.
Grażyna i Stanisław pośpiesznie wyszli na podwórko.
– Dziadku, patrz! – Kacper trzymał coś w ręku, promieniejąc z radości.
Ale Grażynę zdumiało coś innego.
– Kacperku, kiedy zdążyłeś przekopać grządki? – zawołała, widząc starannie rozdrapaną ziemię.
– Starałem się – odparł dumnie chłopiec. – Ale zobaczcie, co znalazłem!
Stanisław spojrzał na przedmiot w dłoni wnuka i zaniemówił, nie wierząc własnym oczom.
Wcześniej tego ranka Grażyna rozmawiała przez telefon z córką. Odłożywszy słuchawkę, krzyknęła do męża:
– Stasiu, przywożą nam wnuka!
Stanisław oderwał się od laptopa, gdzie układał pasjansa, i zdziwiony zapytał:
– Którego wnuka?
Mieli troje wnuków. Najstarszy, Bartek, miał już dwadzieścia lat i skończył technikum. Wnuczka Kinga właśnie zdała maturę i szykowała się na psychologię. Rodzice nie mogli się jej nachwalić – ambitna, cały czas w książkach. Na pewno nie przyjedzie.
– No którego, Stasiu, jakbyś nie wiedział! – obruszyła się Grażyna. – Kto u nas jest leń i obibok? Starszych wychowaliśmy porządnie, póki siły były. A ten nasz Kacper – zupełnie do niczego! Piątą klasę skończył z trzema trójkami, wstyd! A ty tylko w karty grasz, też mi dziadek!
– Co ja mogę? Każdy jest kowalem swojego losu! – burknął Stanisław, powtarzając ulubione powiedzonko.
– I tak, i nie. Jak przyjedzie, zobaczymy, jaki z niego kowal! – stanowczo oświadczyła Grażyna.
– Niepotrzebnie się zgodziłaś – zamruczał dziadek. – Rozpuszczony jest, niesforny. Najmłodszy, więc go rozpieszczali. Co on tu będzie robił? W telefon się wpatrywał, a ty mu gotować? W jego wieku apetyt masz pojęcie jaki?
Stanisław z wyraźnym żalem zamknął laptopa.
– Pójdę twoje grządki kopać, ot co!
– Oj, też mi, grządki! – zaśmiała się Grażyna. – Trzy skrawki ziemi pod pietruszkę i marchewkę. I dlaczego to moje grządki? Wnuk nasz wspólny, więc i obowiązki wspólne!
– Nic nie zapomniałem! – naburmuszył się Stanisław. – To ty zapomniałaś, jaka sama byłaś w jego wieku. Z nim i rodzice nie dają rady, a my tym bardziej!
– Telefon mu, nawiasem mówiąc, zabrali – dodała Grażyna.
– No to już w ogóle katastrofa! – zirytował się dziadek i wyszedł na podwórko.
Grażyna zabrała się za gotowanie obiadu. Naraz drzwi wejściowe z hukiem się otworzyły – wrócił mąż.
– Czemu tak wcześnie? – zerwała się, wrzucając pokrojone warzywa do bulionu.
– Deszcz lunął, Grażyno! Choć spojrzyj przez okno! – Stanisław wyraźnie się ucieszył, iż bolą go plecy i nie musi kopać w deszczu. – Wszystko kupimy w sklepie.
– Jak twoja matka mawiała: „Deszcz laniowi w pomoc” – uśmiechnęła się Grażyna.
– Kto tu laniec? – oburzył się Stanisław. – Mnie za lenia uważasz? No, Grażyno, bez przesady!
– Idź już, nie marudź! Przynieś z komórki kołdrę i poduszkę, wnuk zaraz przyjedzie!
– Lepiej by Kacper został w domu z rodzicami, też mi pomysł – mruczał Stanisław cały wieczór. – Koniec spokoju, zafundowali nam egzamin na stare lata! Swoje już odrobiliśmy!
Nazajutrz pod dom w Zakopanem podjechał samochód. Wysiadł z niego Kacper – ponury, z niezadowoloną miną. Choć babci i dziadkowi uśmiechnął się na powitanie, zaraz znów się zachmurzył:
– No i co ja tu będę robił?
– Właśnie, iż nic do roboty, też tak uważam – mruknął pod nosem Stanisław.
Ale Kacper usłyszał:
– Dziadku, nie cieszysz się, iż jestem?
– A z czego się cieszyć? Minę masz kwaśną, pożytku z ciebie zero, same kłopoty!
– Mamo, słyszałaś, co dziadek powiedział? – zwrócił się Kacper, ale jego matka, Agnieszka, przerwała:
– Tato, mamo, nie przejmujcie się, on wiecznie marudzi, taki wiek. No to ja jadę, odbiorę Kacpra później, wtedy pogadamy. Mamo, masz jego telefon, jakby co – oddaj. I nie martw się, trzeba mu sto razy powtarzać. Oni teraz wszyscy tacy dziwni – szepnęła Agnieszka i odjechała.
– Nikomu nie jesteśmy potrzebni! – burczał Stanisław. – Rzuciła chłopaka i uciekła.
– Oni zawsze tacy, ciągle nie mają czasu – westchnął Kacper, zarzucił plecak na ramię i powlókł się do domu.
– Stasiu, może dziś przekopiesz grządkę? – poprosiła Grażyna. – Bo nic nie posadzę.
– Grażyno, daj spokój z tą grządką! Bolą mnie plecy, chcesz, żebym się rozłożył? Drugiego skarbu tam nie znajdziesz. Niech wnuk się tym zajmie, młody jest, ma siłę! – mruknął Stanisław.
– Jaki skarb, dziadku? – natychmiast wychylił się Kacper z pokoju.
– A mówią, iż nic nie słyszysz? – zdziwiła się babcia. – Było tak, dziadek raz kopał i znalazł starą szkatułkę.
– I co w niej było?
– Ciekawe? Później pokażę.
– Babciu, a gdzie mam kopać? I tak się nudzę – nagle zaproponował Kacper.
– Idź, łopata w szopie, trzy grządki za domem, wybierz którą chcesz – skinęła Grażyna.
Kacper jak wiatr pobiegł.
– Pojechał szukać skarbu – uśmiechnęła się. – Może mu coś podrzucić?
– Nie mam nic do roboty! Dwa razy kopnie i rzuci, leń jakiego świat nie widział! – machnął ręką Stanisław.
– No, no, patrzcie, kto mówi – pokiwała głową Grażyna.
Kacper grzebał w grządkach ponad godzinę. Urażony, iż nazwano– No i co, znalazłeś ten skarb, czy tylko babci grządki zniszczyłeś? – zażartował Stanisław, ale w głosie dziadka słychać było już cieplejsze nuty.